- Cóż to za maskarada? - zapytał ubawiony...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
I znowu upłynął czas, aż wreszcie Robin raz jeszcze zapytał młodego Dawida, co słychać za murem, a Dawid rzekł:— Słyszę kukułkę i widzę, jak wiatr...
»
- A więc twierdzi pani, że to pani walizka? - zapytał...
»
– Udało się? – zapytał, szczerząc się w uśmiechu...
»
– Pozwolisz mu żyć? – zapytał w końcu z trwogą Kevin...
»
— Nasza podróż w nieznane? — zapytał Peters poważnie tym razem...
»
— Jak powodzi się Jankowi w przedszkolu? — zapytała jednak Andrzeja matka...
»
Stryj spostrzegł dziecko i zapytał szorstkim tonem: - Czego chcesz? Dziecko odpowiedziało niepewnie: - Mamusia mnie przysłała, żeby pan dał mi...
»
Jego wyjaśnienie nie pocieszyło mnie zbytnio i odważyłem się zapytać, czy rzeczywiście przypuszcza, że trafimy z powrotem do brzegu, szybko bowiem robiło się...
»
Dwie godziny później zatrzymał się ponownie, tym razem w mieście Mountain View, żeby zjeść sandwicza i zapytać o drogę...
»
Garun dołączył do nich i zapytał:"Dlaczego miałbyś się wspinać na mur, Duncanie Idaho?"Siona odpowiedziała za niego, uśmiechając się do...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Bukowy wzruszył ramionami.
- Uciekłem z transportu - wyjaśnił rzeczo­wo. - Potem przebrałem się w byle co.
Twarz urzędnika nagle stężała.
- To wy wojskowy?
- Tak.
- Z jakiego oddziału?
- Z dwudziestego pułku piechoty. Plutonowy... Urzędnik chlasnął dłonią w blat biurka.
- To nie mamy o czym gadać. Musicie wrócić do oddziału. Taki porządek. I takie zarządzenie władz węgierskich. My załatwiamy tylko uchodź­ców cywilnych. Jędrek uśmiechnął się przekornie.
- Jeżeli pan chce, to mogę być cywilem.
- Człowieku, nie zawracaj mi głowy. Widzie­liście tych ludzi na schodach. Mamy tu urwanie głowy, a wy - przetarł dłonią spoconą łysinę - wy mi tu wyjeżdżacie z takimi sprawami. Nie - rzekł stanowczo. - Zgłosicie się na dworcu do komendy wojskowej, a oni was odtransportują gdzie należy.
Bukowy żachnął się.
- To nie ze mną... Ja do obozu nie pojadę.
Tamten drgnął, chciał krzyknąć, lecz powstrzy­mał się i wycedził chłodno, głosem nie znoszącym sprzeciwu:
- A my was nie zarejestrujemy. Mogę wam najwyżej dać papierek, żeście się tutaj zgłosili, żeby was żandarmeria nie przymknęła...
- Dziękuję - mruknął zadziornie Bukowy.
- W takim razie róbcie, co chcecie, tylko nie zabierajcie mi czasu.
Bukowy cofnął się o pół kroku, jak gdyby chciał się lepiej przyjrzeć swemu rozmówcy. Przy­mrużył zaczepnie oczy.
- Dziękuje - powiedział z naciskiem. - My­ślałem, że mi pan pomoże. - Rzucił mu wzgard­liwe spojrzenie i energicznym krokiem podszedł do drzwi, lecz w tej samej chwili drugie boczne drzwi uchyliły się nagle, a w nich stanął młody mężczyzna. Jędrek obejrzał się instynktownie.
Chwilę patrzyli na siebie. Nagle tamten uniósł ręce gestem radosnego przywitania i zawołał we­soło:
- Jędrek! Chłopie, skądżeś się tu zjawił?
Bukowy poznał go. Kilka błyskawicznych sko­jarzeń: Kasprowy, wiosna, słońce, szaleńcze zjaz­dy, dansing w "Empire", opalone twarze. A potem wspólna wycieczka na Pyszną, Błyszcz, Kamienistą, Jarzębcy, zjazd przez Cielęce Tańce... Tak, to przecież Antek Wichniewicz, młody inżynier z Krakowa.
Już był w jego ramionach, już ściskali się moc­no, serdecznie, aż do utraty tchu. Chaotyczna wy­miana pierwszych wiadomości, radosne podniece­nie nieoczekiwanego spotkania... Naraz Wichniewicz odsunął się od niego, ogarnął roześmianymi oczami i parsknął:
- Jędrek, wyglądasz, jakbyś wrócił z pogrze­bu. Człowieku, co z tobą?
- Jak cię widzą, tak cię piszą - zażartował Bukowy i posłał urzędnikowi znaczące spojrzenie.
Wichniewicz nie zrozumiał tego przytyku. Zwró­cił się do urzędnika:
- Panie majorze, nawet pan nie ma pojęcia, z kim pan rozmawiał - wskazał na Bukowego. - To przecież Jędrek Bukowy, mistrz Polski w konkurencjach zjazdowych i najmorowszy chłop pod słońcem.
Twarz majora wydłużyła się nagle, jego oczy zaokrągliły się. Chrząknął niepewnie i rzucił wy­mijająco:
- Ze góral, to się domyśliłem, bo strasznie zadziorny.
- Góral - wykrzykiwał radośnie Antek Wichniewicz - i do tego fantastyczny narciarz, wspa­niały taternik i w ogóle klasa. Mówię panu, z nie­ba nam spadł. Tacy ludzie będą nam teraz po­trzebni.
 
5
 
Minęły dwa tygodnie.
Wichniewicz znalazł się na ulicy Uri. Była to zaciszna, stara uliczka na Górze Zamkowej w Bu­dzie, z dwóch stron ciągnęły się pełne dziwnego nastroju, piękne renesansowe kamieniczki. Szedł głęboko zamyślony. Spieszył się na odprawę do swego szefa, pułkownika Obertyńskiego. Zatrzy­mał się przed bogato rzeźbionymi, ukrytymi w re­nesansowym portalu drzwiami. Zakołatał starą kołatką. Wkrótce drzwi otworzył mu młody czło­wiek, przypominający z wyglądu i postawy ofice­ra.
- Cześć, Roman - przywitał go Wichniewicz.
- Cześć. Pospiesz się. Wszyscy na ciebie cze­kają.
Wichniewicz skinął mu głową, zerknął przelot­nie na zegarek.
- Dziesięć po dziewiątej... Ale mnie stary obje­dzie.
Skierował się do widniejących w końcu kory­tarza drzwi. Pchnął je. Kilku siedzących wokół sto­łu mężczyzn zwróciło ku niemu twarze. Obertyński, szczupły, wysoki mężczyzna o siwiejących skro­niach, zmarszczył czoło.
- Przepraszam, panie pułkowniku - rzucił Wichniewicz. - Załatwiałem z Hajosem pewną ważną sprawę...
- Wiem - przerwał mu spokojnie pułkownik.
- Proszę siadać... Więc możemy zacząć - zwrócił się do siedzących wokół stołu mężczyzn. Wśród nich Wichniewicz zobaczył zastępcę Obertyńskiego - majora Smygę, Fakulskiego - urzędnika kon­sulatu do specjalnych poruczeń, Dederkiewicza z komitetu.
Obertyński podszedł do rozwieszonej na ścianie mapy. Rozejrzał się po obecnych i zaczął cicho, lecz dobitnie, jak dowódca na odprawie:

Powered by MyScript