- A teraz niespodzianka - podjął Max tak tajemniczo, że Atros, Ted i Anna spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Dlatego marzyła, żeby żyć wiecznie w legendzie, jak Ans-set, i zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tylko możliwe...
»
Lud rozmawiał głośno, nawoływał się, śpiewał, chwilami wybuchał śmiechem nad jakimś dowcipnym słowem, które przesyłano sobie z rzędu do rzędu, i...
»
Rozdział wrześniowy We wrześniu Stara Dama wyznała samej sobie, że minione lato było dziwnie szczęśliwe, a niedziele i te sobotnie popołudnia...
»
Trudno było pojąć opowieść na wpół szalonego ślepca, lecz kiedy Guthwulf mówił, Simon wyobraził sobie, jak hrabia wędruje tunelami, kuszony przez coś, co...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
cze, by wyrobi sobie negatywne wraenie na jego temat;doszlibymy do wniosku, e w sieci, owszem, istnieje ycie,lecz jest ono okropne, brutalne i pene...
»
Agnes poczuła ulgę: Laura zapewne nie umiała wyobrazić sobie niczego konkretnego jako “czegoś”, lecz jej gest nie pozostawiał cienia wątpliwości: to...
»
Jak ptaki rozprawiające świegotem o poranku o przygodach nocy, tak one po przejściu kalifa, na którego ślady rzucano zaraz kwiaty i miał bursztynowy, mówiły sobie...
»
84Grecy i Rzymianie znali dobrze inne liczne odmiany kwarcu, lecz nie zdawali sobie sprawy, e s one wszystkie t sam substancj mineraln...
»
prze¿ywa nasze upokarzanie go, oszukiwanie i wykorzystywanie jego naiwnej ufnoœci do naszych doros³ych, egoistycznych celów i cierpi, nie mog¹c sobie poradziæ z...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

