- Znów zbyteczne pochlebstwa, Granger...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Pewnego dnia obserwowany przez Serkisofa chłopak znów wyruszył przed siebie bez celu i wtedy na dworcu autobusowym udało mu się odnaleźć „to coś", co mogło...
»
Banichi znów chwycił go za ramię i przedstawił kolejnym osobom, tym razem dwóm służącym płci męskiej, co wymagało następnej kolejki ukłonów...
»
Z początku Jaina była zaskoczona, że mały statek leci znów właściwym kursem, potem jednak uświadomiła sobie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego...
»
Gdy zdała sobie sprawę, że rozładowywanie stresów jest co najmniej tak samo popłatne jak uwalnianie od napięć fizycznych, znów zaglądała często do...
»
w obrębie „nowych nacjonalizmów" pozaeuropejskich (pouczające pod tymwzględem mogłyby być przemiany ideologiczne endecji, dramatycznie, w napięciu i...
»
Gdy znów otworzyłam oczy i się rozejrzałam dookoła, wcześniejszy tłumek mocno się przerzedził, a ostatni maruderzy obmywali się lub...
»
Rozbujany rzemień to oddalał ją nieco od ściany skalnej, to znów trochę przybliżał...
»
Verity przetłumaczyła pismo, wysłuchała ojca i zwróciła się znów do Mansura...
»
innym znów razem w pełni świadom tego, co robiłem...
»
- Jeśli znów mówisz o Dubaju...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Ostatnio słucha­łam ich, bo byłam zmęczona, teraz jest inaczej.
- Ale wciąż jesteś piękna.
Nadeszła Maria, niosąc na tacy dwie pękate szklanki moc­no schłodzonego wina.
- Czy pan Hughes pozostanie na lunch? - zapytała. - Po­daję doskonałą sałatkę.
- To świetny pomysł - odparła Season. - Carl i Vee z pew­nością jeszcze przez kilka godzin nie wrócą. Czy poświęcisz mi trochę czasu, Granger?
Granger uśmiechnął się.
- Dla ciebie gotów jestem poświęcić resztę dzisiejszego dnia. A może nawet cały mój czas do końca tego miesiąca.
Season wzniosła w górę szklaneczkę. Słońce zaiskrzyło we­sołymi promykami, które odbiły się od kryształu.
- A więc twoje zdrowie - powiedziała do Grangera. Uśmiech, którym go obdarzyła, bardzo wiele mu obiecywał.
Morris Hunt, gubernator Kalifornii, przewodniczył tego po­południa piknikowi wydawanemu przez panią Irwin J. Harris na trawnikach jej otoczonego pięknymi starymi dębami ogro­du przy domu w Santa Barbara. Mały zespół rozlokowany na werandzie grał muzykę jazzową z lat dwudziestych, a w ka­peluszach zgromadzonych dam dało się zauważyć w sumie wię­cej kwiatów, niż było ich w klombach. Nieskazitelnie równe trawniki lśniły soczystą zielenią, niedawno zraszane. Udział w pikniku kosztował pięćdziesiąt dolarów od głowy, a cały dochód przeznaczony był na fundusz pomocy dzieciom z pora­żeniem kręgosłupa. Przed dziewięciu laty dziecko Morrisa Hunta zmarło z powodu tego właśnie porażenia.
Zaledwie na kilka minut przed spodziewanym wystąpie­niem Morrisa Hunta któryś z jego asystentów z za ambarasowaną miną przebiegł przez trawnik, w zupełnie nie pasują­cym tutaj szarym garniturze, i zaczął coś mu szeptać do ucha. Gubernator zmarszczył czoło i zapytał o coś asystenta. O co - nikt ze zgromadzonych nie usłyszał. W odpowiedzi młody człowiek znów coś szepnął do niego. W końcu Morris Hunt pochylił się do pani domu, jasnowłosej, starszej damy w wielkim, pstrokatym kapeluszu. Było jasne, że za coś ją przepra­sza.
W domu, pod pięknym płótnem, namalowanym przez panią Irwin J. Harris osobiście, na błyszczącym stoliku z drewna orzechowego stał telefon. Morris Hunt, szatyn, czterdzie­stopięcioletni mężczyzna o poważnym, dostojnym wyglądzie, uderzająco podobny do Douglasa Fairbanksa juniora, pod­niósł słuchawkę i powiedział:
- Morris przy telefonie. Co się stało, Walterze?
Walter Oppenheim, przewodniczący Stanowego Komitetu Rolnictwa, telefonował z Sacramento. Z trudem oddychał i był najwyraźniej zdenerwowany.
- Morris, mam bardzo niepokojące wiadomości. Wczoraj poleciłem moim ludziom zatelefonować do każdego z liczą­cych się w tym stanie producentów owoców i warzyw, żeby sprawdzić, jak radzą sobie z tą nie znaną chorobą upraw. Wiadomości, jakie otrzymaliśmy, są naprawdę niedobre. Przed dziesięcioma minutami zebraliśmy wszystkie dane i uwierz mi, Morris, wygląda na to, że stracimy osiemdziesiąt procent zaplanowanej na ten rok produkcji, jeśli nie powstrzymamy tego, co atakuje sady i ogrody, i to najpóźniej do końca tygo­dnia. To się rozprzestrzenia naprawdę cholernie szybko! Jed­nego dnia jest jeszcze pole sałaty, a następnego już tylko zgniłe, śmierdzące kłęby.
- Walterze, nie mogę uwierzyć w to, co słyszę - powiedział Morris Hunt. - Jeszcze wczoraj wszyscy byli pełni optymi­zmu. Przecież groziła nam strata jednej czwartej plonów, i to przy skrajnie złym obrocie sprawy. Cóż takiego wydarzyło się od wczoraj?
- Nikt nie przewidział, że to się rozprzestrzeni tak szybko. Jezu, Morris, w poniedziałek i wtorek tego jeszcze u nas nie było, a teraz jest środa i w tej chwili gnije jedna trzecia naszych warzyw i owoców.
- Czy wiemy już, co jest przyczyną nieszczęścia?
- Cóż, moi ludzie w Fresno ciągle nad tym pracują. Do niczego konkretnego jeszcze nie doszli.
- Kontaktujesz się z Waszyngtonem?
- Oczywiście. Telefonowałem ostatnio dziś rano i spróbuję
jeszcze raz po południu. Mówią tylko: “zdaje nam się, że już wiemy, co to jest; damy znać, jak już wszystko będzie jasne”. Powtarzają to od środy. Morris Hunt opuścił głowę.

Powered by MyScript