Droga wolna, zabrzmiał monotonny głos Krasusa. Lepiej pospieszcie się, zanim przyjdą inni. - Co zrobiłeś temu potworowi? - szepnęła. Porozmawiałem z nim. Już rozumie. Pospieszcie się. Smok zrozumiał? Vereesa chciała zapytać o więcej, ale wiedziała, że nie otrzyma zadowalającej odpowiedzi. W jakiś sposób jednak udało mu się dokonać niemożliwego i za to musiała mu być wdzięczna. Założyła łańcuch na szyję. Do Falstada powiedziała po prostu - Mamy ruszać. Wciąż potrząsając głową na widok smoka, krasnolud podążył za nią. Krasus dotrzymał słowa. Pokazywał im drogę przez porzuconą kopalnię, a w końcu poprowadził ich w dół tunelem, o którym Vereesa nie powiedziałaby nigdy, że może prowadzić do górskiej fortecy. Zmusił parę do przeciskania się przez wąski boczny korytarz, aż w końcu dotarli na górny poziom obszernej podziemnej jaskini. Jaskini wypełnionej zabieganymi orkami. Z półki, gdzie się kulili, widzieli straszliwych wojowników pakujących materiał i wypełniających wozy. Z boku jeździec trenował młodego smoka, a drugi jeździec najwyraźniej przygotowywał się do szybkiego wyjazdu. - Wygląda na to, że przygotowują się do ucieczki! Jej również tak się wydawało. Przechyliła się, żeby przyjrzeć się uważniej. Zadziałało... Krasus odezwał się, jednak z tonu jego głosu Vereesa wywnioskowała, że te słowa były przeznaczone tylko dla niego samego. Prawdopodobnie nawet nie wiedział, że powiedział coś na głos. Czy w jakiś sposób zaplanował, żeby orki opuściły Grim Batol? Mimo iż zadziwił ją sposób, w jaki czarodziej potraktował smoka, elfka wątpiła, żeby miał takie wpływy. Smok przygotowywany do wylotu nagle ruszył w stronę głównego wyjścia z jaskini. Jego jeździec skończył się przypinać i przygotował się do lotu. Inaczej niż w wypadku walki, ten smok był załadowany zapasami. Pochyliła się do tyłu, zastanawiając się. Choć w wielu aspektach opuszczenie Grim Batol przez orki oznaczało duże korzyści dla Sojuszu, pozostawiało też zbyt wiele pytań i trochę kłopotów. Jaki użytek miałyby orki z Rhonina, skoro zamierzały odejść? Z pewnością nie zabierałyby wrogiego czarodzieja. Czy rzeczywiście mieli zamiar przenieść wszystkie smoki? Czekała, aż Krasus podyktuje jej kolejne kroki, jednak czarodziej pozostawał dziwnie milczący. Vereesa rozejrzała się wokół, próbując zorientować się, która droga najszybciej doprowadzi ich do miejsca, gdzie przetrzymywano Rhonina... zakładając, że czarodziej jeszcze nie został zabity. Falstad położył jej dłoń na ramieniu. - Tam w dole! Widzisz go? Podążyła za jego spojrzeniem i zobaczyła goblina. Biegł wzdłuż innej półki, do otworu daleko na lewo od nich. -To Kryli. Nikt inny! Elfka też była tego pewna. - Mam wrażenie, że dobrze się tu orientuje! - Ano! Dlatego doprowadził nas do sojuszników orków, trolli! Ale dlaczego goblin nie doprowadził do ich schwytania przez orki? Dlaczego zamiast tego oddał ich krwiożerczym trollom? Z pewnością orki z chęcią przesłuchałyby ich dwoje. Koniec zastanawiania się. Miała pomysł. - Krasus! Czy możesz pokazać nam, gdzie wybiera się ten goblin? Żaden głos nie zabrzmiał w jej głowie. - Krasus? - Co się stało? - Czarodziej nie odpowiada. - Więc jesteśmy sami? - prychnął Falstad. - Na razie tak. - Wyprostowała się. - Tamta półka. Myślę, że zaprowadzi nas tam, gdzie chcemy. Orki prawdopodobnie chciały, żeby te tunele były spójne. - Więc idziemy bez czarodzieja. Dobrze. Bardziej mi się to podoba. Vereesa ponuro pokiwała głową. - Tak, idziemy bez czarodzieja, ale nie bez naszego małego przyjaciela Krylla. OSIEMNAŚCIE Zbyt wolni. Byli stanowczo zbyt wolni. Nekros wściekle wrzasnął na peona, zmuszając bezwartościowego orka z niższej kasty do szybszej pracy. Ten skulił się, po czym odbiegł ze swoim ładunkiem. Orki z niższej kasty nadawały się tylko do pracy fizycznej, a teraz Nekros odkrył, że nawet w tym nie były zbyt dobre. W takiej sytuacji musiał zmusić wojowników do pracy razem z peonami, żeby wszystko było gotowe przed świtem. Nekros zastanawiał się, czy nie opuścić twierdzy w środku nocy, ale nie było to już możliwe, a nie chciał czekać jeszcze jednego dnia. Każdy dzień bez wątpienia przybliżał inwazję, choć jego zwiadowcy, najwyraźniej ślepi na prawdę, twierdzili, że nie widzieli żadnych śladów sił uderzeniowych, a tym bardziej armii. Nieważne, że już zauważono wojowników Sojuszu na gryfach, czarodziej dostał się do wnętrza góry, a najpotężniejszy ze smoków służył teraz wrogowi. To, że zwiadowcy niczego nie widzieli, nie znaczyło jeszcze, że ludzie i ich sojusznicy nie zbliżali się do Grim Batol. Próbując zmusić robotników do zrozumienia, że sprawa jest bardzo ważna, kaleki ork z początku nie zobaczył zbliżającego się głównego opiekuna smoków. Nekros obrócił się dopiero wtedy, gdy usłyszał niepewne chrząknięcie. - Mów, Brogasie! Czemu kulisz się jak jeden z tych śmieci? Nieco przysadzisty młodszy ork skrzywił się. Jego kły zakręcały na końcach w dół, co nadawało jego twarzy jeszcze bardziej surowy wygląd. - Samiec, Nekrosie. Myślę, że on wkrótce umrze! Kolejne złe wieści i to właściwie najgorsze z możliwych. - Obejrzyjmy to. Podążyli jak najszybciej, Brogas ostrożnie przyjął tempo, które nie podkreślało kalectwa jego przełożonego. Nekros jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. Aby kontynuować program hodowlany, potrzebował samca i samicy. Bez jednego albo drugiego nie miał nic... a to nie spodobałoby się Zuluhedowi. W końcu dotarli do jaskini, w której znajdował się najstarszy i jedyny wciąż żyjący małżonek Alexstraszy. Tyranastrasz bez wątpienia wywoływał ogromne wrażenie w porównaniu z innymi smokami. Nekros słyszał, że kiedyś stary szkarłatny samiec dorównywał wielkością i mocą Skrzydłom Śmierci, choć może była to tylko legenda. Niezależnie od tego małżonek wciąż wypełniał sobą całą potężną jaskinię. Był tak ogromny, że orczy przywódca z początku nie mógł uwierzyć w jego chorobę.
|