„I co się stanie, kiedy w końcu go puszczę?” - zastanawiała się rozpaczliwie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
wszystkim, dał mu przeto taką kurę, na którą, kiedy zawołać: – Kurko, kurko! znieś mi złote jajko! – w istocie złote znosiła jajko...
»
16|98|Kiedy recytujesz Koran, to szukaj ucieczki u Boga przed szatanem przekletym!16|99|Nie ma on bowiem zadnej wladzy nad tymi, którzy uwierzyli i którzy ufaja...
»
Przez większą część następnego miesiąca — czyli od końca września, kiedy ucie- kłyśmy, do końca października — moja pani wahała się...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
Tak zatem, kiedy następna grupa żałobników weszła do kościoła, myśli inspektora Sloana odbiegły jeszcze dalej w przeszłość niż myśli Cynthii Paterson...
»
Niezawiadomienie przez sąd o terminie rozprawy oskarżonego, kiedy obecność jego nie jest obowiązkowa, jest uchybieniem naruszającym jego prawa do obrony (art...
»
Kiedy korzystasz z biblioteki open-uri, wystarczy, że wpiszesz instrukcję open() z adresem URL, a skrypt zwróci odpowiednią stronę WWW...
»
Trudno było pojąć opowieść na wpół szalonego ślepca, lecz kiedy Guthwulf mówił, Simon wyobraził sobie, jak hrabia wędruje tunelami, kuszony przez coś, co...
»
Dzwoniono na Angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczestnictwo w...
»
Kiedy więc King robiąc któregoś wieczoru rundkę po restauracjach i klubach trafił na * MacIntosh, jego córkę, psa i dwoje innych ludzi, spożywających późną...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

„W jaki sposób zechce mi odpłacić?”
Nie wiedziała.
 
* * *
Deszcz lał jak z cebra i niebawem miał zmienić ziemię w kamiennym kręgu w kałużę błota.
„Zasłońcie czymś drzwi!” - krzyknął Eddie. - „Nie pozwólcie, żeby zmył je deszcz!”
Roland zerknął na Susannah i zobaczył, że wciąż walczy z demonem. Miała przymknięte oczy i usta wykrzywione złowrogim grymasem. On nie widział i nie słyszał demona, ale wyczuwał jego gniewne i przestraszone ruchy.
Eddie zwrócił zalaną deszczem twarz do rewolwerowca.
„Nie słyszałeś?!” - wrzasnął. „Zasłoń czymś te cholerne drzwi, i to już!”
Roland wyjął z plecaka jedną ze skór i chwycił ją za dwa rogi. Potem rozłożył ręce i nachylił się nad Eddiem, tworząc prowizoryczny namiot. Koniec drewnianego rylca Eddiego był oblepiony błotem. Eddie otarł go o rękaw, pozostawiając smugę koloru czekolady, a potem ponownie zacisnął kij w dłoni i pochylił się nad rysunkiem. Drzwi nie były dokładnie takie same jak te po stronie Jake’a - tamte były o jedną czwartą większe - ale dostatecznie duże, żeby chłopiec mógł przez nie przejść... jeśli klucze spełnią swoje zadanie.
„Masz na myśli to, czy on w ogóle ma klucz, no nie?” - pomyślał Eddie. „A jeśli go upuścił... albo dom sprawił, że wypadł mu z ręki?”
Pod kółkiem symbolizującym klamkę narysował prostokąt, zastanowił się, a potem nakreślił znajomy kształt dziurki od klucza.

Zawahał się. Pozostało jeszcze coś, ale co? Trudno mu było zebrać myśli, gdyż miał wrażenie, że przez głowę z rykiem przelatuje mu tornado, huragan miotający przypadkowymi skojarzeniami zamiast porwanymi gdzieś stodołami, wygódkami i kurnikami.
- No, kochasiu! - zawołała za jego plecami Susannah. - Cosik słabniesz! Co jest? Myślałam, że twardy z ciebie chłopak!
„Chłopiec.” Właśnie.
Zaostrzonym końcem kija starannie napisał na drzwiach CHŁOPIEC. I gdy tylko skończył, rysunek się zmienił. Krąg ciemnej od deszczu ziemi nagle pociemniał jeszcze bardziej... i uniósł się, tworząc czarną, błyszczącą gałkę klamki. A zamiast brązowej ziemi w obrysie dziurki od klucza widział teraz nikłe światło.
Za plecami Eddiego Susannah znowu krzyknęła na demona, ponaglając go, lecz jej głos brzmiał teraz nieco słabiej. Trzeba z tym skończyć jak najszybciej.
Eddie zgiął się wpół, jak muzułmanin bijący pokłony Allahowi, i przyłożył oko do dziurki od klucza. Ujrzał przez nią swój własny świat, wnętrze tego domu, który on i Henry poszli obejrzeć w maju tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, nie zdając sobie sprawy z tego (chociaż on, Eddie, nawet wtedy zdawał sobie sprawę), że śledzi ich chłopiec z innej dzielnicy.
Zobaczył korytarz. Jake na czworakach rozpaczliwie szarpał deskę podłogi. Coś zbliżało się do niego. Eddie widział to, a zarazem nie widział - jakby jakaś część jego mózgu nie chciała tego zobaczyć, gdyż prowadziłoby to do zrozumienia, a zrozumienie do szaleństwa.
„Pospiesz się, Jake!” - zawołał przez dziurkę od klucza. „Rany boskie, ruszaj się!”
Nad kamiennym kręgiem błyskawica wstrząsnęła niebem jak salwa artyleryjska i deszcz zmienił się w grad.
 
* * *
Upuściwszy klucz, Jake przez moment stał jak skamieniały, spoglądając na wąską szparę między deskami.
Niewiarygodne, ale poczuł się senny.
„To nie powinno było się zdarzyć” - pomyślał. „Tego już za wiele. Nie wytrzymam dłużej ani minuty, ani nawet sekundy. Zamiast tego zwinę się w kłębek pod tymi drzwiami i zasnę natychmiast, od razu, a kiedy mnie pochwyci i wrzuci do paszczy, nawet się nie obudzę.”
Potem to coś wychodzące ze ściany chrząknęło i kiedy Jake spojrzał w jego kierunku, w przypływie przerażenia zapomniał o chęci poddania się losowi. Stwór już zupełnie oderwał się od ściany i zmienił w gigantyczny tynkowy łeb, z jednym okiem ze złamanej deski i jedną długą ręką. Kawałki łat sterczały mu z czaszki rzadkimi kępkami, jak włosy na dziecinnym rysunku. Stwór dostrzegł Jake’a i otworzył usta, ukazując ostre drewniane kły. Znów chrząknął. Gipsowy pył wyleciał z jego ust, niczym dym z papierosa.

Powered by MyScript