Miał na sobie sportowe spodnie i marynarkę, ale choćby był ubrany jak tancerz z baletu, i tak każdy wiedziałby od razu, że to policjant. Powietrze na zewnątrz pachniało cudownie. Wesley zapomniał już, jak wspaniały zapach może mieć powietrze. Wsiedli do nie oznakowanego samochodu. Wesley siedział na przednim siedzeniu, obok policjanta, Agent miał wielki brzuch i wciskając się za kierownicę, zasapał przez złamany nos. Wesley chciał go zapytać czy dostał kiedykolwiek butelką od piwa lub zastrzelił człowieka, ale zdecydował, że lepiej będzie prowadzić rozmowę na inne tematy. Agent jechał wolno krętą górską drogą. Otworzył wszystkie okna w samochodzie. - Pogoda jest wspaniała - powiedział - więc korzystajmy z niej. - Dla niego była to lekka poranna praca, toteż starał się jak najlepiej wykorzystać piękny dzień. Już pachniał winem. - A więc opuszczasz Francję? Szkoda. Po tej nauczce będziesz się bił, kiedy nie ma świadków - zaśmiał się z tego dowcipu. - Co zamierzasz robić w Ameryce? - Będę się trzymał z dala od policji. Agent znowu się roześmiał. - Sprytny chłopak. Moja żona nie daje mi spokoju. Powinniśmy pojechać do Ameryki, powiada. - Pokiwał głową. - Za pensję policjanta, możesz to sobie wyobrazić. - Przyjrzał się Wesleyowi z ukosa. - Twój wuj jest człowiekiem zamożnym, prawda? - Jednym z najbogatszych. - To widać. - Policjant westchnął, spojrzał na swoją pogniecioną marynarkę. - Podziwiam jego ubrania. Ten człowiek ma ogromne wpływy. To jasne. Nic dziwnego, że jesteś w drodze do domu. Dom nie jest odpowiednim określeniem miejsca, gdzie się udaję, pomyślał Wesley. - Może wrócisz tu kiedyś jako turysta i wydasz masę pieniędzy - stwierdził agent. - Jeżeli przedtem nie staniecie się komunistami - powiedział Wesley. W więzieniu było dwóch mężczyzn, którzy utrzymywali, że są komunistami i że dzień ten jest już bliski. - Nie mów takich rzeczy - policjant spochmurniał. - Zwłaszcza w Ameryce. Odwrócą się od nas plecami. - I teraz już zajęty sprawą złej opinii Amerykanów o Francuzach zapytał: - Nie będziesz po powrocie opowiadał dziennikarzom, jak torturowała cię policja, żeby wymusić przyznanie się do winy? - Nie miałem do czego się przyznawać - powiedział Wesley. - Wszyscy widzieli, jak uderzyłem tego salaud. Chociaż mógłbym coś powiedzieć o tym, jak jeden z pańskich przyjaciół bił mnie w samochodzie w drodze do prefektury - dodał złośliwie. Po tygodniach spędzonych w zamknięciu cieszyła go ta jazda przez dojrzałą, kwitnącą krainę. A leniwe gawędzenie z człowiekiem dość przyjaźnie nastawionym odsuwało konieczność myślenia o tym, co czekało go na lotnisku i w Indianapolis. - A czego się spodziewałeś? - w tonie agenta brzmiała nuta krzywdy. - Dał się znokautować dziecku jednym uderzeniem na oczach całego świata i miał nie wziąć za to odrobiny rewanżu w ciemnym samochodzie? Wszyscy jesteśmy ludźmi. - W porządku - powiedział wielkodusznie Wesley. - Nic nie powiem. - Jesteś porządnym chłopcem. Wyrobiłeś sobie dobrą opinię w Grasse. Widziałem mężczyznę, z którym twój ojciec wdał się w awanturę. Wyglądał, jakby go przejechała lokomotywa. - Skinął głową, jakby był ekspertem od tych spraw. - Twój ojciec zrobił znakomitą robotę. Znakomitą. - Znów spojrzał na Wesleya z ukosa, tym razem twarz miał poważną. - Ten facet znany jest policji. Ze złej strony. Dotychczas udało mu się uciec przed karą, na jaką w pełni zasłużył. Związany jest z niebezpiecznymi ludźmi. Odsyłają cię do domu zarówno dla twojego dobra, jak i dla dobra Francji. - To dziwne, że facet odpowiedzialny za morderstwo, o czym wszyscy wiedzą, może ujść karze. - Zapomnij o tym, co ludzie wiedzą, przyjacielu - poradził sceptycznie agent. - Zapomnij o wszystkim, wracaj do domu i bądź miłym młodym Amerykaninem. - Tak, proszę pana - powiedział Wesley. Pamiętał każdy szczegół fotografii, wąskie oczy, wystające ostre kości policzkowe, cienkie usta, ciemne kręcone włosy. Niech pan zapomni o człowieku, który zabił mojego ojca, miał ochotę powiedzieć, ale nie zrobił tego. - Zastanawiam się, czy mógłby mi pan zrobić uprzejmość? - zapytał.
|