Dotychczas nie spotkałem się z oznakami wrogości wobec mojej osoby...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Zatrudnienie w specjalnych warunkach pracy, zwane zatrudnieniem chronionym, polega na zatrudnieniu osoby niepenosprawnej w warunkach dostosowanych do jej...
»
Jedna z trudności, jakie wiążą się ze stosowaniem terapii awersyjnej, polega na skłonieniu danej osoby, aby poddała się dobrowolnie tej terapii (a nawet...
»
Tuszynska Simone de Beauvoir wobec sartre’owskiej koncepcji człowieka i Beauvoir, Simone de, „W sile wieku”, Warszawa 1964...
»
Kiedy ju¿ wyst¹pi aktywne zaanga¿owanie siê w jakiœ kierunek dzia³ania, obraz w³asnej osoby zostaje poddany podwójnemu naciskowi na utrzymanie konsekwencji w...
»
^' 94 ^- ^' 95 ^'i sposoby, im normalniej umiał się posługiwać konwen­cjonalnym językiem perfumerii, tym mniej bał się go mistrz i tym mniejszą żywił wobec...
»
Aspekt personalistyczny ukazuje zatem godno osoby ludzkiej i jej zdolno rozwoju do peni, sobie tylko waciwej, osobowej doskonaoci...
»
Podstawą teoretyczną tej metody jest stwierdzenie autora, iż osoby znajdujące się w sytuacjach trudnych prowadzą ze sobą wewnętrzny dialog pobudzający do...
»
{mission_spy_settlement_body_barbarian} Naszemu czBowiekowi udaBo si zaprzyjazni z tymi ludzmi, mimo |e w gBbi serca pozostaje wobec nas lojalny
»
9 - Zarys gramatyki polskiej130Odmianaswj lekcewacy, pogardliwy, a czasem rubaszno-bezporedni stosunek do nazwanej osoby (osb), okrelajc je...
»
- sprzeciw wobec aparatu państwowego, postępu technicznego i tradycyjnych instytucji społecznych, - życie chwilą: „tu i teraz”, bez troszczenia się o...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Powiedziałbym raczej,
że była to twarda stanowczość. Myślę również, że oni boją się nas w równym stopniu co my ich.
W pewnym sensie ich pojawienie się w ludzkiej świadomości miało dla mnie wymowę
symboliczną i oznaczało wszechświat w akcie tworzenia.
Siedząc tak i rozmyślając, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że moje wątpliwości co
do tego, czy to, co przeżyłem, jest prawdziwe, nie mają praktycznie żadnego znaczenia. To
oczywiste, że są prawdziwe, wszakże sam ich doświadczyłem. Bardziej na miejscu byłoby pytanie:
na czym polegały? Nie uważałem ich za zjawiska wyłącznie psychologiczne, przynajmniej nie w
sensie ogólnie przyjętym. Występowanie efektów ubocznych, zostało potwierdzone przez
wiarygodnych świadków. Światło widziane przez Jacquesa Sandulescu 4 października, odgłosy stóp
słyszane przez Annie Gottlieb oraz eksplozja, która obudziła wszystkich, włącznie z moim synem –
wszystko to świadczyło o nadzwyczajnym charakterze zdarzeń tamtej nocy, z pewnością
wykraczającym poza granice pojęcia zjawiska psychologicznego. Dziesiątki podobnych historii
opowiadanych przez ludzi, tworzących przekrój społeczeństwa, świadczą o tym, że jeśli
chcielibyśmy podtrzymać wersję psychologiczną, wymagałoby to od nas niezmiernie radykalnych
poglądów w tej dziedzinie.
Kiedy tak głuchą nocą siedziałem przy biurku, fakt istnienia tylu świadków wydał mi się
pocieszający. Z drugiej jednak strony kwestionował on mój sposób widzenia rzeczywistości oraz
własnej osoby.
Myśli moje pobiegły nieuchronnie do wydarzeń z dzieciństwa, które ujawniły się w
hipnotycznym transie. W wieku dwunastu lat nie przeżyłem niczego podobnego, a już na pewno nie
w pociągu. A jednak wiele przypadków zetknięcia z Przybyszami, jest notowanych w najmniej
prawdopodobnych miejscach, w najmniej odpowiednim czasie, na przykład w czasie jazdy
samochodem. Jeżeli mamy do czynienia z hipnopochodnym transem, trwającym często kilka
godzin, dlaczego kierowcy samochodów nie zjeżdżają z drogi, skoro nie panują już nad własnymi
reakcjami?
