ByÅ‚a to stara dubeltówka kalibru jeden-zero, z upiÅ‚owanÄ… lufÄ…, tylko o parÄ™ centymetrów krótszÄ… od dozwolonej dÅ‚ugoÅ›ci. Alice już siÄ™ niÄ… posÅ‚użyÅ‚a parÄ™ razy, ale jeszcze nigdy z niej nie wystrzeliÅ‚a. KiedyÅ› Carmody zapewniaÅ‚, że w ogóle można siÄ™ bez tego obejść. – CoÅ› w tym jest, kiedy na czÅ‚owieka gapiÄ… siÄ™ takie dwie sakramenckie czarne dziury, i przekonasz siÄ™, że przeciÄ™tnemu desperado od tego czegoÅ› przeważnie rura miÄ™knie. WiÄ™c nie strzelaj, chyba że już, cholera jasna, musisz – uczyÅ‚. – A jeżeli już musisz, to uważaj, żeby nie pociÄ…gnąć za oba spusty naraz. Dobrze jak wytrzymasz jeden taki Å‚adunek. Wypalisz z obu luf i odrzut rozwali ci obojczyk. Na sÅ‚oneczne podwórze wyszÅ‚a z broniÄ… w rÄ™ku, gotowa jej użyć, czuÅ‚a to, gotowa jak wszyscy diabli. Jej wÅ‚asny cieÅ„ na muszlach schludnie zaÅ›cielajÄ…cych podwórze przypominaÅ‚ jej jedno z podrabianych malowideÅ‚ jaskiniowych szczególnie ulubione przez turystów: wojownika z dzidÄ…; stary, wypróbowany chwyt. PoczuÅ‚a siÄ™ idiotycznie. Nic jej tak nie oÅ›mieszaÅ‚o we wÅ‚asnych oczach jak korzystanie ze starych, wypróbowanych chwytów. A potem znów usÅ‚yszaÅ‚a ostry trzask i popÄ™dziÅ‚a, już nie zwracajÄ…c uwagi na cieÅ„. Teraz trzaskowi pistoletu towarzyszyÅ‚o skomlenie i zduszone jÄ™ki. Najwyraźniej dobiegaÅ‚o to wszystko spod piÄ…tki. PodbiegÅ‚a po muszlach przed wejÅ›cie. W oknach domku nie byÅ‚o firanek, mimo to niewiele można byÅ‚o zobaczyć. Jak wiÄ™kszość lokatorów, którzy sami zaopatrywali siÄ™ w opaÅ‚, rodzina Daddy-daddy’ego nalepiaÅ‚a na szyby niezliczone warstwy vizqueenu, chroniÄ…c siÄ™ w ten sposób przed zimnem. Przez plastyk majaczyÅ‚a jakaÅ› niewyraźna szamotanina. PoÅ›piesznie usiÅ‚ujÄ…c siÄ™ dostać do Å›rodka, Alice gÅ‚oÅ›no podzwaniaÅ‚a i zgrzytaÅ‚a kluczem. Ale wewnÄ…trz chyba nikt na to nie zwróciÅ‚ uwagi. Nie ustawaÅ‚y ani jÄ™czenie, ani skomlenie, ani jakieÅ› posapywanie. RozlegÅ‚a siÄ™ kolejna seria. MógÅ‚ to być maÅ‚y sportowy pistolet zaÅ‚adowany krótkimi nabojami, najpewniej sympatyczne maleÅ„stwo kalibru .22. KtoÅ› siÄ™ bardzo zdziwi, kiedy zobaczy te wielkie lufy Carmody’ego. Klucz w koÅ„cu zadziaÅ‚aÅ‚, Alice kopniakiem otworzyÅ‚a drzwi i wpadÅ‚a do Å›rodka, zgiÄ™ta w pół, jak gracz przy kiju na baseballowej bazie. Z miejsca oszoÅ‚omiÅ‚ jÄ… zapach – obrzydliwa, mdlÄ…ca kombinacja fetorów organicznych i nieorganicznych, która wstrzÄ…snęła powonieniem Alice i wycisnęła jej Å‚zy z oczu. W pierwszej chwili Alice zdoÅ‚aÅ‚a tylko zakaszleć i zamrugać. Kiedy wreszcie jakoÅ› przejrzaÅ‚a na oczy, aż jÄ™knęła ze zdumienia