- Muszę już iść - powiedziała...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— O nie! — powiedziałam stanowczo...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
— Słuchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić się o jedzenie dla czarnuchów — powiedział Tay Tay...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
 — A moglibyście komuś o tym powiedzieć? 512 ERNEST HEMINGWAY — Dobrze — odrzekł kapral...
»
— Zatrzymam cię tutaj — powiedziała...
»
– Otwarte – powiedział, nie patrząc...
»
– Zajm? si? tym – powiedzia? Orlan...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


- Pomogę ci.
- Nie. - Wyprostowała się. Usiłowała zrobić dziarską minę. Nie chciała, żeby Grant się zorientował, jak bardzo
źle się czuła, bo wtedy upierałby się, żeby jej pomóc i po­
łożyć ją do łóżka. Zawsze był bardzo opiekuńczy. Ale tego
dnia nie była na to gotowa. Musiała odzyskać panowanie
nad własnym sercem.
- Myślę, że na jakiś czas powinniśmy przestać się widywać - powiedziała. Odwróciła się. - Chodźmy, Jack.
- Pa, pa, Glant - zawołał malec, drepcząc za mamą
w stronę domu.
- Cześć, Jack. Do zobaczenia. Do zobaczenia wam
obojgu.
Anna oddalała się powoli. Starała się nie zauważać
wstrząsających nią dreszczy i nieprzyjemnych dolegliwo­
ści żołądka. Ignorowała bolesny ucisk w sercu i udawała,
że nie usłyszała ostatnich słów Granta.
Grant gwałtownie zatrzymał ogiera. Podkute kopyta
zostawiły głębokie ślady.
Jak wspaniale znowu znaleźć się na grzbiecie konia,
pomyślał. Ruszył wolnym kłusem dokoła. Przepełnia­
ło go uczucie wolności i radości życia. Wiatr przyjemnie chłodził twarz. Tylko zapachy w powietrzu były inne.
Choćby się starał ze wszystkich sił, nie mógł udawać, że
jest u siebie, w Nebrasce. Z dala od spekulacji i kontrowersji. Nie. Był w Kalifornii. W krainie Caroline.
I Spencera Ashtona.
Na samo jego wspomnienie Grant zacisnął pięści na
rzemiennych wodzach. Ten człowiek przysporzył wielu
zgryzot wielu ludziom. I oto, o ironio! te zgryzoty i morze
jego kłamstw zbliżyły do siebie tylu ludzi. Grant uśmiech-
nął się smutno. Właściwie powinien podziękować mu za to, że dzięki niemu zaprzyjaźnił się z krewnymi, których
wcześniej nie znał. I za to, że w jego życiu pojawili się Anna i Jack.
Skierował konia na rozległe winnice. Jego życie w Ne-
brasce było takie proste. Spokojne i przewidywalne. Dopiero teraz mógł to w pełni docenić.
Chociaż z drugiej strony w Nebrasce nie było jego
przyrodnich sióstr i braci ani małego braciszka, Jacka.
Ani Anny Sheridan.
Była wysoka, szczupła. Miała wielkie brązowe oczy.
Żadna kobieta do tej pory nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Wciąż o niej myślał, wciąż miał ją przed oczami. Zawładnęła jego duszą i sercem. I był przekonany, że ona czuła do niego to samo. Ale w przeciwieństwie do niego, marzyła o trwałym związku. O mężu.
A Grant Ashton, ten nowy Grant Ashton, który narodził się przed kilkoma miesiącami, okłamywany, wykorzystany i porzucony przez własnego ojca, a potem wtrącony do więzienia za zbrodnię, której nie popełnił,
nie mógł jej niczego obiecać. Poza tym widział w swoim życiu zbyt wielu ludzi, którzy wskutek egoistycznych decyzji miłość zamieniali w nienawiść. I widział zbyt
wiele dzieci, które cierpiały z takich powodów. Sam był
tego najlepszym przykładem.
Nie zamierzał podejmować takiego ryzyka w przypadku Anny i Jacka.
Wyjechał spośród szpaleru krzewów winnych na otwartą łąkę i pomyślał, że mimo najlepszych chęci nie potrafi przestać jej pragnąć.
- Naprawdę czuję się podle.