- Na głębokości dwóch tysięcy metrów, w mule dennym, znaleźliśmy przedmiot, który może być szczątkiem sondy głębinowej, a z całą pewnością nie jest dziełem przyrody. Badamy to obecnie dokładnie. Przeszukaliśmy jeszcze raz dno w okolicy.
Atros zamyślił się. Max już dawno skończył, a dowódca trwał w upartym milczeniu. Potem, jakby zbudzony nagle, spojrzał na Annę i rzucił z uśmiechem:
- No, teraz tylko brakuje, żeby łącznościowcy wystąpili z jakąś niespodzianką!
- Żałuję, ale nie możemy służyć rewelacjami - powiedziała, rozkładając ręce. - Od jutra zaczniemy nadawanie i nasłuch na krótszych pasmach. Może to da jakieś rezultaty...
- Nie martw się! - pocieszył Annę dowódca. - Na dziś mamy i tak dość rewelacji. Ted, co słychać u samopasów?
Ted, który siedział tyłem do pulpitu sterującego automatami terenowymi, odwrócił się i sięgnął do klucza sygnałowego.
Ręka zamarła mu w pół drogi. W szeregu światełek kontroli zwrotnej brakowało jednego.
- Czwórka nie odpowiada! - krzyknął. - Przed minutą było jeszcze wszystko w porządku.
Atros rzucił okiem na tablicę, a potem sięgnął po mikrofon.
- Edi Satt, do kabiny radiowej! - zawołał.
Edi przybiegł natychmiast. Kilkoma dotknięciami miernika sprawdził stan tablicy kontrolnej.
- Tu wszystko w porządku. Awaria musiała nastąpić w samym automacie.
- Nadajnik?
- Niemożliwe. Wszystkie obwody są dublowane, zasilanie również...
- Więc? - dopytywał się Atros niecierpliwie. Edi wyprostował się i spojrzał na dowódcę.
- Wygląda na to - powiedział powoli - że automat został zniszczony, wyłączony lub...
Edi zamilkł, wpatrując się nieruchomo w tablicę. Bez słowa wyciągnął dłoń w jej kierunku.
- To już zupełnie wyklucza możliwość przypadku... - powiedział cicho.
W rzędzie światełek kontrolnych brakowało d w ó c h...
- Więc... coś albo ktoś... świadomie lub nie, poluje na nasze automaty? - powiedział Atros, chwytając mikrofon. - Nie możemy dopuścić do zniszczenia następnych. Uwaga! Ogłaszam pogotowie pierwszego stopnia. Wszyscy do mnie.
W ciągu kilku minut kabina radiowa zapełniła się. Dowódca krótko wyjaśnił przyczynę alarmu.
- Jeśli nie pośpieszymy tam natychmiast, możemy stracić resztę samopasów.
- Sądzisz, że to jakieś żywe istoty dobrały się do nich? - zagadnął Lon ostrożnie.
- Nic nie sądzę i nie zamierzam bawić się w zgadywanie. - Atros był nieco podenerwowany. - Przygotować pełzaki, za kwadrans wyruszamy śladem automatów. Ewa i Ted zostaną w bazie, tu najbezpieczniej. Nie wiadomo, jak długo potrwa ta wyprawa. Zaopatrzenie należy zabrać na trzy dni.
Gdy Ted usłyszał, że dowódca nakazał uzbroić pojazdy w miotacze, zupełnie stracił humor. Takie polowanie ma się odbyć bez niego! W bazie musiały pozostać co najmniej dwie osoby, to jasne. - Ale dlaczego właśnie on?
- Ekspedycja karna? - zagadnął Edi dowódcę domyślnie.
- Nie pleć głupstw! - zgromił go Atros. - O żadnych działaniach zaczepnych nie ma mowy. Nie przyjechaliśmy tu na podboje planet! Mamy tylko zabezpieczyć nasze automaty i zbadać przyczynę uszkodzeń.
Teraz do was - Atros zwrócił się do Teda. - Na czas naszej nieobecności dowodzisz bazą. W razie wątpliwości szukaj informacji w pamięci Centinu. W ostateczności alarmuj pełną mocą nadajnika, będziemy na ciągłym nasłuchu. Nie chciałbym jednak, byśmy musieli się z wami łączyć w czasie drogi, to wymaga rozwijania radiostacji. Myślę, że poradzicie sobie sami.
Nominacja pocieszyła trochę Teda.
- W porządku, dowódco! - powiedział przybierając tak poważną minę, że Ewa musiała się odwrócić, żeby nie parsknąć.
 
Kolumna pojazdów ruszyła na zachód, a Ted pogrążył się w lekturze instrukcji bezpieczeństwa. Tak się wczuł w swą rolę komendanta bazy, że mimo woli snuł już marzenia o swych bohaterskich czynach. Niebezpieczeństwa wprawdzie na razie nie było widać, ale niewytłumaczone zamilknięcie samopasów dawało pole do domysłów i przypuszczeń.
Rozmyślania przerwała mu Ewa przypomnieniem o kolacji. Kolacja była zresztą umowna, bo wypadała akurat w połowie krótkiego orfijskiego dnia. Względy zdrowotne nakazywały zachowanie dwudziestoczterogodzinnego cyklu dobowego, choć na Orfie doba trwała czternaście godzin.
Kolację jedli w milczeniu. Ted z oczami utkwionymi w talerzu przeżywał dalej swe wspaniałe przygody.
Gdy w pewnej chwili podniósł wzrok znad nakrycia, dostrzegł obok talerza Ewy jakiś mały, włochaty kłębuszek.
- Co to jest? - spytał, wyciągając rękę, lecz Ewa ukryła w dłoni kosmatą kulkę.
- Maskotka... - powiedziała niechętnie, opuszczając oczy i przytulając do twarzy owo puchate “coś".
- Pokaż! - nalegał Ted. - Przecież ci nie zabiorę!
Z wahaniem rozchyliła palce. To był maleńki, kudłaty pluszowy miś!

Powered by MyScript