na widok sceny, która w najlepsze rozgrywaÅ‚a siÄ™ nadal. Daddy-daddy na klÄ™czkach, z zupeÅ‚nie goÅ‚ym brÄ…zowym, czerwonoprÄ™gowanym tyÅ‚kiem, koÅ‚ysaÅ‚ siÄ™ rytmicznie na materacu. JednÄ… rÄ™kÄ™ wczepiÅ‚ w krawÄ™dź łóżka, drugÄ… zacisnÄ…Å‚ na kijaszku z koÅ„skim Å‚bem. Purpurowa grzywa powiewaÅ‚a, a plastykowy purpurowy pysk aż po wÄ™dzidÅ‚o tonÄ…Å‚ w czuprynie jednej z kluchowatych córeczek Daddy’ego – chyba tej najstarszej, pomyÅ›laÅ‚a Alice. WyciÄ…gniÄ™ta na materacu dziewczynka miaÅ‚a na gÅ‚owie brzoskwiniowy kowbojski kapelusz i uÅ›miechaÅ‚a siÄ™ pyszaÅ‚kowato. Obok niej Å›rednia córeczka, w zamszowej kamizelce i kowbojskiej chuÅ›cie, oparta na Å‚okciu zaciÄ…gaÅ‚a siÄ™ papierosem. NajmÅ‚odsza z dziewczynek miaÅ‚a na gÅ‚owie ojcowski pióropusz z ponaszywanymi na opasce dzwoneczkami. ZnajdowaÅ‚a siÄ™ tuż przed ojcem, na czworakach; to ona pojÄ™kiwaÅ‚a przez nos i podzwaniaÅ‚a jak renifer. Alice z trudem powstrzymaÅ‚a swe trzy filiżanki kawy przed odbyciem drogi powrotnej, chociaż mogÅ‚oby to dodatkowo ubarwić akcjÄ™. W nogach łóżka staÅ‚a Wifey. Też w nowym kowbojskim kapeluszu i takich samych butach. Z wzorkiem w klonowe liÅ›cie. OczywiÅ›cie, Daddy-daddy wróciÅ‚ wprost z Calgary Stampede. Kanadyjscy organizatorzy chÄ™tnie i pod lada pretekstem zwracali Indianom koszty w towarze. Pewne rzeczy zawsze wyglÄ…dajÄ… tak samo. Stara też dostaÅ‚a niezÅ‚y prezent, fikuÅ›ny zielony bacik, jakich peÅ‚no na stoiskach z pamiÄ…tkami. Czerwone prÄ™gi i rzekome strzaÅ‚y pistoletowe byÅ‚y dzieÅ‚em tego wÅ‚aÅ›nie instrumentu. Skomlenie i sapanie dobiegaÅ‚o z otwartych drzwi Å‚azienki. SkomlaÅ‚ kudÅ‚aty szczeniak, półkrwi husky. MiaÅ‚ na szyi czerwonÄ… chustÄ™ kowbojskÄ… i zaplÄ…taÅ‚ siÄ™ w tÄ™ pÅ‚achtÄ™; chcÄ…c siÄ™ uwolnić, usiÅ‚owaÅ‚ jÄ… rozszarpać. SapaÅ‚a zaÅ› jeszcze jedna pulchna dziewczynka – byÅ‚y wiÄ™c cztery córki – ubrana w starÄ… trykotowÄ… koszulkÄ™ i spodnie od ocieplacza. Czyżby na rodeo zabrakÅ‚o prezentów dla biednej znajdy? Alice zauważyÅ‚a, że szerokie nozdrza dziecka rozpycha coÅ› żółtego. W obu dziurkach tkwiÅ‚y ampuÅ‚ki z azotynem amylu. To stÄ…d siÄ™ sÄ…czyÅ‚ ten nieorganiczny smród. Troskliwy tata pamiÄ™taÅ‚ o wszystkich. – Wynocha! – wrzask Alice wstrzÄ…snÄ…Å‚ scenÄ…. DygotaÅ‚a z lÄ™ku i oburzenia; czuÅ‚a, że ledwie wÅ‚os dzieli jÄ… od unicestwienia tej kupy brudu, do diabÅ‚a z obojczykiem. – Gady jedne, kurwa, padalce, jazda stÄ…d, już! – Bez nerwów, siostro – zagdakaÅ‚ stary, ukazujÄ…c w uÅ›miechu wszystkie trzy zÄ™by – przedyskutujmy to. Wszystko gra. Wszyscy majÄ… frajdÄ™. Hukniesz sobie ampuÅ‚eczkÄ™?
|