Wtedy z nagła ozwał się z niebios cudowny głos, wychwalający mój czyn miłosierny:— Niech mnie wszyscy diabli, synu! To ci będzie policzone!— A niech...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Pewnie zechce pan zobaczyć zwłoki?— Ależ nie! Zwłoki mnie nie interesują...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
Dzwoniono na Angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczestnictwo w...
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
Chłopiec przez cały czas obserwował mnie uważnie i chyba odgadł moje myśli, gdyż powiedział: - Ten człowiek był prawdziwym czarownikiem, prawda? O mało...
»
88 — E! — powiada on do mnie ze słodkawą miną...
»
W drodze do Dachau Po aresztowaniu, gdy mnie ciupasem transportowana do obozu koncentracyjnego w Dachau, podróż przedstawiała się w ten sposób, że w...
»
— Posłano mnie tutaj, żebym dowiedział się, czego potrzebujecie — zwrócił się do najstarszej kobiety...
»
Inne szczegóły dotyczące wyżej wymienionego siódmego salonu; w wyżej wymienionym siódmym salonie pałacu Ligi Narodów będzie urzędował Sek­retarz...
»
— Nie wiem, o co mnie oskarżasz — powiedziała i właściwie nie do końca było to kłamstwem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Jak okiem sięgnąć, nie ja­wiła się, nie odzywała żadna wieś. Kraj cały leżał pod śniegiem, nie sposób wypatrzyć ni drogi, ni mostu. Znużony jazdą, zsiadłem z konia i przywiązałem go do czegoś, co mi kształtem przypominało sterczący ze śniegu pieniek. Dla pewności podłożyłem sobie pistolety pod ramię, ległem opodal na śniegu i uciąłem sobie zdrową drzemkę aż do białego dnia.
Zdumiałem się wielce, gdym obaczył, że leżę po­środku wsi, na cmentarzu kościelnym. Mego konia początkowo nigdzie dojrzeć nie mogłem. Lecz — oto
usłyszałem gdzieś wysoko nade mną rżenie. Gdym spojrzał w górę, ujrzałem, że moje konisko do kurka kościelnego przywiązane u wieży dynda! Wnet po­jąłem, jak się rzecz miała: całą wieś nocą zasypał śnieg, a gdy z nagła mróz zelżał, śnieg zaczął tajać, a ja śpiąc obsuwałem się wraz z nim po trosze, pomaluśku i łagodnie.
To zaś, com w ciemności wziął za pieniek ze śniegu sterczący, do czegom mego konia przywiązał, był to krzyż czy też kurek na kościelnej wieży.
Nie zastanawiając się więc wiele, wziąłem jeden z mych pistoletów i palnąłem z niego w cugle od uzdy mojego wierzchowca. W ten sposób odzyskałem ko­nia i ruszyłem dalej w drogę.
Potem wszystko szło dobrze, aż do chwili gdy przy­byłem do Rosji, gdzie nie ma zwyczaju zimą konno podróżować. Że zaś kieruję się zasadą „Co kraj — to obyczaj — nabyłem małe, rącze sanki zaprzęgnięte w jednego konia i ruszyłem do Petersburga z animu­szem.
Nie pomnę już zgolą, czy mi się to przydarzyło w Estonii, czy też w okolicach pomiędzy Narwą i Newą, to przecie pamiętam, iż było to w srogim le­sie, gdym ujrzał pędzące za mną straszliwe wilczysko, któremu gwałtowny zimowy głód dodawał jeszcze rączości. Toteż wilk mnie wnet dogonił i zdawało się, że już nie ma dla mnie ratunku. W okamgnieniu poło­żyłem się na płask na dnie sań, zdając konia na jego własny spryt, co mi się zdało najlepsze dla nas obu.
I wtedy stało się to, co mi wprawdzie chodziło po głowie, ale czegom się ani spodziewał, ani oczeki­wał.
Wilczysko, nie bacząc na moją skromną osobę, dało przeze mnie susa i, zapamiętałe w złości, skoczy­ło wprost na konia, oderwało i łyknęło za jednym
razem cały zad biednej szkapy, która z trwogi i bólu; gnała tym ci prędzej.
A ja, skryty w saniach i bezpieczny, ukradkiem uniosłem głowę i wtedy ujrzałem z przerażeniem, że wilczysko przeżarło prawie konia na wylot.
Zaledwie jednak wcisnęło się zgrabnie do wewnątrz końskiego kadłuba, skorzystałem z okazji i zamach­nąłem się siarczyście biczem po jego kudłach. Choć wilczysko tkwiło jakby w pokrowcu, przecież ten niespodziewany cios napędził mu tęgiego stracha. Z całej mocy targnęło się naprzód, aż spadł zeń koński zezwłok i wyobraźcież sobie! — miast konia gna wilczysko w zaprzęgu! Ja ze swej strony coraz gęściej świadczyłem mu razy biczem i oto niespo­dzianie dla obydwu nas, zdrowo i cało, galopem wpadliśmy do Petersburga, ku niemałemu zdumieniu spektatorów[1].
Nie będę was, panowie, nużył czczą gadaniną o położeniu, sztukach pięknych, naukach ani o oso­bliwościach tej świetnej rosyjskiej stolicy. Nie będę też zabawiać was intryżkami i swawolnymi przygoda­mi, jakie się zdarzają na przyjęciach, gdzie pani domu częstuje gościa wódką i całusem. Godniejsze waszej uwagi zdają mi się przedmioty bardziej szlachetne, tyczące się koni i psów, których byłem zawsze najszczerszym przyjacielem, a także opowiem co nieco o lisach, wilkach i niedźwiedziach. Tej bowiem dzikiej zwierzyny jest w Rosji większa obfitość niż w którymkolwiek kraju świata.
Że trwało to czas -niejaki, nim się do wojska za­ciągnąłem, tedym przez parę miesięcy z pełnej swo­body korzystał i mogłem czas mój i pieniądze prze­hulać w sposób najbardziej godny szlachcica. Niejedna noc upłynęła mi przy kartach, a wiele — przy brzęku pełnych kielichów. Mrozy panujące w tym kraju, a także jego obyczaje nadały flaszy, kompance zabaw i rozrywek, rangę o wiele wyższą niźli w na­szym trzeźwym niemieckim kraju. I spotkałem tu mnóstwo ludzi, którzy w szlachetnej sztuce popijania godni byli zwać się artystami.
Lecz każdy z nich za lichego partacza by uchodził przy siwobrodym, czerwonym jak burak generale, który z nami przy wspólnym stole ucztował. Stary ten jegomość postradał był w bitwie z Turkiem wierzchnią część czaszki i z tej to przyczyny, gdy tylko ktoś nowy do naszej kompanii trafił, w sposób najgrzeczniejszy, dwornie go przepraszał, iż przy stole nie zdejmuje kapelusza.

Powered by MyScript