W 1957 roku rzeczywiście wybraliśmy się z ojcem i siostrą w podróż do Madison w stanie
Wisconsin, żeby zobaczyć się z wujostwem i kuzynami. Pamiętam, że w drodze powrotnej okropnie
chorowałem. Trasa pociągu Texas Eagle, którym wówczas jechaliśmy, biegła z Chicago do San
Antonio, przy czym większa część podróży odbywała się nocą.
W następnej chwili poczułem się tak, jakbym otworzył drzwi swego domu i na własnym
podwórku zamiast dobrze znanych trawników, kwiatów i wysokich świerków, zobaczył jedynie
bezkresną, pustą połać nieba, czekającą, by na zawsze już ogarnąć mnie swym błękitem, gdy tylko
przekroczę próg.
Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy dałem za wygraną i wyczerpany do tego stopnia, że oczy
same mi się zamykały, udałem się na spoczynek. Nie pamiętam, by coś mi się śniło. Z nadejściem
ranka opanowała mnie jedna myśl: trzeba zgłębić ten problem. Na tyle, na ile jest to wykonalne,
muszę zrozumieć, co się ze mną dzieje.
Moja wewnętrzna reakcja na spotkanie z Przybyszami była identyczna jak na wydarzenia z
udziałem ludzi z krwi i kości. Zostałem uwikłany w paradoksalny związek z istotami, o których
nawet nie wiedziałem, czy istnieją. Rozpaczliwie usiłowałem sam siebie przekonać, że nie grozi mi
żadne niebezpieczeństwo, jednak, przytłoczony ciężarem stresu, nie potrafiłem w to uwierzyć.
Zanim poddałem się hipnozie, sprawą najwyższej wagi wydawało mi się rozstrzygnięcie kwestii,
czy w ogóle cokolwiek się wydarzyło. Innymi słowy, interesowało mnie, czy mam uważać się za
ofiarę, czy za szaleńca. Pytanie to dosłownie zżerało moją duszę, stawało się nie do zniesienia.
Na dzień przed spotkaniem z Buddem Hopkinsem, nieomal wyskoczyłem przez okno. Miałem
szczęście – ja znalazłem Hopkinsa, a on Dona Kleina. Co stałoby się, gdybym poprosił o pomoc
kogoś przekonanego o tym, że padłem ofiarą halucynacji i psychozy, a jednocześnie zbyt
konserwatywnego, by dopuścić inną możliwość? Mógłbym już nie żyć. Otwartość i bezstronność,
okazane przez doktora Kleina w obliczu zjawisk fantastycznych i strasznych zarazem, odegrała
kluczową rolę w moim przystosowaniu do życia w niepewności.
Mądrość płynąca z takiego podejścia, tchnęła we mnie nowe siły. Począwszy od kwietnia 1986
rozpocząłem dociekliwe badania. Pochłaniałem tysiące stron publikacji dotyczących tego zjawiska i
jego wszelkich implikacji zarówno naukowych, jak i kulturowych.
Jeśli prawdą jest, że Przybysze przebywają na ziemi od dawna, to trzeba przyznać, że
przygotowują naszą świadomość do uznania ich obecności z równą starannością, z jaką dyrygent
wprowadza orkiestrę w nowy utwór. Sądzę, że pod koniec lat czterdziestych po raz pierwszy zjawili
się na Ziemi, lub – będąc tu już od dawna – postanowili ujawnić swoją obecność. Niemal
natychmiast zaczęły się mnożyć przypadki uprowadzeń ludzi do celów badawczych, które jednak
odżyły w pamięci ofiar dopiero w połowie lat sześćdziesiątych. Mimo to niewykluczone, że nasze
wzajemne stosunki od samego początku miały bardzo intymny charakter. Spora liczba świadków
wspomina w swych relacjach o zdarzeniach z dzieciństwa, które miały miejsce jeszcze przed drugą
wojną światową, na długo, zanim zanotowano pierwsze pojawienie się UFO.
Jak partyturę, ze szczególną starannością, rozpisują Przybysze nie tyle wiarygodność czy
realność przeżyć, lecz ich odbiór przez społeczeństwo. Początkowo, w latach czterdziestych i
pięćdziesiątych, widywano ich pojazdy z większej odległości. Potem dystans, z jakiego je
obserwowano, stopniowo ulegał skróceniu. Na początku lat sześćdziesiątych donoszono już o
obecności załogi, a także odnotowano kilka przypadków uprowadzeń. Obecnie, w połowie lat
osiemdziesiątych, zarówno ja, jak i inni wybrańcy – w większości zupełnie od siebie niezależnie –
zaczynamy odkrywać ich obecność w naszym życiu.
Chociaż nie istnieją namacalne dowody istnienia Przybyszów, cały proces wyłaniania się ich w

Powered by MyScript