Devin nic nie powiedział...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
go, zmusi swych wodzów iść i walczyć, wojsko powiedzie wodzów, nie wodzowie wojsko...
»
— O nie! — powiedziałam stanowczo...
»
- Nic się nie stało! Nic się nie stało! - powiedział Bonifacy...
»
— Słuchaj no, synu, wiesz doskonale, że nie mam czasu martwić się o jedzenie dla czarnuchów — powiedział Tay Tay...
»
— Wiesz co — powiedziała Chia — jestem śpiąca...
»
3|51|Zaprawde, Bóg jest moim i waszym Panem! Przeto czcijcie Go! To jest droga prosta!"3|52|A kiedy Jezus poczul w nich niewiare, powiedzial: "Kto jest moim...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
 — A moglibyście komuś o tym powiedzieć? 512 ERNEST HEMINGWAY — Dobrze — odrzekł kapral...
»
— Zatrzymam cię tutaj — powiedziała...
»
– Otwarte – powiedział, nie patrząc...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Wstał i ubrał się. Koszulę, tak podartą, że powinno to być aż śmieszne, znalazł w połowie dro­gi między łożem i drzwiami. Nie było mu jednak do śmiechu. W gruncie rzeczy był zły, a może odczuwał coś mocniejszego od gniewu lub mu równorzędnego, coś bardziej złożonego. Leżąc naga i odkryta wśród porozrzucanych poduszek, Alienor pa­trzyła, jak Devin się ubiera. Spojrzał na nią, wciąż zachwyca­jąc się kocią giętkością jej ciała, a nawet - mimo zmiany na­stroju - zdając sobie sprawę, z jaką łatwością znów mogłaby rozpalić w nim pożądanie.
Jednak kiedy na nią patrzył, uderzyła go uśpiona dotąd myśl, która wyłoniła się z miejsca, do którego w prymitywnym szale ostatnich kilku godzin został zapędzony rozum. Ułożył koszulę najlepiej, jak potrafił, i podszedł do mosiężnego świecz­nika, żeby wziąć z niego jedną ze świec. Alienor obróciła się na bok, żeby widzieć jego ruchy. Z głową podpartą na dłoni i czar­nymi włosami rozsypanymi wokół niej oferowała jego oczom swe ciało jako dar, cudowny obraz w migotliwym świetle. Pa­trzyła na niego szeroko rozwartymi oczyma z wręcz łagodnym uśmiechem.
- Dobranoc - powiedziała. - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jeśli kiedyś zechcesz tu przyjść, będziesz mile widziany.
Tego się nie spodziewał. Intuicja podpowiedziała, że tym za­proszeniem Alienor wyraża mu swe uznanie. Jego poprzednia myśl, jego niepokój nabrały jednak teraz mocy i zmieszały się z innymi obrazami, tak że chociaż uśmiechnął się w odpowiedzi i skinął głową, nie czuł się ani dumny, ani zaszczycony.
- Dobranoc - powiedział i odwrócił się, by wyjść. Przy drzwiach zatrzymał się i - tak ze względu na zapamię­tane słowa Alessana, że rytuał błękitnego wina zaczął się od niej, jak i z wszelkich innych powodów znanych mu wtedy czy później - odwrócił się do Alienor. Nie poruszyła się. Patrzył, napawając się bogactwem komnaty i urodą leżącej na łóżku ko­biety. W drugim końcu pokoju właśnie dogasła kolejna świeca.
- Czy to właśnie dzieje się z nami? - spytał wtedy cicho Devin, szukając słów do ujęcia tej trudnej, nowej myśli. - Kiedy nie jesteśmy już wolni. Czy to właśnie dzieje się z naszą mi­łością?
Nawet mimo odległości oraz chwiejnej gry światła i ciemno­ści widział, że zmienił się wyraz jej oczu. Patrzyła na niego przez długą chwilę.
- Jesteś bystry - rzekła w końcu. - Alessan dobrze cię wy­brał.
Czekał.
- Ach! - Tym gardłowym pomrukiem Alienor udała zdumie­nie. - On chce uzyskać odpowiedź. Prawdziwą odpowiedź od pani zamku na końcu świata. - Być może było to złudzenie spowodowane niepewnym oświetleniem, lecz wydawało się, że Alienor odwróciła wzrok i spojrzała gdzieś za Devina, poza pokryte gobelinami ściany swej komnaty.
- To jedna z rzeczy, która się nam przytrafia - odezwała się w końcu. - Jakby powstanie w mroku przeciwko wiążącym nas i nie dającym się już złamać prawom dnia.
Devin zastanowił się nad tym.
- To możliwe - zgodził się cicho w zamyśleniu. - Albo może jest to przyznanie się w duchu, że nie zasługujemy na nic wię­cej, na nic, co dociera głębiej. Ponieważ nie jesteśmy wolni i się z tym pogodziliśmy.
Zauważył, że wzdrygnęła się na te słowa i zamknęła oczy.
- Czy zasłużyłam na to? - zapytała.
Devin poczuł falę straszliwego smutku. Z pewnym trudem przełknął ślinę.
- Nie - odpowiedział. - Nie zasłużyłaś. Kiedy wychodził z komnaty, Alienor nadal miała zamknięte oczy.
Czuł się nie tylko zmęczony, ale ociężały i przygnieciony cię­żarem swoich myśli, spowalniających jego ruchy. Schodząc ze schodów, potknął się i musiał wolną ręką oprzeć się o kamien­ną ścianę. W ten sposób odsłonił świecę, która zgasła.
Było już bardzo ciemno. W zamku panowała kompletna ci­sza. Devin zszedł ostrożnie na dół i postawił zgasłą świecę na jakimś występie muru. Przez umieszczone pod sufitem wyso­kie, wąskie okna wpadały do korytarza ukośne promienie księ­życa, lecz późna godzina nie pozwalała dostrzec szczegółów.
Przez chwilę Devin zastanawiał się nad powrotem po jeszcze jedną świecę, ale kiedy postał jakiś czas nieruchomo, przy­zwyczajając oczy do mroku, postanowił iść dalej drogą, którą, jak sądził, szli tędy oboje.
Bardzo szybko zabłądził, chociaż w gruncie rzeczy nie za­niepokoił się tym. W jego obecnym nastroju taki cichy spacer ciemnymi przejściami starego, górskiego zamku w środku nocy był nawet czymś stosownym. Bose stopy marzły mu na ka­miennych posadzkach.
“Nie ma złych zakrętów. Tylko ścieżki, o których nie wie­dzieliśmy, że są nam przeznaczone”.
Kto mu to powiedział? Słowa te wypłynęły z jakichś zaka­marków pamięci. Devin skręcił w nie znany sobie korytarz i przeszedł przez, długą komnatę zawieszoną obrazami. W po­łowie drogi odnalazł dla tych słów głos: należał do starego ka­płana Moriany ze świątyni stojącej w pobliżu jego rodzinnego gospodarstwa w Asoli. Uczył on bliźniaków, a potem Devina czytać i rachować, a kiedy okazało się, że najmłodszy, nieduży chłopiec potrafi śpiewać, udzielił Devinowi pierwszych lekcji podstaw harmonii.

Powered by MyScript