Cordelia siedziała otępiała, obejmując rękami kolana...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
swoje ogrody i siedziby we wspólnej wiosce, po śmierci grzebie się ich na wspólnej działcena ziemi przodków...
»
— Siedzi tam, przy kominku — odparÅ‚a panna Gorringe...
»
Autostopem co kilka lat przenosiło swą siedzibę, a więc i budynek centrali, na inną planetę, gdzie natychmiast wybuchała radość i próżna euforia...
»
Ca³kowite oddalenie od siedzib ludzkich (gówno prawda, czêsto w pobli¿u by³y ma³e miasteczka i to nie tylko dla obozowego naczalstwa i by³ych wiêŸniów - p...
»
Sandy siedziała dokładnie naprzeciwko półleżącego na stoliku Bylightera i wydawało się jej, że na posiniaczonej szyi handlarza, tuż nad niemal...
»
Czworo śmiałków siedziało teraz naprzeciwko siebie, trzymając się za ręce...
»
Michael Berne siedział w sąsiednim pokoju z Weissem...
»
- Daj spokój, siedzia³by ca³e dnie sam...
»
Pozostali siedzieli cicho, przysłuchując się rozmowie...
»
w wieko skrzyni, na której siedział...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wpatry­waÅ‚a siÄ™ w Vorkosigana, zgÅ‚Ä™biajÄ…c każdy szczegół jego profilu, a miÄ™kki popoÅ‚udniowy wietrzyk szumiaÅ‚ wÅ›ród drzew i poruszaÅ‚ zÅ‚o­te trawy.
Barrayarczyk odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz.
- Czy myliÅ‚em siÄ™, Cordelio, oddajÄ…c siÄ™ tej sprawie? Gdybym tego nie zrobiÅ‚, cesarz po prostu wysÅ‚aÅ‚by kogoÅ› innego. Zawsze sta­raÅ‚em siÄ™ wybierać najbardziej honorowe wyjÅ›cie. Co jednak miaÅ‚em robić, gdy wszystkie wyjÅ›cia sÄ… zÅ‚e? HaÅ„ba dziaÅ‚ania, haÅ„ba zaniecha­nia - każda Å›cieżka prowadzi wprost w zagajnik Å›mierci.
- Chcesz, żebym cię osądziła?
- Ktoś musi to zrobić.
- Przykro mi. Mogę cię kochać. Mogę płakać z tobą i za tobą. Mogę dzielić twój ból, ale nie potrafię cię osądzać.
- Ach. - PrzekrÄ™ciÅ‚ siÄ™ na brzuch, zerkajÄ…c ku obozowi. - Za dużo przy tobie mówiÄ™. JeÅ›li mój mózg kiedykolwiek zechce uwol­nić mnie od rzeczywistoÅ›ci, stanÄ™ siÄ™ chyba bardzo gadatliwym sza­leÅ„cem.
- Nie rozmawiasz na ten temat z innymi, prawda? - spytaÅ‚a za­niepokojona.
- Dobry Boże, nie. Ale ty jesteś... ty jesteś... sam nie wiem, czym jesteś. Ale potrzebuję tego. Czy wyjdziesz za mnie?
Cordelia westchnęła i zÅ‚ożyÅ‚a gÅ‚owÄ™ na kolanach, krÄ™cÄ…c w pal­cach kawaÅ‚ek trawy.
- Kocham ciÄ™. I mam nadziejÄ™, że o tym wiesz. Ale nie zniosÅ‚a­bym Barrayaru. Barrayar pożera wÅ‚asne dzieci.
- Mój Å›wiat nie skÅ‚ada siÄ™ tylko z tej przeklÄ™tej polityki. Nie­którzy ludzie dożywajÄ… koÅ„ca swoich dni doskonale obojÄ™tni na podobne sprawy.
- Owszem. Ale ty nie jesteÅ› jednym z nich.
Vorkosigan usiadł.
- Nie wiem, czy dostałbym wizę do Kolonii Beta.
- Przypuszczam, że nie w tym roku. Ani w nastÄ™pnym. Chwilo­wo wszyscy Barrayarczycy sÄ… tam uznawani za zbrodniarzy wojen­nych. W kategoriach polityki od lat nie doÅ›wiadczyliÅ›my podobne­go podniecenia. Na razie wszyscy chodzÄ… pijani zwyciÄ™stwem. Poza tym jest jeszcze sprawa Komarru.
