- Nic się panu nie stało? - zapytał, ujmując go pod ramię...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
I znowu upłynął czas, aż wreszcie Robin raz jeszcze zapytał młodego Dawida, co słychać za murem, a Dawid rzekł:— Słyszę kukułkę i widzę, jak wiatr...
»
- A więc twierdzi pani, że to pani walizka? - zapytał...
»
– Udało się? – zapytał, szczerząc się w uśmiechu...
»
– Pozwolisz mu żyć? – zapytał w końcu z trwogą Kevin...
»
— Nasza podróż w nieznane? — zapytał Peters poważnie tym razem...
»
— Jak powodzi się Jankowi w przedszkolu? — zapytała jednak Andrzeja matka...
»
Stryj spostrzegł dziecko i zapytał szorstkim tonem: - Czego chcesz? Dziecko odpowiedziało niepewnie: - Mamusia mnie przysłała, żeby pan dał mi...
»
Jego wyjaśnienie nie pocieszyło mnie zbytnio i odważyłem się zapytać, czy rzeczywiście przypuszcza, że trafimy z powrotem do brzegu, szybko bowiem robiło się...
»
Dwie godziny później zatrzymał się ponownie, tym razem w mieście Mountain View, żeby zjeść sandwicza i zapytać o drogę...
»
Garun dołączył do nich i zapytał:"Dlaczego miałbyś się wspinać na mur, Duncanie Idaho?"Siona odpowiedziała za niego, uśmiechając się do...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Starzec zaniósł się kaszlem.
- Nie. Nic mi nie jest - wycharczał.
- Chce pan wstać? - Baker poczuł ogromną ulgę; nie zauważył nigdzie śladów krwi.
- Zaraz.
- A gdzie pański samochód? - Rozejrzał się dookoła.
Mężczyzna znów zakasłał, głowa opadła mu bezwładnie, jakby wypatrywał czegoś w piachu.
- Dan, on chyba jest chory - powiedziała Liz.
- Na to wygląda.
Starzec sprawiał wrażenie, jakby był w głębokim szoku. Baker rozejrzał się po raz drugi. We wszystkie strony, jak okiem sięgnąć, rozciągało się tylko pustkowie, rozmywające się w oddali w rozedrganą mgiełkę.
Nigdzie nie było drugiego samochodu.
- Jak on się tu dostał?
- Czy to ważne? Musimy go zawieźć do szpitala.
Baker chwycił nieznajomego pod pachy i pomógł mu stanąć na nogi. Wyczuł, że dziwne ubranie jest grube i sztywne, jakby z filcu. Ale mężczyzna wcale nie był spocony. Przeciwnie, skórę miał zimną, prawie lodowatą. Zawisł na Danie całym ciężarem i bezwolnie dał się wyprowadzić na drogę. Liz otworzyła tylne drzwi.
- Mogę chodzić, mogę brodzić - wymamrotał starzec.
- Tak, oczywiście.
Baker ostrożnie posadził go w środku. Nieznajomy położył się na skórzanym siedzeniu i podciągnął kolana do brzucha. Pod grubą sukmaną miał zwykłe ubranie, wytarte dżinsy, kraciastą flanelową koszul ę, na nogach adidasy. Dan zatrzasnął drzwi. Liz usiadła na swoim miejscu. Zawahał się z ręką na klamce. Jak starzec znalazł się na pustyni? I dlaczego nie pocił się pod grubym okryciem? Jakby przed chwilą wysiadł z samochodu. Może zasnął za kierownicą? Może wóz zjechał z drogi i rozbił się na pustyni? Może został ktoś we wraku?
Z tylnego siedzenia doleciał stłumiony głos:
- Dajże spokój, rzuć to z boku. Zaraz wracaj, czeka praca, i to jaka...
Dan przeszedł na drugą stronę drogi. Zauważył małą, głęboką dziurę w nawierzchni. Już chciał pokazać ją żonie, ale się rozmyślił.
W pyle na poboczu nie znalazł żadnych śladów opon, za to wyraźne były ślady zostawione przez mężczyznę. Prowadziły prosto na pustynię. Wychodziły z odległej o trzydzieści metrów niecki, części naturalnego zagłębienia. Poszedł po śladach. Stanął na krawędzi dołu i zajrzał do środka. I tam nie było samochodu. Spomiędzy kamieni wyśliznął się przestraszony wąż piaskowy. Danowi aż ciarki przeszły po plecach.
Na stromym zboczu, metr od krawędzi coś połyskiwało w słońcu. Kucnął, żeby się lepiej przyjrzeć. Była tam mała biała kostka ceramiczna. Przypominała fragment porcelanowego izolatora elektrycznego. Podniósł ją. Uderzyło go, że jest zimna. Może wykonano ją z tego nowego materiału pochłaniającego ciepło? - pomyślał.
Obejrzał ją dokładniej. Przy krawędzi zauważył ciemne litery ITC. Z boku znajdował się okrągły przycisk. Co by się stało, gdyby go nacisnął? Zerknął na boki i szybko to zrobił.
Nic nie zadziało.
Wcisnął jeszcze raz. Znów nic.
Szybkim krokiem wrócił do samochodu. Starzec spał na tylnym siedzeniu. Głośno chrapał. Liz siedziała ze wzrokiem utkwionym w mapę.
- Najbliższe miasto to Gallup - oznajmiła.
- Wiem - odparł, uruchamiając silnik.
 
* * *
Wrócili na autostradę i skręcili na południe. Teraz mogli przyspieszyć. Nieznajomy ciągle spał. Liz obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem:
- Dan...
- Tak?
- Widziałeś jego ręce? Nie. A co? Spójrz na palce.
Baker szybko zerknął przez ramię. Palce mężczyzny były zaczerwienione do linii środkowych stawów.
- Pewnie poparzył je na słońcu.
- Same palce? Czemu nie całe dłonie?
Dan wzruszył ramionami.
- Zresztą wcześniej nie były takie czerwone - dodała Liz. - Wyglądały normalnie, kiedy wsadzałeś go do samochodu.
- Może po prostu nie zwróciłaś na nie uwagi, skarbie.
- Zwróciłam uwagę, bo pomyślałam, że ma zrobiony manikiur. Po co takiemu staruchowi na pustyni wymanikiurowane paznokcie?
- Rzeczywiście - mruknął Baker, spoglądając na zegarek. - Ciekawe, ile trzeba będzie czekać w szpitalu. Pewnie kilka godzin. - Westchnął. Autostrada biegła prosto aż po horyzont.
 
 
W połowie drogi do Gallup starzec się obudził. Zakasłał i mruknął:
- Tam jesteśmy? Gdzie jesteśmy? Jak się pan czuje? - zapytała Liz.
- Czuje? We łbie kołuje.
- Świetnie, po prostu świetnie. Jak panu na imię?
Starzec zamrugał.
- Quanto va piana do włóczęgi skłania.
- Ale jak się pan nazywa?
- Tak samo dzięki gamom.
- Wszystko rymuje - wtrącił Baker.
- Zauważyłam.
- Widziałem program w telewizji. Rymowanie może oznaczać schizofrenię.
- Rymowanie to czasu zgrywanie - podsumował nieznajomy i zaczął śpiewać na cały głos. Niemal ryczał na znaną melodię Johnny’ego Denvera:

Powered by MyScript