Ten człowiek zasługiwał na podziw: był twardym, zawodowym żołnierzem, który nie toleruje takich bzdur, jak dezercja w obliczu wroga. Cholernie mu jednak przeszkadzał. Causton spojrzał na wychylające się z okopów głowy, pobieżnie je przeliczył i był zaskoczony, jak wielu ludzi przeżyło bombardowanie. Czytał kiedyś, że dobrze okopana armia może przetrwać bardzo intensywny ostrzał artyleryjski - dlatego właśnie pierwsza wojna światowa trwała tak długo - ale doświadczenie tego na własnej skórze było czymś zupełnie odmiennym. Popatrzył na pole, nie spostrzegł jednak żadnego ruchu, który świadczyłby o ataku. Umilkły nawet strzały z ręcznej broni. Odwróciwszy się zobaczył, jak sierżant gramoli się ze swej kryjówki i kroczy odważnie wzdłuż okopów, by sprawdzić, co dzieje się z jego ludźmi. Z drugiej strony pola nie padł żaden strzał i Causton zaczął zachodzić w głowę, co się stało. Popatrzył z niepokojem na stalowo błękitne niebo, jakby w oczekiwaniu kolejnej burzy pocisków, po czym podrapał się z namysłem w policzek, obserwując sierżanta. Nagle rozległy się znowu strzały z ręcznej broni. Ogień cekaemów dochodził z zaskakująco bliskiej odległości i z nieoczekiwanego kierunku. Na ich stanowiska posypał się grad kul i sierżant, podziurawiony pociskami, zakręcił się wokół własnej osi i runął jak długi, znikając w dole. Causton schylił głowę, nasłuchując odgłosów intensywnej strzelaniny, które dobiegały z tyłu, z lewej strony. Zostali okrążeni. Słyszał krzyki i tupot nóg, gdy pozostali żołnierze rzucili się do ucieczki, sam nie ruszył się jednak z miejsca. Przeczuwał, że pakują się w kłopoty, a zresztą nie miał już chęci należeć do armii Serruriera. Im dalej będzie od tej jednostki, tym lepiej się poczuje. Leżał więc w swojej dziurze i udawał nieboszczyka. Ogień cekaemów nagle umilkł, ale Causton jeszcze przez kwadrans nie wyściubił nawet czubka nosa nad powierzchnię ziemi. Kiedy to uczynił, zobaczył najpierw długi szereg żołnierzy, wyłaniających się spośród domów po drugiej strome pola. Ludzie Favela szli oczyścić teren. Pospiesznie wypełznął z kryjówki i zaczął czołgać się na brzuchu w kierunku zrujnowanych domostw, spodziewając się poczuć w każdej chwili tępe uderzenia kul. Miał jednak gdzie się kryć, gdyż ziemia była zryta wybuchami pocisków i okazało się, że może pełznąć z jednego leja do drugiego, nie wystawiając się prawie na ogień. W końcu znalazł się pod osłoną domów i spojrzał w tył. Ludzie Favela przeszli już prawie przez pole. Miał wrażenie, że będą strzelać do wszystkiego, co się porusza i że powinien poszukać sobie bezpieczniejszego miejsca. Nasłuchiwał wrzawy dochodzącej z lewego skrzydła - ktoś podejmował jeszcze walkę, ale skończy się ona, gdy tylko dotrą tam nadciągający żołnierze. Zaczął kierować się w prawo, przemykając od jednej rudery do drugiej i starając się wycofać jak najdalej. Po drodze ściągnął bluzę od munduru i wytarł nią twarz. Może na widok białej skóry żołnierz trzymający palec na spuście zawaha się - warto było przynajmniej spróbować. Nie widział ani śladu wojsk rządowych i wszystko wskazywało na to, że Favel lada chwila odniesie ostateczne zwycięstwo - niewiele już mogło go powstrzymać. Nagle wpadł na pewien pomysł i spróbował wejść do jednego z domostw. Przyszło mu do głowy, że nie ma sensu uciekać. Przecież właściwie wcale nie chciał doganiać jednostek Serruriera, nieprawdaż? O wiele lepiej było się ukryć, a potem pokazać żołnierzom Favela. Drzwi nie były zaryglowane. Zaskrzypiały, gdy je pchnął i wszedł do środka. Mieszkanie było opuszczone. Składało się zaledwie z dwóch pokoi i wystarczył rzut oka, by się przekonać, że nikogo tam nie ma. Rozejrzawszy się zobaczył miednicę na rozklekotanym
|