Wpatrywała się w Vorkosigana, zgłębiając każdy szczegół jego profilu, a miękki popołudniowy wietrzyk szumiał wśród drzew i poruszał złote trawy. Barrayarczyk odwrócił się i spojrzał jej prosto w twarz. - Czy myliłem się, Cordelio, oddając się tej sprawie? Gdybym tego nie zrobił, cesarz po prostu wysłałby kogoś innego. Zawsze starałem się wybierać najbardziej honorowe wyjście. Co jednak miałem robić, gdy wszystkie wyjścia są złe? Hańba działania, hańba zaniechania - każda ścieżka prowadzi wprost w zagajnik śmierci. - Chcesz, żebym cię osądziła? - Ktoś musi to zrobić. - Przykro mi. Mogę cię kochać. Mogę płakać z tobą i za tobą. Mogę dzielić twój ból, ale nie potrafię cię osądzać. - Ach. - Przekręcił się na brzuch, zerkając ku obozowi. - Za dużo przy tobie mówię. Jeśli mój mózg kiedykolwiek zechce uwolnić mnie od rzeczywistości, stanę się chyba bardzo gadatliwym szaleńcem. - Nie rozmawiasz na ten temat z innymi, prawda? - spytała zaniepokojona. - Dobry Boże, nie. Ale ty jesteś... ty jesteś... sam nie wiem, czym jesteś. Ale potrzebuję tego. Czy wyjdziesz za mnie? Cordelia westchnęła i złożyła głowę na kolanach, kręcąc w palcach kawałek trawy. - Kocham cię. I mam nadzieję, że o tym wiesz. Ale nie zniosłabym Barrayaru. Barrayar pożera własne dzieci. - Mój świat nie składa się tylko z tej przeklętej polityki. Niektórzy ludzie dożywają końca swoich dni doskonale obojętni na podobne sprawy. - Owszem. Ale ty nie jesteś jednym z nich. Vorkosigan usiadł. - Nie wiem, czy dostałbym wizę do Kolonii Beta. - Przypuszczam, że nie w tym roku. Ani w następnym. Chwilowo wszyscy Barrayarczycy są tam uznawani za zbrodniarzy wojennych. W kategoriach polityki od lat nie doświadczyliśmy podobnego podniecenia. Na razie wszyscy chodzą pijani zwycięstwem. Poza tym jest jeszcze sprawa Komarru. - Rozumiem. A zatem miałbym spore kłopoty z dostaniem pracy w roli trenera dżudo, zaś zważywszy okoliczności, nie mógłbym raczej napisać pamiętników. - W tej chwili przypuszczam, że z trudem by ci przyszło uniknąć tłumów żądnych linczu. - Uniosła wzrok ku jego ponurej twarzy. To był błąd; na ten widok poczuła gwałtowny skurcz w sercu. - Ja... i tak muszę na jakiś czas wrócić do domu. Zobaczyć się z rodziną i przemyśleć wszystko w ciszy i spokoju. Może zdołamy wymyślić jakieś inne rozwiązanie. Zawsze też możemy do siebie pisać. - Tak. Chyba tak. - Wstał i podał jej rękę. - Dokąd się wybierzesz po tym wszystkim? - spytała. - Odzyskałeś dawny stopień. - Cóż, najpierw muszę dokończyć brudną robotę. - Machnął ręką, obejmując tym gestem obóz jeniecki, wiedziała jednak, że w istocie miał na myśli całą nieudaną inwazję. - A potem chyba także wrócę do domu i porządnie się upiję. Nie mogę dłużej mu służyć. Wykorzystał mnie do końca. Śmierć jego syna i pięciu tysięcy ludzi, którzy eskortowali go do piekła, zawsze będzie stała między nami. Vorhalas, Gottyan... - Nie zapominaj o Escobarczykach. Oraz kilku Betanach. - Będę o nich pamiętał. - Szli obok siebie ścieżką. - Czy potrzebujecie czegokolwiek w obozie? Starałem się dopilnować, aby niczego wam nie zabrakło, oczywiście na ile pozwalają na to nasze zapasy. Ale mogłem coś przeoczyć. - W obozie wszystko w porządku. Ja też nie potrzebuję niczego specjalnego. W tej chwili trzeba nam już tylko powrotu do domu. Chociaż nie, mam jednak pewną prośbę. - Jaką? - spytał gorączkowo. - Chodzi o grób porucznika Rosemonta. Pamiętasz, nie został oznaczony. Może nigdy już tu nie wrócę. Póki da się jeszcze odnaleźć resztki naszego obozu, czy mógłbyś kazać swoim ludziom zaznaczyć jego grób? Mogę podać potrzebne dane. Dostatecznie często przeglądałam jego dokumenty; wciąż jeszcze wszystko pamiętam. - Dopilnuję tego osobiście. - Zaczekaj. - Vorkosigan przystanął, a ona wyciągnęła do niego rękę. Jego grube palce splotły się z wąskimi palcami Cordelii. Skóra Vorkosigana była ciepła i sucha; niemal ją oparzyła. - Zanim wrócimy po twojego biednego porucznika Illyana... Objął ją i pocałowali się po raz pierwszy. Pocałunek ów trwał bardzo długo. - Och - mruknęła, kiedy się rozłączyli. - Może to był błąd. Tak bardzo boli, kiedy przestajesz. - A zatem pozwól... - Dłoń Vorkosigana pogładziła łagodnie jej włosy, po czym zagłębiła się rozpaczliwie w gąszcz błyszczących loków. Znów się pocałowali. - Admirale? - Porucznik Illyan, który zbliżył się do nich niepostrzeżenie, odchrząknął głośno. - Czy zapomniał pan o naradzie sztabu? Vorkosigan z westchnieniem odsunął ją od siebie. - Nie, poruczniku. Nie zapomniałem.
|