Bukowy wzruszył ramionami. - Uciekłem z transportu - wyjaśnił rzeczowo. - Potem przebrałem się w byle co. Twarz urzędnika nagle stężała. - To wy wojskowy? - Tak. - Z jakiego oddziału? - Z dwudziestego pułku piechoty. Plutonowy... Urzędnik chlasnął dłonią w blat biurka. - To nie mamy o czym gadać. Musicie wrócić do oddziału. Taki porządek. I takie zarządzenie władz węgierskich. My załatwiamy tylko uchodźców cywilnych. Jędrek uśmiechnął się przekornie. - Jeżeli pan chce, to mogę być cywilem. - Człowieku, nie zawracaj mi głowy. Widzieliście tych ludzi na schodach. Mamy tu urwanie głowy, a wy - przetarł dłonią spoconą łysinę - wy mi tu wyjeżdżacie z takimi sprawami. Nie - rzekł stanowczo. - Zgłosicie się na dworcu do komendy wojskowej, a oni was odtransportują gdzie należy. Bukowy żachnął się. - To nie ze mną... Ja do obozu nie pojadę. Tamten drgnął, chciał krzyknąć, lecz powstrzymał się i wycedził chłodno, głosem nie znoszącym sprzeciwu: - A my was nie zarejestrujemy. Mogę wam najwyżej dać papierek, żeście się tutaj zgłosili, żeby was żandarmeria nie przymknęła... - Dziękuję - mruknął zadziornie Bukowy. - W takim razie róbcie, co chcecie, tylko nie zabierajcie mi czasu. Bukowy cofnął się o pół kroku, jak gdyby chciał się lepiej przyjrzeć swemu rozmówcy. Przymrużył zaczepnie oczy. - Dziękuje - powiedział z naciskiem. - Myślałem, że mi pan pomoże. - Rzucił mu wzgardliwe spojrzenie i energicznym krokiem podszedł do drzwi, lecz w tej samej chwili drugie boczne drzwi uchyliły się nagle, a w nich stanął młody mężczyzna. Jędrek obejrzał się instynktownie. Chwilę patrzyli na siebie. Nagle tamten uniósł ręce gestem radosnego przywitania i zawołał wesoło: - Jędrek! Chłopie, skądżeś się tu zjawił? Bukowy poznał go. Kilka błyskawicznych skojarzeń: Kasprowy, wiosna, słońce, szaleńcze zjazdy, dansing w "Empire", opalone twarze. A potem wspólna wycieczka na Pyszną, Błyszcz, Kamienistą, Jarzębcy, zjazd przez Cielęce Tańce... Tak, to przecież Antek Wichniewicz, młody inżynier z Krakowa. Już był w jego ramionach, już ściskali się mocno, serdecznie, aż do utraty tchu. Chaotyczna wymiana pierwszych wiadomości, radosne podniecenie nieoczekiwanego spotkania... Naraz Wichniewicz odsunął się od niego, ogarnął roześmianymi oczami i parsknął: - Jędrek, wyglądasz, jakbyś wrócił z pogrzebu. Człowieku, co z tobą? - Jak cię widzą, tak cię piszą - zażartował Bukowy i posłał urzędnikowi znaczące spojrzenie. Wichniewicz nie zrozumiał tego przytyku. Zwrócił się do urzędnika: - Panie majorze, nawet pan nie ma pojęcia, z kim pan rozmawiał - wskazał na Bukowego. - To przecież Jędrek Bukowy, mistrz Polski w konkurencjach zjazdowych i najmorowszy chłop pod słońcem. Twarz majora wydłużyła się nagle, jego oczy zaokrągliły się. Chrząknął niepewnie i rzucił wymijająco: - Ze góral, to się domyśliłem, bo strasznie zadziorny. - Góral - wykrzykiwał radośnie Antek Wichniewicz - i do tego fantastyczny narciarz, wspaniały taternik i w ogóle klasa. Mówię panu, z nieba nam spadł. Tacy ludzie będą nam teraz potrzebni. 5 Minęły dwa tygodnie. Wichniewicz znalazł się na ulicy Uri. Była to zaciszna, stara uliczka na Górze Zamkowej w Budzie, z dwóch stron ciągnęły się pełne dziwnego nastroju, piękne renesansowe kamieniczki. Szedł głęboko zamyślony. Spieszył się na odprawę do swego szefa, pułkownika Obertyńskiego. Zatrzymał się przed bogato rzeźbionymi, ukrytymi w renesansowym portalu drzwiami. Zakołatał starą kołatką. Wkrótce drzwi otworzył mu młody człowiek, przypominający z wyglądu i postawy oficera. - Cześć, Roman - przywitał go Wichniewicz. - Cześć. Pospiesz się. Wszyscy na ciebie czekają. Wichniewicz skinął mu głową, zerknął przelotnie na zegarek. - Dziesięć po dziewiątej... Ale mnie stary objedzie. Skierował się do widniejących w końcu korytarza drzwi. Pchnął je. Kilku siedzących wokół stołu mężczyzn zwróciło ku niemu twarze. Obertyński, szczupły, wysoki mężczyzna o siwiejących skroniach, zmarszczył czoło. - Przepraszam, panie pułkowniku - rzucił Wichniewicz. - Załatwiałem z Hajosem pewną ważną sprawę... - Wiem - przerwał mu spokojnie pułkownik. - Proszę siadać... Więc możemy zacząć - zwrócił się do siedzących wokół stołu mężczyzn. Wśród nich Wichniewicz zobaczył zastępcę Obertyńskiego - majora Smygę, Fakulskiego - urzędnika konsulatu do specjalnych poruczeń, Dederkiewicza z komitetu. Obertyński podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy. Rozejrzał się po obecnych i zaczął cicho, lecz dobitnie, jak dowódca na odprawie:
|