cjana

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
o tobie mówią, że po Achillesie Najlepszybyłeś ze wszystkich Danaów,co niegdyś stanęli pod Troją...
»
- Muszę już iść - powiedziała...
»
okaza?o, przy strukturalno-psychologicznej próbie wyja?nienia, podstaw? sukcesu by?o pocz?tkowo metodycznie dobrze przemy?lan? rozbudow?...
»
Obiecałem wspiąć się na wyżyny moich zdolności dyplomatycznych...
»
str 5519...
»
Milczałem zaskoczony...
»
Nazwanie Jezusa synem ‼cieśli" jest kolejnym przykładem tego, jak późniejsze omyłki językowe wypaczyły oryginalne znaczenie...
»
"opłaci się" mieć znaczną liczbę fałszywych alarmów...
»
Nie wiem, czemu się spodziewałem, że Dahaun pojedzie ze mną, toteż zaskoczyło mnie to, iż nie wyraziła takiej chęci...
»
mieście pracowali ludzie przydzieleni dosfery zaufania i przyjazności...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wymieniła tylko jedno spojrzenie z drogim poetą i odpowiedziała dyrektorowi po-
datków raniąc go grzecznością, która odtrącała go na sto kroków.
Równocześnie poczęli się zjawiać zaproszeni goście. Najpierw ukazali się biskup i
wielki wikariusz, dwie godne i uroczyste postaci, które tworzyły wybitny kontrast. Jego
Dostojność był wysoki i chudy, towarzysz jego krótki i tłusty. Obaj mieli błyszczące oczy,
jednakże biskup był blady, policzki zaś wielkiego wikariusza tryskały rumieńcem zdrowia.
Obaj odznaczali się umiarkowaniem gestów i poruszeń, wydawali się bardzo ostrożni;
wstrzemięźliwość ich i milczenie miały w sobie coś onieśmielającego; uchodzili w okolicy
za bardzo tęgie głowy.
Tuż za księżmi wkroczyli oboje państwo de Chandour, niezwykłe postaci, które mogły-
by się wydać czystym wymysłem ludziom nie znającym prowincji. Mąż Amelii, kobiety,
która występowała jako antagonistka pani de Bargeton, pan de Chandour, nazywany krót-
ko Stanisławem, był to młody (niegdyś) człowiek, jeszcze szczupły w czterdziestym pią-
tym roku, o twarzy podziurkowanej jak sito. Krawat miał zawsze zawiązany w ten sposób,
iż przedstawiał dwa groźnie sterczące ostrza, jedno na wysokości prawego ucha, drugie
pochylone ku czerwonej wstążeczce legii. Poły u fraka były szeroko odgięte. Kamizelka,
bardzo otwarta, odsłaniała koszulę wzdętą, nakrochmalona, zapiętą o wiele za bogatymi i
ciężkimi broszami. Słowem, cały strój odznaczał się przesadą, która czyniła zeń coś tak ka-
rykaturalnego, iż widząc go obcy nie mogli się wstrzymać od śmiechu. Stanisław spoglądał
wciąż po sobie od góry do dołu z pewnym zadowoleniem, sprawdzając liczbę guzików u
kamizelki, śledząc faliste linie obcisłych majtek, pieszcząc swoje łydki spojrzeniem, które
zatrzymywało się miłośnie na końcach bucików. Gdy przestawał się tak oglądać, oczy jego
szukały lustra; badał, czy włosy są dość starannie ułożone, spoglądał po kobietach okiem
pełnym zadowolenia, wkładając palec do kieszeni od kamizelki i przeginając się w tył.
Wszystkie te kogucie pozy zapewniały mu powodzenie w arystokratycznym towarzystwie,
gdzie uchodził za wzór męskiej piękności. Rozmowa jego naszpikowana była przeważnie
pieprznymi aluzjami, modą XVIII wieku. Ten nieznośny styl czynił go dość mile widzia-
nym w towarzystwie kobiet: bawiły je te koncepta. Pan du Chatelet zaczynał budzić w nim
pewien niepokój. W istocie, zaintrygowane obojętnością pięknego podatkowca, pobudzone
minami dającymi do zrozumienia, iż darmo kusiłyby się wyprowadzić go z obojętności,
podrażnione wreszcie pozami znudzonego sułtana, kobiety zabiegały o niego żywiej jesz-
cze niż zaraz po przybyciu, odkąd pani de Bargeton zajęta była swym angulemskim Byro-
nem.
Amelia była to nieduża kobietka o niezręcznie komedianckich tonach, pulchna, biała, z
czarnymi włosami, przesadna, głośna, z pretensjonalną główką obładowaną piórami w le-
cie, kwiatami w zimie; lubująca się w wymowie, którą wszelako przerywał swym akompa-
niamentem gwizd starannie tajonej astmy.
Pan de Saintot, nazywany Astolfem, prezes Towarzystwa Rolniczego, rumiany, wysoki
i zażywny, wkroczył prowadzony przez żonę, dość podobną do zasuszonej paproci; zwano
ją Lili, skrócenie Elizy. Imię to, nasuwające pojęcie czegoś dziecinnego, kłóciło się z
usposobieniem i wzięciem pani de Saintot, kobiety uroczystej, dewotki oraz zgryźliwej i
namiętnej karciarki. Astolf uchodził za pierwszorzędną głowę naukową. Mimo iż ignorant
dziewiątej próby, wypocił wszelako artykuły „Cukier” i „Spirytus” w słowniku rolniczym,
które to płody swego ducha złupił po kawałku we wszystkich arytkułach dziennikarskich
oraz dawnych dziełach, gdzie była mowa o tych produktach. Cały departament wierzył, iż
pracuje on nad traktatem o nowożytnej uprawie roli. Mimo iż spędzał całe rano w gabine-
cie, nie napisał jeszcze w ciągu dwunastu lat ani dwóch stronic. Jeżeli ktoś go zaszedł,
przyjmował gościa przewracając w papierach, szukając zarzuconej notatki lub też zacina-
43
jąc pióro; ale czas spędzany w gabinecie schodził mu na głupstwach: czytał pomału dzien-
nik, wycinał scyzorykiem figurki z korka, rysował fantastyczne wzory na bibule; przerzu-
cał Cycerona, aby zeń wyłowić jakieś zdanie lub ustęp, którego treść dałaby się zastoso-
wać do bieżących wypadków, następnie, wieczór, silił się sprowadzić rozmowę na przed-
miot pozwalający mu powiedzieć: — Jest w Cyceronie stronica, o której można by myśleć,
iż napisał ją z myślą o tym, co się dzieje dzisiaj. — Za czym recytował ustęp, ku wielkie-
mu zdumieniu słuchaczy, którzy powtarzali między sobą: — Doprawdy, Astolf to istna
studnia wiedzy. — Osobliwy fakt obiegał całe miasto i podtrzymywał pochlebne sądy o
panu de Saintot.
Po tej parze wszedł pan de Bartas, zwany Adrianem, posiadacz basowego głosu i mają-
cy ogromne pretensje do muzyki. Miłość własna uczyniła go niewolnikiem solfedżia: za-
czął od podziwiania własnego śpiewu, następnie jął rozprawiać o muzyce, a w końcu wy-
łącznie się nią zajmować. Sztuka muzyczna stała się u niego rodzajem monomanii; oży-
wiał się jedynie mówiąc o muzyce; będąc gdzieś na wieczorze przechodził męki, póki go

Powered by MyScript