Umiał też po mistrzowsku strzelać z wszelkiego rodzaju strzelb i rewolwerów, rzucał celnie dowolnym nożem czy granatem, w walce potrafił wykorzystywać nawet własne zęby, i to z wprawą.
- Za mało nam za to płacą - wymamrotał.
- Jasne, że za mało. Już za samo patrzenie na twoją mordę powinniśmy dostawać więcej. - To słowa kapral Dietrich. Kapral Dietrich uchodziła, rzecz była co prawda sporna, za najpiękniejszą w zespole; psuła sobie reputację tylko wtedy, gdy otwierała usta.
- Daj się wyssać próżni, lala - odburknął Drake i zerknął na lokatora innej kapsuły. - Hej, Hicks, wyglądasz tak, jak ja się czuję!
Starszy kapral Hicks ustępował rangą tylko starszemu sierżantowi Apone'owi, który był ich bezpośrednim przełożonym. Spokojny i małomówny, w ciężkich i niebezpiecznych chwilach był zawsze na miejscu, a to koledzy z piechoty bardzo sobie cenili. Gdy inni gadali, co ślina na język przyniesie, on myślał i wiedział
swoje. Natomiast gdy już coś mówił, zwykle warto było tego posłuchać.
Ripley wstała. Przywróciwszy krążenie krwi w nogach, zaczęła wykonywać serię przysiadów, żeby rozruszać niemrawe stawy. Przyglądała się badawczo żołnierzom, gdy mijali ją w drodze do szafek z ubraniami. Nie zauważyła wśród nich supermenów czy jakichś nadmiernie umięśnionych goliatów, lecz każdy był
dobrze zbudowany, szczupły i hardy. Podejrzewała, że najdrobniejszy z zespołu Gormana mógł biegać przez cały dzień po planecie, gdzie siła ciążenia dwukrotnie przewyższała ziemską, targać z sobą wypakowany plecak, zaatakować z marszu nieprzyjaciela, wygrać potyczkę, a później spędzić noc na rozmontowywaniu i
montowaniu skomplikowanego sprzętu komputerowego. Chociaż woleli posługiwać się żargonem miejskich uliczników, Bóg obdarzył ich sowicie odwagą i rozumem.
Odwaga i rozum - najlepsza mieszanka, jaką współczesna armia mogła zaoferować Ripley poczuła się trochę bezpieczniej. Ale tylko trochę.
Starszy sierżant Apone szedł w stronę głównego przejścia, zamieniając słowo z każdym świeżo wskrzeszonym żołnierzem. Wyglądał tak, jakby gołymi rękami mógł rozebrać na części średniej wielkości ciężarówkę. Kiedy przechodził koło kaprala Hudsona - Hudson był technikiem, specjalistą od łączności - ten ostatni złożył zażalenie.
- Podłoga jest lo-do-wata.
- Dziesięć minut temu ty też byłeś lodowaty. Chryste, w życiu nie widziałem takiej bandy starych, rozlazłych bab. Może jeszcze chcesz, żebym ci przyniósł
papućki, co?
Hudson zamrugał niewinnie oczyma.
- A byłby pan tak miły, panie sierżancie? Ten i ów zarechotał, twardo, po żołniersku, lecz Apone uśmiechnął się tylko i ruszył dalej, besztając i poganiając swoich zabijaków.
Gdy przechodzili obok, Ripley usuwała im się z drogi. Stanowili zgrany, zżyty zespół, byli jak jedna wielka maszyna do zabijania, wyposażona w jedenaście głów.
Ona do nich nie należała. Stała więc z boku, osamotniona. Niektórzy pozdrawiali ją skinieniem głowy, kilku rzuciło obojętne „cześć". Nie oczekiwała niczego innego, nie miała do tego prawa. Mimo to wciąż czuła się w ich towarzystwie nieswojo i obco.
Bo na przykład starszy szeregowy Vasquez - też operatorka logicznego pistoletu maszynowego - ledwie na Ripley spojrzała. Spojrzała zimno, bezdusznie. I tyle.
Chyba już nawet roboty miały łagodniejszy wzrok. Żeby się choć uśmiechnęła, mrugnęła - nic z tych rzeczy. Ciemne włosy, jeszcze ciemniejsze oczy, zacięte usta.
Byłaby bardzo atrakcyjną kobietą, gdyby tylko zechciała.
Obsługiwanie logicznego pistoletu maszynowego wymagało szczególnych uzdolnień, unikalnej kombinacji siły, zdolności psychicznych i refleksu. Ripley czekała, aż przechodząca Vasquez coś powie. Ale ta nawet nie otworzyła ust.
Wszyscy z grupy Gormana wyglÄ…dali hardo. Drake i Vasquez wyglÄ…dali hardo i...
złowrogo.
Gdy znalazła się koło szafki Drake'a, swojego partnera, Drake zawołał:
- Vasquez, czy wziÄ…Å‚ ciÄ™ kto kiedy za faceta?
- Nie. A ciebie?
Drake wyciągnął do niej rękę. Klapnęła dłonią w jego otwartą dłoń, palce Drake'a zacisnęły się momentalnie wokół jej palców i oboje wzmogli uścisk.
Milczące, bolesne pozdrowienie starych kompanów. Cieszyli się, że oto minął czas snu i że znowu są razem.
W końcu trzepnęła go w policzek i rozłączyli dłonie. Roześmiali się jak dwa młode, rozbawione dobermany.
Drake jest silniejszy, ale Vasquez szybsza, zdecydowała obserwująca ich Ripley.
Gdyby musieli lądować na Acheronie, spróbuje trzymać się między nimi. Nie widziała dla siebie bezpieczniejszego miejsca.
Między żołnierzami krzątał się cicho Bishop. Smarował ich specjalnym regenerującym płynem, pomagał rozmasowywać mięśnie - sprawiał wrażenie lokaja, a nie oficera. Był wśród nich chyba najstarszy, starszy nawet od porucznika Gormana. Gdy przechodził koło Ripley, zauważyła alfanumeryczny kod wytatuowany na zewnętrznej stronie jego lewej dłoni. Rozpoznała go natychmiast.
|