Rozwija i płucze prześcieradło w rynience fontanny. - Byłaś kimś o niebezpiecznie silnej woli. Przechodzi po płytach chodnika, trawa pleni się w szczelinach. On spogląda na jej czarno obute stopy, na obcisłą brązową suknię. Ona wychyla się przez balustradę. - Myślę, że się tu wybrałam - muszę przyznać, że pragnienie to tkwiło gdzieś we mnie -głównie ze względu na Verdiego. No i, oczywiście, bo ty wyjechałeś, i mój ojciec wyruszył na wojnę... Spójrz na te jastrzębie. Zlatują się tu każdego ranka. Wszystko tu jest zniszczone i pogruchotane na kawałki. Bieżącą wodę w całym pałacu znaleźć można tylko w tej fontannie. Wojskowi rozmontowali wodociąg, kiedy się stąd wynosili. Myśleli, że mnie w ten sposób zmuszą do wyprowadzki. - Powinnaś była się wynieść. Muszą jeszcze oczyścić ten teren. Pełno tu wszędzie niewypałów. Podchodzi do niego i kładzie mu palec na ustach. - Cieszę się, że cię tu widzę, Caravaggio. Cieszę się tobą tak, jak nikim innym bym się nie cieszyła. Tylko mi nie mów, że się tu zjawiłeś po to, żeby mnie przekonać do wyprowadzki. - Chciałbym gdzieś znaleźć cichy bar, gdzie podają wurlit-zera, i popijać go bez lęku przed zasranymi bombami. Słuchać śpiewu Franka Sinatry. Musimy tu ściągnąć trochę jakiejś muzyki - mówi - będzie dobra dla twego pacjenta. - On wciąż przebywa duchem w Afryce. Popatruje na nią, oczekując, że będzie jeszcze coś miała do powiedzenia o rannym Angliku. Ona dorzuca: - Niektórzy Anglicy kochają Afrykę. Jakaś część ich umy-słowości wiernie odzwierciedla pustynię. Więc nie czują się tam obco. Patrzy, jak potakuje sama sobie głową. Wąska twarz pod krótko obciętą czupryną; nie ma już zasłony ani tajemnicy skrywanej kiedyś za długimi włosami. Jedyne, co z niej pozostało, to wrażenie, że się już uładziła w swym wewnętrznym wszechświecie. Fontanna szemrząca z tyłu, jastrzębie, rozorany bombami ogród pałacowy. Może w ten właśnie sposób wraca się z wojny. Poparzony człowiek, którym trzeba się zaopiekować, prześcieradła, które trzeba uprać w rynience fontanny, komnata z freskami na podobieństwo ogrodu. Tak jakby jedyną rzeczą, która pozostaje, była przeszłość zawarta w małej kapsułce pochodzącej z dawien dawna, z czasów na długo przed Verdim. Medyceu-sze zastanawiający się nad kształtem balustrady lub okna, wędrujący nocą ze świecą w towarzystwie zaproszonego architekta - najlepszego architekta w całym piętnastym stuleciu - i zamawiający u niego coś bardziej odpowiedniego do obramowania widoku. - Jeśli zechcesz tu zostać - mówi ona - będziemy potrzebowali więcej żywności. Posadziłam warzywa, mamy worek fasoli, ale przydałyby się jakieś kurczaki. Spogląda na Caravaggia, mając w pamięci jego dawną zaradność, ale nie wypowiada tego na głos. - Utraciłem już całą dawną zręczność. - Wybiorę się więc z tobą. - Hana oferuje pomoc. - Zrobimy to razem. Nauczysz mnie kraść, pokażesz mi, jak się to robi. - Nie zrozumiałaś. Naprawdę utraciłem całą zręczność. - Dlaczego? - Złapali mnie. Omal mi nie obcięli tych pieprzonych rąk. Czasami nocą, kiedy ranny Anglik już zasypia, albo nawet po przeczytaniu samej sobie paru stron już poza jego pokojem, Hana idzie popatrzeć na Caravaggia. Ten poleguje sobie w ogrodzie, rozciągnięty wzdłuż rynienki fontanny, patrząc w gwiazdy, bądź też trzeba doń schodzić na dolny taras. Teraz, w porze wczesnego lata, trudno mu pozostawać na noc wewnątrz budynku. Najczęściej przebywa na dachu, obok zburzonego komina, ale zsuwa się stamtąd cicho, kiedy tylko dostrzeże jej sylwetkę na tarasie. Można go znaleźć obok pozbawionego głowy posągu hrabiego; na obłamanej szyi lubią przesiadywać zdziczałe koty, na zmianę majestatyczne lub przeciągające się na widok człowieka. Za każdym razem Hana utwierdza się w przekonaniu, że jest jedyną istotą, która umie go odnaleźć, tego człowieka oswojonego z ciemnością, który żalił się po pijanemu, że uniosła go w niebo cała gromada sów. Oni oboje na wzgórzu, w oddali światła Florencji. Czasem wydaje się jej szalony; czasem nadmiernie opanowany. W świetle dnia dokładniej obserwuje sposób, w jaki się porusza, sztywność jego zabandażowanych dłoni i to, jak odwraca się całym ciałem, zamiast odwrócić tylko głowę, kiedy ona wskazuje mu coś znajdującego się dalej na wzgórzu. Ale nie mówi mu o swoich spostrzeżeniach. - Mój pacjent uważa, że sproszkowana kość pawia jest świetnym lekiem. On obserwuje nocne niebo. - Tak. - A więc byłeś szpiegiem?
|