Szkolenie, któreśmy mieli przejść, ograniczyło się do tego, że w ów urodzinowy dzień zebrali nas wszystkich siedemdziesięciu w komitecie powiatowym partii, gdzie jakiś prelegent przeczytał nam Notatnik agitatora z obszernym życiorysem Stalina. Żeby jednak zrobić na nas wrażenie, że mówi z pamięci, od czasu do czasu wtrącał coś od siebie w rodzaju, więc widzicie, towarzysze - to towarzysze nieoczekiwanie mi nawet schlebiało - więc widzicie, towarzysze, jakiej to wymagało dalekowzroczności, jakiej zdolności przewidywania, już w tym tylko przejawia się geniusz towarzysza Stalina. Potem każdemu wręczono taki sam Notatnik agitatora wraz z papierową torebką, w której był kawałek kiełbasy i dwie kromki chleba. Kazano się też zgłaszać po czerwone krawaty w końcu korytarza, gdzie stała wielka, skrzynia z tymi 87 krawatami, każdy bowiem musiał być obowiązkowo w czerwonym krawacie w tym uroczystym dniu. Autobus do Włostowa odchodził o szesnastej, a szkolenie skończyło się około południa, tak że miałem jeszcze sporo czasu. Wróciłem do domu, tym bardziej że miałem bliziutko, komitet mieścił się w dolnym rogu Rynku, jak się zaczynały schody na Rybitwy, to aby tylko po schodach w dół. Chciałem jeszcze przeczytać ten Notatnik agitatora, popod-kreślać co ważniejsze zdania, może nawet niektóre wkuć na pamięć, no, i w ogóle jakoś się ogarnąć przed wyjazdem. Mimo że święta Bożego Narodzenia były tuż za pasem, matka pojechała na handel na wsie z proszkami do pieczenia, z zapachami, goździkami, herbatą, cukrem waniliowym. Dostała nawet pokątnie od jednej znajomej w sklepie trochę rodzynków, migdałów. Cieszyła się, że na tych rodzynkach, migdałach najwięcej zarobi, bo kiedy tam, na wsiach, widzieli rodzynki, migdały, chyba jeszcze przed wojną, to może mi za to jakieś spodnie kupi, może palto da się do przeróbki. Ma się rozumieć powiedziałem jej, że wybieram się na te urodziny Stalina. Przyjęła to z wyrozumiałością: - A pewnie, że jedź, synu, co ci szkodzi. Miałbyś się potem nie dostać na studia. Co masz powiedzieć, powiesz, a wierzyć nie musisz. Może zresztą nie taki zły ten Stalin, jak o nim mówią. Ludzie i o świętych wiedzą, co powiedzieć. Spodnie miałem rzeczywiście już mocno zniszczone, po-przecierane, tak że wciąż je matka to tu, to tam cerowała. Uprasowałem je na mokro w kant, a kanty przed prasowaniem nasączyłem osłodzoną wodą, żeby lepiej trzymały. Ale nie na wiele to się zdało przy takiej jesiennej pogodzie, raz dwa zrobiły się z nich rury. Deszcz ani przez chwilę nie przestawał padać, wiatr zacinał po twarzy, spychał, a po niebie bez przerwy przewalały się ciemne skołtunione chmury. Ręce mi grabiały, bo nie miałem rękawiczek, w butach też 88 zrobiło mi się zaraz mokro, bo podeszwy były już przetarte, a nie było za co podzelować. A "już palto, pożal się Boże, za szerokie w ramionach, za długie, prawie że do kostek, szedłem, to poły majtały mi się wokół nóg, wskutek czego miałem zawsze u dołu obryzgane. W dodatku kieszenie, naszyte na wierzchu, znajdowały się poniżej bioder, a za długie rękawy zakrywały mi ręce aż za końce palców. Dostałem to palto od wujka Stefana, po nim, a wujek Stefan był wysoki jak topola, barczysty i ile przecież starszy ode mnie. Zacząłem właśnie chodzić do gimnazjum i wysłała mnie matka, żeby iść się im na wieś pochwalić, no, a przy okazji może coś dadzą, mąki, kaszy czy kawałek słoniny, choć i u nich się nie przelewało, z wojny jeszcze się nie podźwig-nęli, krowę mieli wciąż jedną i cielę. Kur, kaczek, gęsi były u nich zawsze chmary, a ledwo kilka dostrzegłem w obejściu. Ze spalonej stodoły dopiero co zgliszcza uprzątnięte i wujen-ka Jadwinia stawiała akurat na stole czubatą michę placków kartoflanych. Nawet stół mieli zbity z jakiś starych, nie oheblowanych desek, z zardzewiałymi śladami po gwoździach. O, Piotruś, jak to dobrze, że trafiłeś na obiad, zjesz z nami. Lubisz placki kartoflane? A ledwo siadłem do tych placków, całą prawie rodziną zasypali mnie pytaniami,
|