Jillian stała w drzwiach i przyglądała się przyjaciółce
z niepokojem.
- Co mogę dla ciebie zrobić? - spytała.
Zawinięta w koc Anna to dygotała z zimna, to trzęsła
się z gorąca.
- Nie chciałabym zarazić Jacka - powiedziała. - Może
mogłabyś go zabrać na noc do siebie?
- Oczywiście - powiedziała Jillian. - Ale kto zaopiekuje się tobą?
- Dam sobie radę. Bywałam już przeziębiona. Nie
chciałabym tylko, żeby Jack zachorował.
- Nic mu nie będzie. Rachel i reszta towarzystwa oszaleją z radości. - Jillian uważnie spojrzała Annie w oczy.
- Pozwól, żeby Caroline przyniosła ci trochę zupy albo
tosty, albo...
- Dam sobie radę - powtórzyła Anna. - Mam zupę
i chleb, i płatki. Caroline ma dużo pracy. Nie chcę sprawiać jej kłopotu.
Jillian przewróciła oczami.
- Ale obiecaj mi, że jeśli poczujesz się naprawdę źle, zadzwonisz, dobrze?
Anna nie odezwała się. Jillian zacisnęła wargi.
- Ten chłopiec potrzebuje mamy - powiedziała
gniewnie.
Anna uśmiechnęła się słabo.
- Zgoda - powiedziała. - Przyrzekam.
- Dobrze. - Jillian uspokoiła się.
- Chodź tu, Jack. - Anna uścisnęła go i delikatnie popchnęła w stronę przyjaciółki. Malec ujął podaną dłoń i spojrzał na Annę pytająco.
- Mama?
Serce Anny ścisnęło się boleśnie. Gdyby nie czuła się
taka słaba i chora, chwyciłaby go w ramiona i zatrzymała
przy sobie. Ale jego zdrowie było najważniejsze.
- Tylko na jedną noc, kochanie. Przyrzekam.
- Dobze - powiedział cichutko i uśmiechnął się. - Kocham cię.
- I ja ciebie kocham.
Jiilian i Jack wyszli. Anna zamknęła za nimi drzwi.
Oparła się o ścianę. Poczuła się nagle strasznie słaba i samotna. I nie wiedziała, czy bardziej bolały ją kości, mięśnie czy serce.
Pomału doszła do kanapy i opadła na miękkie poduszki. Czuła się okropnie. Każdy ruch ją męczył. Zawinęła się w koc i zamknęła oczy. To będzie straszna noc, pomyślała.
Zegar w kuchni tykał miarowo, a ona starała się tylko
jak najwięcej pić. Po kilku łykach wody powieki jej opad­
ły i zapadła w gorączkową drzemkę. Budziła się i znów
zasypiała. Dreszcze nie dawały jej spokoju. Gruby pot
wystąpił na czoło.
Kiedy usłyszała stukanie do drzwi, jęknęła boleśnie, ale
zmusiła się do wstania. To mogła być Jiilian. Z Jackiem.
Ale za drzwiami czekała ją niespodzianka. To był
Grant.
- Jesteś naprawdę chora.
- Chyba tak. - Wiedziała, że wyglądała okropnie, ale
było jej to obojętne.
- Mówiłaś, że nic ci nie jest. Że jesteś tylko zmęczona.
- Naprawdę?
- Dlaczego, do diabła, nie zadzwoniłaś do mnie?
- Wiesz dlaczego.
- Wchodzę.
-Nie.
-Tak.
- Grant, dam sobie radę. To tylko jakiś wirus.
- Zrobisz mi miejsce, czy mam cię podnieść? - spytał
groźnie.
- Jesteś śmieszny.
- A ty uparta jak dziecko.
Ustąpiła i cofnęła się o krok.
- Nie - powiedziała. - Jestem tylko rozsądna. - Kolejna
fala gorączki zmusiła ją do oparcia się o ścianę.
Podbiegł i chwycił ją w ramiona.
- Nie musisz się mnie obawiać. Naprawdę.
Gorączka oblewała ją jak fale oceanu. Mylił się. Musia­
ła się przed nim bronić, bo w przeciwieństwie do niego,
ona była zakochana.
- Moja biedna Anno - wyszeptał z twarzą w jej włosach.

Powered by MyScript