cy się z okolicy, podjedzie kawał pod górę, a potem, kiedy śniegstopnieje, zakręci w koło z powrotem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
wszystkim, dał mu przeto taką kurę, na którą, kiedy zawołać: – Kurko, kurko! znieś mi złote jajko! – w istocie złote znosiła jajko...
»
16|98|Kiedy recytujesz Koran, to szukaj ucieczki u Boga przed szatanem przekletym!16|99|Nie ma on bowiem zadnej wladzy nad tymi, którzy uwierzyli i którzy ufaja...
»
Przez większą część następnego miesiąca — czyli od końca września, kiedy ucie- kłyśmy, do końca października — moja pani wahała się...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
Tak zatem, kiedy następna grupa żałobników weszła do kościoła, myśli inspektora Sloana odbiegły jeszcze dalej w przeszłość niż myśli Cynthii Paterson...
»
Niezawiadomienie przez sąd o terminie rozprawy oskarżonego, kiedy obecność jego nie jest obowiązkowa, jest uchybieniem naruszającym jego prawa do obrony (art...
»
Kiedy korzystasz z biblioteki open-uri, wystarczy, że wpiszesz instrukcję open() z adresem URL, a skrypt zwróci odpowiednią stronę WWW...
»
Trudno było pojąć opowieść na wpół szalonego ślepca, lecz kiedy Guthwulf mówił, Simon wyobraził sobie, jak hrabia wędruje tunelami, kuszony przez coś, co...
»
Dzwoniono na Angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczestnictwo w...
»
Kiedy więc King robiąc któregoś wieczoru rundkę po restauracjach i klubach trafił na * MacIntosh, jego córkę, psa i dwoje innych ludzi, spożywających późną...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Ten koń rzeczywiście na
niego podziałał. Naturalnie jest możliwe, że Pablo spieprzył
stąd razem z nim. No cóż, niech myśli o sobie. Już od dawna to
robi. Nie mam do niego nawet tyle zaufania, co brudu za
paznokciami.
 
Myślę, że mądrzej będzie wykorzystać te skaty i zrobić
porządną osłonę dla erkaemu, niż kopać dla niego stanowisko.
Zaczniemy kopać i przylapią nas, że tak powiem, ze spuszczonymi
portkami, jeżeli się zjawią albo jeżeli przylecą samoloty. Tak jak
jest, można ich zatrzymać dopóki trzeba, a zres/tą, ja w żadnym
razie nie mogę wdawać się w walkę. Muszę się stąd wynosić razem
z moimi materiałami i zabiorę z sobą Anselma. Kto zostanie, żeby
nas osłaniać, jeżeli zaczniemy się bić?
 
Właśnie w tej chwili, gdy obserwował cały teren widoczny z
tego miejsca, spostrzegł po lewej Cygana zbliżającego się między
skalami. Szedł swobodnym, niedbałym krokiem kołysząc się w
biodrach, z karabinem zarzuconym na plecy; jego śniada twarz
była roześmiana, a w rękach niósł dwa duże zające. Trzymał je za
nogi, a głowy im dyndały.
 
— Holu, Roberto! — zawołał wesoło.
 
Robert Jordan położył palec na ustach, co wyraźnie zaskoczyło
Cygana. Wśliznął się między skały i podbiegł do Roberta Jordana,
który siedział skulony za osłoniętym gałęziami erkaemem. Przy-
 
340
 
ERNEST HEMINGWAY
 
kucnął obok niego i położył zające na śniegu. Robert Jordan
popatrzał na nicpo.
 
— 'l y, hijo de la grań puta!' — powiedział cicho. — Gdzieś ty
był, u wielkiej sprośności?
 
— Tropiłem je — odparł Cygan. — I rąbnąłem obydwa.
Kochały się na śniegu.
 
— A twój posterunek?
 
— To nie trwało długo — szepnął Cygan. — Co się dzieje?
Czy to alarm?
 
— Idzie tu gdzieś kawaleria.
 
— Redios!1 — szepnął Cygan. — Widziałeś ich?
 
— Jeden jest teraz w obozie — odparł Robert Jordan. —
Przyjechał na śniadanie.
 
— Zdawało mi się, żem słyszał strzał czy coś takiego — rzekł
Cygan. — Paskudzę w mleko! To on tędy przeszedł? .
 
— Tędy. Przez twój posterunek.
 
— Ay, mi mądre!3 — sieknął Cygan. — O, ja biedny,
nieszczęśliwy!
 
— Gdyby nie to, żeś Cygan, zastrzeliłbym cię.
 
— Nie, Roberto. Tego nie mów. Ja bardzo żałuję. To przez te
zające. Przed świtem usłyszałem samca, jak się kotłował w śniegu.
Nie masz pojęcia, co one za rozpustę wyprawiały. Poszedłem w
stronę tego harmideru, ale uciekły. Ruszyłem tropem po śniegu i
tam, wysoko, nakryłem je i rąbnąłem obydwa. Pomacaj, jakie
tłuste, i to w tej porze roku. Tylko pomyśl, co Pilar z nich zrobi.
Żałuję, Roberto, żałuję tak samo jak ty. Zabili tego kawalerzystę?
 
— Tak.
 
—Ty?
 
— Tak.
 
' (hiszp., obsc.) — synu wielkiej kurwy.
2 (hiszp.) — Wielki Boże!
·'' (hiszp.) — O, mamo!
 
341
 
KOMU BIJE DZWON
 
— Que tw!4 — zawołał Cygan z jawnym pochlebstwem. — Ty
jesteś prawdziwy fenomen!
 
— Twoją matkę! — odparł Robert Jordan. Mimo woli uś-
miechnął się do Cygana. — Zabierz te swoje zające do obozu i
przynieś nam śniadanie.
 
Wyciągnął rękę i pomacał zające, które leżały bezwładnie na
śniegu, długie, ciężkie, puszyste, grubonogie, z długimi uszami i
otwartymi, krągłymi, ciemnymi oczyma.
 
— Rzeczywiście tłuste — powiedział.
 
— Tłuste? — powtórzył Cygan. — Każdy ma na żebrach całą
baryłkę słoniny. W życiu nic śniło mi się o takich zającach.
 
— No, idź już — powiedział Robert Jordan. — Wracaj prędko
ze śniadaniem i przynieś mi dokumenty tego reijuetć''. Poproś o
nie Pilar.
 
— Nie gniewasz się na mnie, Roberto?
 
— Gniewać się, nie. Ale obrzydzenie mnie bierze, żeś zszedł z
posterunku. A gdyby to był cały oddział kawalerii?
 
— Redios! — rzekł Cygan. — Masz wielką rację.
 
— Posłuchaj. Nie wolno ci nigdy więcej schodzić z takiego

Powered by MyScript