chłopaków

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
społeczna i gotowość do włączenia się w rozwiązywanie jest najważniejszy postulat teoretyków reha­ Rehabilitacja problemów partnera...
»
– Chłop chcioł dla córy mieć dom z widokiem, nic w tym złego ni mo – zgodził się Schiem...
»
Klejnot nagle zapłonął...
»
- Oczywiście...
»
– Nie dbam o to – dodała...
»
Przepełniona gorącą miłością do Freda, złożyła ręce w żarliwej modlitwie...
»
Ale tak nie może być...
»
Silne stronyDo silnych stron firmy NETKOM mających wpływ na wybór strategii działania zaliczyć trzeba przede wszystkim:szeroki asortyment usług; firma...
»
zagrożenia agresywnej grabieży, to także ma prawo do przekazywania swojej własności (w postaci darowizn i spadków) lub też jej zamiany na własność,...
»
Kiedy bliski był już spełnienia, Sara położyła się na plecach i wciągnęła go na siebie, by złączyć się z nim w ostatecznym uniesieniu...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


– Mnie również jest bardzo miło, zwłaszcza że krążą o tobie legendy...
– Oho, jestem sławna, tak? – Erin roześmiała się uroczo.
Jest piękna nawet bez makijażu, pomyślała Marianne. To taki rodzaj
piękna, który ma się w sobie, gdzieś w środku, które pochodzi z głębi duszy,
sprawiając, że nawet niezbyt atrakcyjne osoby zyskują nieprzeciętny powab i
czar.
– Cóż, Tyson i ja zaczęliśmy nie najlepiej, ale w krótkim czasie udało się
nam pokonać długą drogę. Nie sądzę, by dziś żałował, że zdecydował się na
małżeństwo i ojcostwo, a jest w końcu ojcem bliźniąt, a to nie bagatela.
– Już widzę, jak przewija malucha po maluchu, a szczęście ma wypisane
TL R
na twarzy – rzucił kpiarsko Ward.
– Jeśli masz jakieś wątpliwości, chętnie ci to zademonstruję. Wystarczy,
że pójdziesz za mną – odparła ze spokojem Erin i wprowadziła go do pokoju
dziecinnego, w którym faktycznie sam wielki Tyson Wade, niegdyś postrach
okolicznych hrabstw, zmieniał synowi pieluchę.
Rzeczywiście był to niezwykle poruszający widok, jak ten wielki facet,
twardziel o ciężkiej łapie, pochyla się z czułością nad małym, wierzgającym i
chichoczącym radośnie dzieciakiem i go przewija. W pokoju panował
idylliczny nastrój: biała, wysoka komoda do przewijania z kolorowym
materacykiem, a na ścianach tapeta w misie.

151
– O, kogo my tu mamy, stary, dobry Jessup – powiedział Tyson,
spoglądając na nich przez ramię. Skończył zapinać pieluchę i spodenki i wsa-
dził małego do kojca, w którym stał jego braciszek na grubiutkich,
niepewnych nóżkach i wgryzał się w poręcz, zaciskając na niej pulchne, małe
rączki.
– Jason pewnie jest głodny, bo od kilku minut próbuje zjeść kojec –
powiedział ze śmiechem.
– Ząbkuje – wyjaśniła Erin, po czym nachyliła się nad kojcem, żeby
wyjąć dziecko.
Mały uśmiechnął się szeroko i zaczął uroczo gaworzyć:
– Tata tata.
– Nienawidzi tego – powiedział Tyson, spoglądając na swoją żonę. –
Większość dzieci najpierw wymawia słowo „mama", a oni obaj, jak na złość,
wciąż powtarzają „tata tata"!
– Już nie patrz tak triumfująco! – Erin pokazała mu język. – I nie
zapominaj, kto wstał do nich zeszłej nocy, żebyś ty mógł spać.
Tyson puścił do niej oko. W jego spojrzeniu malowała się głęboka
TL R
miłość. Marianne zerknęła spod oka na Warda i dostrzegła, że cały czas patrzy
na nią dziwnym wzrokiem. Przeniósł go na jej płaski brzuch, a potem nieco
wyżej, na piersi. Marianne oblała się rumieńcem, bo dobrze wiedziała, o czym
myśli. Była to w stanie wyczytać z jego iskrzących się oczu. Zrobiło się jej
gorąco od tego niespodziewanego obrotu sprawy i musiała się odwrócić, żeby
odzyskać nad sobą kontrolę.
– Może kawy? – zapytała Erin, przekazując Jasona ojcu. – Gdybyś był
tak miły i przeniósł kojec – zwróciła się do Warda – chłopcy mogliby być z
nami.

152
Ward przymierzył się do tej operacji, usiłując złożyć kojec, ale nigdy
wcześniej tego nie robił, więc nie do końca wiedział, co i jak przycisnąć.
– Poczekaj, łamago, ja się tym zajmę – powiedział ze śmiechem Tyson.
– Marianne, mogłabyś potrzymać przez chwilę dzieci?
– Jasne. – Z nadzwyczajnym entuzjazmem przejęła maluchy, słodko do
nich przemawiając. Była szczerze zauroczona pulchnymi buźkami i rączkami,
które z zainteresowaniem dotykały jej twarzy i włosów. – Jakie cudne jest
takie maleństwo – zachwycała się, czule i delikatnie całując mięciutkie
policzki i meszek na główkach. Bliźnięta, tak jak ich tata, miały zielone oczy.
– Dziękuję Bogu, że są podobne do Erin, a nie do mnie – powiedział
Tyson. Rozstawił w salonie kojec i wziął chłopców od Marianne, by ich
wsadzić do środka.
– Nie jest z tobą aż tak źle – pocieszał go obłudnie Ward. – Widziałem
już prawdziwe koszmary, a ty jesteś tylko paskudny.
– Uważaj, co mówisz, Jessup, jeżeli masz chrapkę na tę drugą
dzierżawę...

Powered by MyScript