Woźna podskoczyła na miejscu i z rozdziawionymi ustami popatrzyła na przeszklone drzwi sekretariatu. Rozległy się trwożne okrzyki, zaraz jednak utonęły w odgłosach następnej serii. Gordon rzucił słuchawkę i skoczył do wyjścia. W korytarzu hałas nasilającej się strzelaniny był wręcz ogłuszający. Z sali gimnastycznej wysypywali się odświętnie ubrani, przerażeni rodzice, niosąc, ciągnąc lub popychając przed sobą dzieci. Davis z trudem przedzierał się pod prąd, zewsząd dolatywały głośne nawoływania i histeryczne wrzaski. Strzelanina nieco osłabła, padały tylko krótkie serie. Davis obijał się o ramiona i łokcie gnających na oślep, ogarniętych paniką ludzi, nisko pochylonych i nie patrzących przed siebie. Kiedy wreszcie dotarł do wylotu korytarza, zobaczył krew. Ściekała po twarzy osłupiałej, atrakcyjnej blondynki w średnim wieku, zabarwiając przód jedwabnej bluzki na czerwono. Kolejna seria wystrzałów zabrzmiała jeszcze głośniej i jakby bliżej; część osób padła plackiem na podłogę, ułatwiając mu przejście. Gordon zderzył się z mężczyzną w długim czarnym płaszczu, który niespodziewanie wybiegł z sali, zerkając trwożliwie przez ramię. Obrócił błyskawicznie głowę i przez chwilę obaj w milczeniu obrzucali się nawzajem zdumionymi spojrzeniami. Wreszcie odskoczył i wyciągnął zza pleców pistolet maszynowy. Dymiąca lufa skierowała się w stronę Davisa; senator odniósł wrażenie, że w ślad za tym ruchem przez jego ciało przesuwa się ostrze noża. Bolesny dreszcz powędrował od pachwiny ukosem przez brzuch i zatrzymał się na wysokości serca, dokładnie w tym miejscu, w które mierzyło spojrzenie niebieskich oczu uśmiechniętego szeroko bandyty. - Nie! - wrzasnął Davis, ale jego głos utonął w donośnym dzwonieniu, z jakim parę kuł odbiło się od metalowej ramy ławki na wysokości twarzy uzbrojonego mężczyzny. Blondyn wtulił głowę w ramiona, odwrócił się i nacisnął spust. Z lufy trysnęły płomienie, Gordon poczuł na skórze impet gorącego powietrza. Bez namysłu skoczył w bok, pod osłonę wznoszącej się stopniowo widowni. Dostrzegł kątem oka, że bandyta z powrotem nakierowuje broń na niego, lecz kule jakimś cudem trafiły w gruby betonowy wspornik. Pochylił nisko głowę i śmiało dał nura w mroczną przestrzeń. Gnał ile sił w nogach. Odgłosy kolejnych wystrzałów odczuł niemal jako fizyczny ból rozsadzający mu czaszkę. Gdy po sekundzie znów zapadła cisza, rozejrzał się uważnie wśród słupów i wsporników rzędów siedzeń. Bliżej drugiego końca leżał w kałuży krwi zabity szkolny strażnik. Jego palce wciąż zaciskały się kurczowo na uchwycie pistoletu. Davis uderzył w coś czołem, aż pociemniało mu w oczach. Podniósł rękę i ostrożnie wymacał poziomą betonową belkę, na którą wpadł w ciemności. Mimo dokuczliwego bólu skierował znów uwagę na błękitnookiego bandytę, który stał w jasno oświetlonym przejściu i ciekawie zaglądał w mroczną przestrzeń pod widownią. Ładował właśnie świeży magazynek do pistoletu. Kiedy z lufy znów trysnęły płomienie, Gordon skoczył za pobliski gruby słup. Dokoła pociski ze świstem rozcinały powietrze, rykoszetowały od betonowych ławek. Na stalowych elementach konstrukcji zatańczyły czerwonawe odblaski ognia. Po chwili strzelanina ucichła, ale jej odgłosy wciąż rozlegały się dzwonieniem w jego uszach. - No, chodź tu! - krzyknął zamachowiec. - Wyłaź! Gdzie się schowałeś, do cholery?! W ograniczonej przestrzeni krzyki odbiły się zwielokrotnionym echem. Mężczyzna miał wyraźny obcy akcent, “r” wymawiał twardo, gardłowo. Kolejna seria pocisków trafiła we wsporniki, aż posypały się iskry. Davis wcisnął głowę w ramiona i pobiegł dalej, klucząc w coraz gęściejszym labiryncie słupów i podpór, wyławianych z ciemności błyskami płomieni z lufy pistoletu. Iskry rykoszetów sypały mu się na głowę, raz i drugi kule przemknęły ze złowieszczym świstem tuż obok twarzy. Nie zważał na to, że betonowe odłamki kaleczą mu skórę. Gorączkowo usiłował wypatrzyć jakieś schronienie pod rzędami ławek.
|