Pozostałyśmy bardzo zmartwione i bardzo zdezorientowane. - Sůuchajcie no, o co wůaúciwie chodzi w tej Grecji? - spytaůam nieufnie, bo od lat obijaůo mi sić o uszy, ýe coú tam jest, ale nie miaůam pojćcia co. Mićdzynarodowe przestćpstwa, odbijajŕce sić echem zbrodni w domu Alicji w Aller¸d, wydawaůy mi sić ze wszech miar podejrzane. - Nikt dokładnie nie wie - odparła Alicja, wzruszając ramionami. - Wyrzucili na zbity pysk króla i królową, co się tu bardzo nie spodobało, bo, jak wiesz, królowa jest siostrą Małgorzaty. Siedzą tam jacyś i mącą. W takim zamieszaniu, jakie tam panuje, handel nieźle idzie. - To świństwo i idiotyzm wyrzucać taką piękną królową - powiedziałam ze zgorszeniem. - Król wyjechał dobrowolnie - zauważyła Zosia. - Pewne, co miał tam przebywać w towarzystwie jakichś chamów. Jeszcze by mu zelżyli tę piękną żonę. Zdaje się, że robią straszną forsę na handlu narkotykami i wszystkie sposoby dla nich są dobre. Nikt nie ma dla nich sympatii. W ogóle jeden melanż. Wyjaśnienie zadowoliło mnie najzupełniej, bo nigdy nie miałam nabożeństwa do interesów. Znacznie chętniej zajęłam się rozpatrywaniem urody i charakterów panujących w różnych krajach świata. Późnym popołudniem przyjechała, zgodnie z zapowiedzią, Anita spragniona wyjaśnień. Czas do jej przyjazdu spędziliśmy na kłótni, czy pan Muldgaard, zagadnięty o zasadniczą sprawę, powiedziałby prawdę, czy nie. Zważywszy, że było nas czworo, a zdania były równo podzielone, nie zdołaliśmy się wzajemnie przegłosować. Alicja i Paweł twierdzili, że tak. Zosia i ja, że nie, przy czym każdy z nas swoją opinię uzasadniał inaczej. Osobiście byłam zdania, że pan Muldgaard, razem z cała resztą owych wspólnych robotników, czeka na jakiś wyraźny, zasadniczy błąd pewnego siebie mordercy i nie może sobie pozwalać na wtajemniczanie osób postronnych, które brakiem opanowania mogłyby zdradzić sekret, Zosia upierała się, że tak samo, jak my, zwyczajnie nie umie dokonać wyboru pomiędzy Anitą i Ewą. W ostatniej chwili udało nam się przypomnieć sobie, że powiązania z Grecją pan Muldgaard zdradził nam poufnie. Poinformowałyśmy zatem Anitę tylko o tym, że znalazł się list Edka i że według tego listu pozostaje nam do wyboru ona sama i Ewa. - No i kiedy się wreszcie zdecydujecie, która z nas? - spytała Anita mniej przejęta niż zaciekawiona. - Nie wiemy. Jeśli to ty, to możesz spać spokojnie. Nikt nie ma żadnego dowodu. - A jaki dowód wam jest potrzebny? Może ja wam dostarczę? - No, na przykład twoja znajomość z tym facetem, którego Edek spotkał w Warszawie. Masz może jakie zdjęcie w jego objęciach? Albo czułą korespondencję? - Nie mam. Ale można by zrobić fotomontaż. Zdjęcia faceta nie macie? - Nikt nie ma... - Albo może przyznaj się po prostu - zaproponowałam. - W końcu trzeba będzie - westchnęła Anita. - Któraś z nas będzie musiała się przyznać, ja albo Ewa, bo wyraźnie widzę, że nic innego nie pozostaje. A wy tego faceta nie znacie? - Nawet jeśli znamy, to żadna z nas nic o tym nie wie. - Szkoda. Ale jak wam znów wyjdę następnym razem, to bardzo was proszę, dzwońcie o jakiejś innej godzinie... Aż do poniedziałku panował niezwykły spokój. W poniedziałek Paweł znowu został wezwany przez pana Muldgaarda i w ciągu kilku godzin dokonywał oględzin licznych podobizn rozmaitych facetów. Jedyne zdjęcie, na którym z całą pewnością znajdował się właściwy osobnik, prezentowało go od tyłu, w płaszczu i kapeluszu. Pomiędzy kapeluszem a kołnierzem płaszcza widoczne było ucho, które, powiększone do nadnaturalnych rozmiarów, kazano Pawłowi rozpoznać. - Zwariowali chyba - powiedział z niesmakiem. - Czyja się znam na uszach? Wielkie takie, na całą ścianę, do niczego niepodobne, skąd mam wiedzieć, czy jego?
|