— Pewnie zechce pan zobaczyć zwłoki?— Ależ nie! Zwłoki mnie nie interesują...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
Wtedy z nagła ozwał się z niebios cudowny głos, wychwalający mój czyn miłosierny:— Niech mnie wszyscy diabli, synu! To ci będzie policzone!— A niech...
»
Dzwoniono na Angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczestnictwo w...
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
Chłopiec przez cały czas obserwował mnie uważnie i chyba odgadł moje myśli, gdyż powiedział: - Ten człowiek był prawdziwym czarownikiem, prawda? O mało...
»
W drodze do Dachau Po aresztowaniu, gdy mnie ciupasem transportowana do obozu koncentracyjnego w Dachau, podróż przedstawiała się w ten sposób, że w...
»
Będziecie nazywali mnie Camille i będziecie rozmawiali tylko ze mną...
»
musi dostawać palpitacji dlatego, że odwiozła mnie policja, zacząłem szukać w sieci tego słowa, które powiedział Payne, nim umarł...
»
Stryj spostrzegł dziecko i zapytał szorstkim tonem: - Czego chcesz? Dziecko odpowiedziało niepewnie: - Mamusia mnie przysłała, żeby pan dał mi...
»
trembecki stanisław, poezje wybrane Tu więc na mnie czekałeś, o Charonie chytry! Ani trackiego wieszcza nie mam z sobą cytry, Ani Sybilla złotej...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Chciałbym porozmawiać z Robertem Grantem.
— W tym celu musiałby pan pojechać ze mną do Moreton.
— Pojadę tam. Zależy mi na rozmowie w cztery oczy. Inspektor przesunął palcem po górnej wardze.
— Nie wiem, czy mogę na to pozwolić.
— Zapewniam pana, że jeśli połączy się pan ze Scotland Yardem, dostanie pan pozwolenie.
— Słyszałem o panu i wiem, że wyświadczył nam pan niejedną przysługę. Ale to jest sprzeczne z przepisami.
— Niestety, to konieczne — powiedział spokojnie Poirot. — Grant nie jest mordercą.
— Nie? A więc kto?
— Morderca, jak sądzę, jest młodym mężczyzną. Zajechał przed „Granit” dwukołowym wózkiem, który zostawił przed domem. Wszedł do środka, dokonał morderstwa, wyszedł i odjechał. Nie nosił czapki, a ubranie miał lekko poplamione krwią.
— Ależ całe miasteczko by go widziało!
— W danych okolicznościach raczej nie.
— Może i nie, gdyby było ciemno; ale zabójstwa dokonano w jasny dzień.
Poirot uśmiechnął się, nic jednak nie powiedział.
— Skąd pan wie o dwukołowym wózku? Od tego czasu ulicą przejechało mnóstwo pojazdów. Niemożliwe, żeby znalazł pan jakieś ślady.
— Nie znalazłem nic, co można zobaczyć oczyma ciała, ale wiele dostrzegłem oczyma wyobraźni.
Inspektor znacząco popukał się palcem w czoło i uśmiechnął do mnie. Ja również byłem zaskoczony, ale wierzyłem w Poirota.
Pojechaliśmy z inspektorem do Moreton. Po drodze milczeliśmy. Mnie i Poirotowi pozwolono na rozmowę z Grantem, ale w obecności konstabla. Poirot od razu przeszedł do rzeczy.
— Grant, wiem, że nie popełniliście tej zbrodni. Opowiedzcie mi, co się dzisiaj wydarzyło.
Więzień był mężczyzną średniego wzrostu. Miał niesympatyczną twarz i wygląd przestępcy.
— Jak mi Bóg miły, żem tego nie zrobił — powiedział płaczliwie. — Ktoś podrzucił te szklane figurki do mojej walizki. To wszystko zostało z góry ukartowane. Mówiłem już, że jakem wrócił, to poszłem prosto do siebie. O niczym nie wiedziałem, dopiero jak Betsy zaczęła krzyczeć.
— Jeśli nie powiecie prawdy, wychodzę.
— Ależ szefie…
— Weszliście do salonu i zobaczyliście, że pan nie żyje. Chcieliście uciec, ale Betsy wcześniej narobiła hałasu.
Mężczyzna patrzył na Poirota; usta miał otwarte ze zdziwienia.