- Rozumiem. A zatem miaÅ‚bym spore kÅ‚opoty z dostaniem pra­cy w roli trenera dżudo, zaÅ› zważywszy okolicznoÅ›ci, nie mógÅ‚bym raczej napisać pamiÄ™tników.
- W tej chwili przypuszczam, że z trudem by ci przyszÅ‚o uniknąć tÅ‚umów żądnych linczu. - UniosÅ‚a wzrok ku jego ponurej twarzy. To byÅ‚ bÅ‚Ä…d; na ten widok poczuÅ‚a gwaÅ‚towny skurcz w sercu. - Ja... i tak muszÄ™ na jakiÅ› czas wrócić do domu. Zobaczyć siÄ™ z rodzinÄ… i prze­myÅ›leć wszystko w ciszy i spokoju. Może zdoÅ‚amy wymyÅ›lić jakieÅ› inne rozwiÄ…zanie. Zawsze też możemy do siebie pisać.
- Tak. Chyba tak. - Wstał i podał jej rękę.
- DokÄ…d siÄ™ wybierzesz po tym wszystkim? - spytaÅ‚a. - Odzyska­Å‚eÅ› dawny stopieÅ„.
- Cóż, najpierw muszę dokończyć brudną robotę. - Machnął ręką, obejmując tym gestem obóz jeniecki, wiedziała jednak, że w istocie miał na myśli całą nieudaną inwazję. - A potem chyba także wrócę do domu i porządnie się upiję. Nie mogę dłużej mu służyć. Wykorzystał mnie do końca. Śmierć jego syna i pięciu tysięcy ludzi, którzy eskortowali go do piekła, zawsze będzie stała między nami. Vorhalas, Gottyan...
- Nie zapominaj o Escobarczykach. Oraz kilku Betanach.
- BÄ™dÄ™ o nich pamiÄ™taÅ‚. - Szli obok siebie Å›cieżkÄ…. - Czy potrze­bujecie czegokolwiek w obozie? StaraÅ‚em siÄ™ dopilnować, aby nicze­go wam nie zabrakÅ‚o, oczywiÅ›cie na ile pozwalajÄ… na to nasze zapasy. Ale mogÅ‚em coÅ› przeoczyć.
- W obozie wszystko w porządku. Ja też nie potrzebuję niczego specjalnego. W tej chwili trzeba nam już tylko powrotu do domu. Chociaż nie, mam jednak pewną prośbę.
- Jaką? - spytał gorączkowo.
- Chodzi o grób porucznika Rosemonta. PamiÄ™tasz, nie zostaÅ‚ oznaczony. Może nigdy już tu nie wrócÄ™. Póki da siÄ™ jeszcze odna­leźć resztki naszego obozu, czy mógÅ‚byÅ› kazać swoim ludziom zazna­czyć jego grób? MogÄ™ podać potrzebne dane. Dostatecznie czÄ™sto przeglÄ…daÅ‚am jego dokumenty; wciąż jeszcze wszystko pamiÄ™tam.
- Dopilnuję tego osobiście.
- Zaczekaj. - Vorkosigan przystanÄ…Å‚, a ona wyciÄ…gnęła do niego rÄ™kÄ™. Jego grube palce splotÅ‚y siÄ™ z wÄ…skimi palcami Cordelii. Skóra Vorkosigana byÅ‚a ciepÅ‚a i sucha; niemal jÄ… oparzyÅ‚a. - Zanim wróci­my po twojego biednego porucznika Illyana...
Objął ją i pocałowali się po raz pierwszy. Pocałunek ów trwał bardzo długo.
- Och - mruknęła, kiedy się rozłączyli. - Może to był błąd. Tak bardzo boli, kiedy przestajesz.
- A zatem pozwól... - DÅ‚oÅ„ Vorkosigana pogÅ‚adziÅ‚a Å‚agodnie jej wÅ‚osy, po czym zagÅ‚Ä™biÅ‚a siÄ™ rozpaczliwie w gÄ…szcz bÅ‚yszczÄ…cych lo­ków. Znów siÄ™ pocaÅ‚owali.
- Admirale? - Porucznik Illyan, który zbliżyÅ‚ siÄ™ do nich niepo­strzeżenie, odchrzÄ…knÄ…Å‚ gÅ‚oÅ›no. - Czy zapomniaÅ‚ pan o naradzie sztabu?
Vorkosigan z westchnieniem odsunÄ…Å‚ jÄ… od siebie.
- Nie, poruczniku. Nie zapomniałem.

Powered by MyScript