Kasztanowłosy młodzieniec z ciekawością rozglądał się dokoła, dostrzegając rzędy koszarowych budynków pod murami, stajnie, małe kramy kupieckie, masyw blokhauzu i inne budynki; wśród nich rozciągał się otwarty plac, na którym odbywano musztrę i gdzie teraz tańczyły płomienie i spoczywali wolni od służby żołnierze. Pospieszali właśnie, by się przyłączyć do rozgorączkowanego tłumu, który zgromadził się koło noszy pod bramą. Wyniosłe postaci aquilońskich pikinierów i tropicieli puszczańskich mieszały się z niższymi, masywniejszymi sylwetkami łuczników bossońskich. Niezbyt zaskoczył go fakt, że gubernator przyjął ich osobiście. Społeczeństwo autokratyczne ze swymi sztywnymi prawami kastowymi pozostało na wschód od pogranicza. Valannus był młodym jeszcze człowiekiem, dobrze zbudowanym, o szlachetnie rzeźbionych rysach, którym wszelako trudy i odpowiedzialność jęły przydawać posępnego wyrazu. - Mówiono mi, żeś opuścił fort przed świtaniem - ozwał się do Conana. - Poczynałem się lękać, że cię na koniec Piktowie dostali. - Cała rzeka się dowie, kiedy będą wędzić mój łeb - burknął Conan. Jęk piktyjskich niewiast płaczących nad ubitymi słychać będzie po Velitrium... byłem sam na zwiadzie. Nie mogłem spać. Słyszałem, jak bębny gadają za rzeką. - Gadają każdej nocy - przypomniał gubernator, spod przymrużonych powiek wpatrując się w Conana. Wiedział, że głupotą jest lekceważenie przeczuć dzikich ludów. - Ostatniej nocy to było coś innego - mruczał Conan. - Tak jest od chwili, gdy Zogar Sag na powrót przekroczył rzekę. - Winniśmy albo go obdarować i posłać do domu, albo powiesić - westchnął gubernator. - Tyś to doradzał, ale... - Ale niełatwo wam, Hyboryjczykom, pojąć obyczaj okrain - rzekł Conan. - Cóż, nic się na to teraz nie poradzi, ale nie będzie pokoju na granicy, dopokąd Zogar Sag żyje i pamięta ciemnicę, w której się pocił. Śledziłem woja, co się przekradł przez rzekę, żeby dodać parę karbów na swym łuku. Kiedym już rozpłatał mu łeb, wpadłem na tego tu młodzika, którego zwą Balthus i który przybył z Tauranu pomagać w dzierżeniu granicy. Valannus z aprobatą patrzył na szczere oblicze młodego człowieka i jego krzepką postać. - Rad jestem powitać cię, młody panie. Chciałbym, żeby przybyło więcej twoich rodaków. Potrzeba nam ludzi zwykłych leśnego żywota. Wielu naszych żołnierzy i osadników wiedzie się ze wschodnich prowincji i nic nie wie o leśnym, a nawet rolniczym życiu. - Takich kilku jeno po tej stronie Velitrium - rzucił Conan. - Choć gród ich pełen. Ale słuchaj, Valannusie, na szlakuśmy martwego Tiberiasa znaleźli. - I w paru słowach opowiedział ponurą historię. Valannus pobladł. - Nie wiedziałem, że opuścił fort. Musiał być szalony! - Był - odrzekł Conan. - Jako i tamtych czterech; każdy z nich, gdy jego czas nadchodził, zmysły zdrowe tracił i ruszał w las na spotkanie śmierci jak zając, co bieży w paszczę pytona. Coś wzywało ich z głębi puszczy, coś, co ludzie zwą nurem, lepszego miana nie mając, ale jeno przeznaczeni śmierci głos ów mogą słyszeć. Zogar Sag czary poczynił, których nie pokona aquilońska cywilizacja. Valannus nic na to nie rzekł; otarł czoło drżącą dłonią. - Wiedzą o tym żołnierze? - Ciało ostawiliśmy przy wschodniej bramie. - Trza wam było rzecz utaić, skrywając trupa gdzieś w lesie. Dość już żołnierze zaniepokojeni. - Dowiedzieliby się jakimś sposobem. Gdybym skrył trupa w puszczy, i tak wróciłby do fortu. Jak ciało Soractusa - przywiązany na zewnątrz bramy, żeby ludzie znaleźli go rankiem. Valannus zadrżał. Odwróciwszy się, podszedł do parapetu i w milczeniu patrzył na rzekę, czarną i połyskliwą w świetle gwiazd. Za rzeką jak hebanowy mur wznosiła się dżungla. Daleki skrzek pantery zakłócił ciszę. Noc naciskała, tłumiąc głosy żołnierzy pod blokhauzem, przyćmiewając ognie. Wiatr szeptał wśród czarnych gałęzi, marszczył mroczne wody. Na jego skrzydłach nadleciał niski, pulsujący dźwięk, groźny jak stąpnięcia łap lamparta. - A w ogóle - ozwał się Valannus, jakby w głos wypowiadając swą myśl - co my wiemy... co wie ktokolwiek... o sprawach, które kryje puszcza? Znamy niewyraźne pogłoski o ogromnych bagnach i rzekach, i o lesie, co rozciąga się na niezmierzonych równinach i wzgórzach, by urwać się wreszcie na wybrzeżu Oceanu Zachodniego. Ale jakie tajemnice tają się między tą rzeką a oceanem, nie ośmielamy się nawet przypuścić. Ani jeden biały nie pogrążył się w owym gąszczu i nie wychynął na powrót żywy, by opowiedzieć nam, czego się dowiedział. Uczeniśmy w naszej cywilizowanej wiedzy, ale owa wiedza sięga tylko dotąd - do zachodniego brzegu tej prastarej rzeki! Któż wie, jakie postaci ziemskie i nieziemskie mogą się czaić za wątłym kręgiem światła, które rzuca nasza wiedza? - Któż wie, jakich czci się bogów w mrokach tego pogańskiego lasu, jakie demony wypełzają z czarnego szlamu moczarów? Któż może mieć pewność, że wszyscy mieszkańcy owych ciemnych krain są ze świata tego? Zogar Sag... mędrzec ze wschodnich grodów skrzywiłby się na jego prymitywną magię jak na mamrotanie fakira; a przecie przywiódł do szaleństwa i ubił pięciu mężów sposobem, którego nikt nie jest zdolny wyjaśnić. Zastanawiam się, czy sam jest w pełni człowiekiem. - Gdybym dotarł doń na rzut toporem, bez ochyby rozstrzygnąłbym tę sprawę - warknął Conan. Nie proszony nalał wina i pchnął szklanicę w kierunku Balthusa, który ujął ją z wahaniem, niepewnie spoglądając na Valannusa. Gubernator zwrócił się do Conana i patrzył nań z namysłem.
|