- Złapaliśmy złodzieja, który ukradł perły - oświadczył Śmigły. - I odebraliśmy już perły! - zawołała Tu-Tu. - Leżą w szufladzie ze znaczkami, a Jip ich pilnuje. - Nic nie rozumiem - rzekł doktor. - Zdawało mi się, że to Wilkins je ukradł. I otworzył szufladę, w której rzeczywiście leżały trzy piękne, różowe perły, które wysłał w poleconej paczce. Zapytał więc Śmigłego, gdzie je znalazł. - Po pańskim wyjeździe - zaczął opowiadać Śmigły - udaliśmy się z drozdem do drzewa, gdzie zgubił paczkę. Było już ciemno, usiedliśmy więc na gałęzi, żeby się przespać, odkładając poszukiwania do rana. O świcie ujrzeliśmy tę podłą wiewiórkę skaczącą z gałęzi na gałąź z ogromną, różową perłą w pyszczku. Rzuciłem się natychmiast na nią i przytrzymałem, dopóki drozd nie odebrał jej perły. Potem musiała nam powiedzieć, gdzie podziała dwie inne. Gdyśmy odzyskali już wszystkie trzy perły, zaaresztowaliśmy wiewiórkę i przyprowadziliśmy ją tutaj. - Ach, mój Boże! - zawołał doktor spoglądając na biedną, skrępowaną czerwonym sznureczkiem przestępczynię. - Dlaczegoś ukradła te perły? Zrazu wiewiórka była zbyt przestraszona, żeby się zdobyć na odpowiedź. Doktor przeciął wiążące ją sznurki i powtórzył pytanie. - Myślałam, że to brukselka - powiedziała wiewiórka z zakłopotaniem. - Kilka tygodni temu, gdyśmy z moim małżonkiem siedzieli na gałęzi, doszedł nas nagle zapach brukselki. Oboje przepadamy za tymi warzywami. Gdyśmy się rozejrzeli, zobaczyliśmy tysiące drozdów niosących brukselkę w dziobach. Mieliśmy nadzieję, że się zatrzymają i dadzą nam trochę. Ale tak się nie stało. Spodziewaliśmy się, że może za kilka dni przylecą inne ptaki. Postanowiliśmy więc zostać na tym drzewie i czekać. I dzisiaj rano ujrzałam rzeczywiście jednego z tych drozdów siadającego na gałęzi z paczką w dziobie. „Pst - szepnęłam do mego małżonka - brukselka. Może uda się nam ją ściągnąć, póki drozd nie patrzy w tę stronę”. Złapałam paczkę i uciekłam. Ale gdyśmy ją otworzyli, znaleźliśmy, niestety, tylko te błyskotki. Myślałam, że to jakiś nowy gatunek łakoci, i chciałam je właśnie rozbić o kamień, gdy ten ptak schwycił mnie za kark i zaaresztował. Te wstrętne perły nie mają dla mnie żadnej wartości. - Bardzo żałuję - powiedział doktor Dolittle spotkało cię tyle przykrości. Dab-Dab odprowadzi cię do rodziny. Ale czy nie wiesz, że rabunek poczty to bardzo poważna sprawa? Jeśli miałaś tak wielką ochotę na brukselkę, dlaczego nie zwróciłaś się do mnie? Do ptaków w żadnym razie nie mogę mieć pretensji za to, że cię zaaresztowały. - Kradzione smakuje najlepiej - odezwał się wróbel Pyskacz. - Gdyby jej pan dał całą skrzynię najlepszych winogron cieplarnianych, nie smakowałyby jej z pewnością tak jak to, co jej się uda ściągnąć. Na miejscu pana skazałbym ją na kilka lat przymusowych robót, żeby na przyszłość nie tykała łapami poczty. - Ach, lepiej zapomnieć o tym i przebaczyć - rzekł doktor. - Przecież to były lekkomyślne, dziecinne figle. - Ładne mi dziecinne figle - mruczał Pyskacz. -Matka dużej rodziny i zawodowy złodziej kieszonkowy. Wszystkie wiewiórki są jednakowe. Znam je z parku miejskiego: najbezczelniejsze żebraczki na świecie, kradną innym chleb sprzed nosa i znikają w jakiejś dziurze, nim zdążysz się obejrzeć. Ładne figle! - Chodź - powiedziała Dab-Dab chwytając swymi wielkimi, rozcapierzonymi łapami nieszczęsną przestępczynię. - Odprowadzę cię na ląd, masz szczęście, że to doktor Dolittle jest naczelnikiem poczty. Właściwie powinnaś pójść do więzienia. - Śpiesz się z powrotem, Dab-Dab! - zawołał za nią doktor, gdy wyfrunęła przez otwarte okno ze swoim ciężarem. - Gdy tylko wrócisz, udamy się natychmiast do Nyam-Nyam. Tym razem sam zawiozę perły i oddam je osobiście kaczce. Nie chcę już narażać się na nowe kłopoty z ich powodu. Około południa doktor po raz drugi rozpoczął przejażdżkę wakacyjną, a ponieważ Geb-Geb, Jip i biała myszka uprosiły, aby je zabrał ze sobą, czółno było przepełnione. Około godziny szóstej po południu przybyli do wsi Nyam-Nyam i stary wódz poczęstował ich obiadem. Było jednak bardzo mało do jedzenia. Przypomniało to doktorowi, jacy ci ludzie byli biedni. Podczas rozmowy z wodzem dowiedział się doktor, że najgroźniejszym wrogiem tego kraju było królestwo Dahomej. Ten wielki, potężny sąsiad najeżdżał ciągle ziemie Nyam-Nyam i zagarniał całe obszary, a mieszkańcy ubożeli coraz bardziej. Żołnierzami w królestwie Dahomej były amazonki, to znaczy kobiety. Ale chociaż były kobietami, miały tak wysoki wzrost i taką siłę, a poza tym było ich tak dużo, że stanowiły straszliwą potęgę. Ile razy napadały na małe państwa sąsiednie, zawsze zwyciężały i zabierały wszystko, czego pragnęły. Zdarzyło się, że tej nocy, kiedy doktor bawił w gościnie u wodza, amazonki zaatakowały krainę Nyam-Nyam. Mniej więcej około dziesiątej wieczorem wszystkich zbudziły ze snu głośne okrzyki: „Wojna! Wojna! Amazonki nacierają!” Zapanował straszny zamęt. Zanim księżyc wzeszedł, walczono w ciemnościach, napadano na własnych rodaków, nie odróżniając braci od wrogów. Gdy się nieco-rozjaśniło, doktor zobaczył, że większość wojowników wodza Nyam-Nyam uciekła do dżungli. Tysiące Amazonek krążyło po wsi i zabierało wszystko, co im się podobało. Doktor Dolittle próbował porozumieć się z nimi, ale go po prostu wyśmiały.
|