— No co, było tak? Mówię poważnie. Daję słowo honoru, że waszą jedyną szansą jest szczere przyznanie się do wszystkiego.
— Spróbuję — odpowiedział mężczyzna. — Było tak, jak pan mówi. Wróciłem do domu i poszłem do pana. Leżał na podłodze w kałuży krwi. Miałem cykora. Jak zaczną grzebać w moich papierach będą przekonani, że to moja robota. Myślałem tylko o tym, żeby uciec zanim wszystko się wyda.
— A jaspisowe figurki?
Mężczyzna zawahał się.
— Wie pan…
— Pewnie zabraliście je instynktownie? Słyszeliście, jak pan mówił, że są wartościowe, i postanowiliście pójść na całość? Rozumiem to. Powiedzcie mi, za którym razem wzięliście figurki?
— Wszedłem tam tylko raz. Nie miałem ochoty wracać.
— Jesteście tego pewni?
— Jak własnej matki.
— Dobrze. Kiedy wyszliście z więzienia?
— Dwa miesiące temu.
— Jak znaleźliście tę pracę?
— Przez Towarzystwo Pomocy Więźniom. Facet od nich czekał na mnie, kiedy wyszedłem.
— Jak wyglądał?
— Nie był pastorem, ale z wyglądu można było sobie tak pomyśleć. Miał czarny kapelusz i chodził drobnym kroczkiem. Miał wybity ząb z przodu. Nosił okulary. Nazywał się Saunders. Powiedział, że ma nadzieję, że żałuję tego co zrobiłem i że znalazł dla mnie pracę. Z jego polecenia przyjechałem do starego Whalleya.
Poirot wstał.
— Dziękuję. To wszystko. Czekajcie cierpliwie.
W drzwiach zatrzymał się jeszcze i spytał:
— Saunders dał wam buty, prawda? Grant miał bardzo zdziwioną minę.
— Rzeczywiście. Skąd pan o tym wie?
— Mój zawód wymaga, żebym wiedział wszystko — odparł z powagą Poirot.
Zamieniliśmy jeszcze kilka słów z inspektorem i poszliśmy do „Białego Jelenia” na jajecznicę na bekonie i jabłecznik.
— Czy coś pan już wyjaśnił? — spytał Ingles z uśmiechem.
— Tak, teraz wszystko jest jasne. Chociaż trudno będzie to udowodnić. Whalley został zamordowany z polecenia Wielkiej Czwórki, ale nie zrobił tego Grant. Ktoś bardzo sprytny załatwił Grantowi posadę i zamierzał zrobić z niego kozła ofiarnego. W wypadku człowieka z więzienną przeszłością nie było to trudne. Ktoś dał Grantowi parę butów. Sam miał identyczne. To proste. Granta nie było w domu, a Betsy plotkowała ze znajomą (pewnie robiła to codziennie). Mężczyzna w takich samych butach zajechał przed dom, wszedł do kuchni, stamtąd do salonu, ogłuszył starca, a potem go zarżnął. Następnie wrócił do kuchni, zdjął buty, włożył inne i niosąc te pierwsze w ręce, wrócił do wózka i odjechał.
Ingles popatrzył na Poirota z uwagą.
— Czy aby powiedział nam pan wszystko? Dlaczego nikt nie widział tego mężczyzny?
— Ach! To dowód sprytu Numeru Czwartego. Wszyscy go widzieli, ale nikt go nie zauważył. Widzi pan, on przyjechał wózkiem rzeźnika.
Krzyknąłem ze zdumienia.
— Jagnięcy udziec?
— Otóż to, Hastings: jagnięcy udziec. Wszyscy przysięgali, że tego ranka w „Granicie” nie było gości, ale ja znalazłem w spiżarni zamrożony jagnięcy udziec. Mamy poniedziałek, więc mięso musiało zostać dostarczone rano. Przy takiej pogodzie rozmroziłoby się przez niedzielę, gdyby dostarczono je w sobotę. To znaczy, że w domku ktoś był; ktoś, kto miewa zakrwawione ubranie nie budząc niczyjego zdziwienia.
— Diabelnie sprytne! — zawołał Ingles.
— Tak, Numer Czwarty jest bardzo pomysłowy.

Powered by MyScript