Nie miałem jednak zamiaru kończyć rozmowy.
— No jakże tak, bez drutu?
— A jakże by? Jeden do drugiego woła, co potrzeba, tamten znów do trzeciego, trzeci
do czwartego i tak sobie powtarzają, aż telegram dojdzie na miejsce. Teraz nie nadają, ale
jakby coś było, to by pan sam usłyszał.
— I taki telegraf działa?
— Co by nie miał działać? Działa. Tylko że często przekręcają depesze. Najgorzej, jak
sobie który podpije. Wtedy dla fantazji różne słowa od siebie dodaje i tak już idzie. A tak,
co do reszty — to nawet to lepszy niż zwyczajny telegraf z drutami i słupami. Wiadomo,
żywi ludzie zawsze inteligentniejsi. I burza nie uszkodzi, i oszczędność jest na drzewie, a
przecie lasy u nas w Polsce okrutnie przetrzebione. Tylko zimą wilki trochę przerywają.
Wio!
— No, a ci ludzie — zadowoleni? — dziwiłem się.
58
Sławomir Mroż ek – Opowiadania
— A czemuż by nie? Robota nieciężka, tyle że obce wyrazy trzeba znać. A teraz nawet
nasz poczmistrz pojechał do Warszawy względem usprawnienia. Tulejki nowoczesne mają
im dać, żeby sobie płuc nie zdzierali. Hetta!
— A jak który jest głuchy?
— Głuchych się nie przyjmuje ani sepleniących. Raz jeden jąkający dostał się przez
kumoterstwo, ale go zdjęli, bo linię blokował. Powiadają, że na dwudziestym kilometrze
stoi jeden po szkole teatralnej — ten najwyraźniej woła.
Zamilkłem znowu, pomieszany tymi argumentami.
Na ludzi przy drodze już nie zwracałem uwagi. Kolaska podskakiwała na rozdołach
tocząc się ku lasowi, który był coraz bliżej.
— No dobrze — zapytałem ostrożnie — a nie chcielibyście nowego telegrafu, na
słupach i z drutami?
— Broń nas Boże! — poruszył się furman gwałtownie. — Przez to teraz w naszym
powiecie o posadę łatwo, w telegrafie znaczy się. I jeszcze na boku może sobie taki
stołpszczyk dorobić, bo jak komu specjalnie zależy, żeby mu depeszy nie przekręcili, to
bierze bryczkę, jedzie na dziesiąty, piętnasty kilometr i każdemu coś po drodze do ręki
daje. No, telegraf bez drutu — to zawsze co innego niż z drutem. Postępowsze. Wio!
Przez szemranie kół doleciał nas jakby słaby okrzyk, ni to powiew, ni to dalekie
zawodzenie. Brzmiało to mniej więcej jak:
— Oooeeeuuuaaaoooaaa...
Furman obrócił się na koźle i nadstawił ucha.
— Nadają — powiedział. — Staniemy, to będzie lepiej słychać. Prrr!
Gdy ustał monotonny terkot — wielka cisza zawisła nad polem. W tej ciszy coraz
wyraźniej niosło się ku nam wołanie, podobne do zewu ptactwa na moczarach. Stojący
najbliżej nas słupkarz zwinął dłoń i przyłożył ją do ucha.
— Zaraz dojdzie do nas — szepnął woźnica.
I rzeczywiście. Ledwo przebrzmiało ostatnie z kolei „aaa”, kiedy zza kępy, którą
właśnie minęliśmy, rozległo się przeciągłe:
— Ooojcieeec uuumaaarł pooogrzeeeb śrooodaaa!
— Wieczne odpoczywanie — westchnął furman i zaciął konie. Wjeżdżaliśmy już w las.
59
Sławomir Mroż ek – Opowiadania
SZTUKA
— Sztuka wychowuje. Dlatego pisarze muszą znać życie. Najlepszy dowód: Proust. Ale
też Proust nie znał życia. Izolował się. Zamknął się w pokoju, którego ściany były
wyłożone korkiem. Skrajny przykład. Nie można pisać w pokoju o ścianach wyłożonych
korkiem. Nic nie słychać. Co wy teraz piszecie?
— Opowiadanie na konkurs. Mam już pomysł. Głucha wieś przeobrażająca się z
trudnością. Mały Janek pasie krowy w służbie u bogatego gospodarza. Nagle nad jego
głową rozlega się warkot. To stalowy ptak, samolot. Janek patrzy w górę i marzy: żeby tak
kiedyś samemu polecieć. Wtem — o, dziwo! samolot obniża lot i już po chwili ląduje na
łące. Z kabiny wyskakuje człowiek w skórzanym kombinezonie i okularach lotniczych.
|