Teraz zaś jechał obok valdemarskiego herolda ze swobodą, z jaką nigdy się nie zachowywał. “Ulrich szanował Rubryka od początku - od razu zawiązało się między nimi... jak to nazwać? Porozumienie? Coś w tym rodzaju. Podobnie szanowałby... na przykład oficera, kogoś budzącego respekt, inteligentnego - z kim znalazłby wspólny język. A jednak to coś innego; nie wiem, na czym polega różnica, ale na pewno jest. Mistrz wydaje się bardziej otwarty, szczęśliwszy; nawet jego głos brzmi cieplej niż zwykle.” Rubryk starał się wciągnąć do pogawędki również Karala - i udało mu się. W miarę upływu czasu sekretarz ze zdziwieniem przekonał się, że obecność herolda wpływa na niego uspokajająco. Rubryk przypominał mu teraz wujka, którego w dzieciństwie uwielbiał, jeżdżącego z kupieckimi karawanami, zawsze sypiącego ciekawymi opowieściami. Przewodnik także nabrał ochoty na rozmowę, gdyż zaczął opisywać cudzoziemców, z którymi zetkną się karsyccy posłowie w Przystani, na dworze królewskim. W innych okolicznościach Karal nie uwierzyłby w ani jedno słowo, lecz Rubryk nie miał powodu kłamać, zresztą, wkrótce i tak by go zdemaskowali. Jeżeli jednak mówił prawdę - niektórzy goście królowej wcale nie przypominali ludzi! Ulrich nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy Rubryk opowiedział im o kilku najdziwniejszych istotach. Sokoli Bracia - białowłosi, w fantastycznych kostiumach, z ptakami dorównującymi inteligencją ludziom - byli wystarczająco dziwni, żeby Karalowi zaparło dech - lecz potem Rubryk wspomniał o gryfach: Treyvanie, Hydonie i ich dwojgu dzieciach. To wtedy Karal uwierzył, że Rubryk jednak nie koloryzuje - chyba nie warto zagłębiać się w aż takie detale, jeżeli chce się oszukać dwóch laików; dorosłe gryfy wystarczyłyby w zupełności. - Ostrzegano mnie - odezwał się Ulrich, kiedy Rubryk skończył. - Kilku naszych kapłanów spotkało się z tymi gryfami; również pewna młoda dama dostała od nich lekcję... hm... - Współpracy? - podsunął z uśmiechem Rubryk. - Myślałem raczej o pokorze, lecz tak też można to nazwać - odparł Ulrich z błyskiem w oku. - Karalu, ty ją pamiętasz, razem się uczyliście. To Giselle. Karal otworzył szeroko usta. Giselle? Pokora? To z pewnością do niej nie pasowało! Była najbardziej dumną wysoko urodzoną wiedźmą, jaką znał. Nic nie mogło sprawić, żeby zapomniała o swym pochodzeniu i wysoko postawionych krewnych. Rubryk zaśmiał się głośno; jego oczy rozpromieniły się. - Gryf może przegryźć cię na pół i pociąć nogi na kawałki, kiedy druga połowa ciała będzie się przyglądać. Jeżeli powie, że masz polubić towarzystwo syna świniopasa, szybko nauczysz się pokory. - Jeżeli Giselle się to uda, ja uwierzę w gryfy - stwierdził Karal, wywołując następny wybuch śmiechu, tym razem podwójny. - Gryfy są tak samo prawdziwe, jak mój Towarzysz Laylan - zapewnił Rubryk. - I równie daleko im do potworów. To stwierdzenie na nowo obudziło czujność Karala, odsuwając na bok wątpliwości dotyczące Rubryka-herolda. Koń - a raczej Towarzysz. Karsyckie legendy obfitowały także w szczegóły dotyczące wierzchowców heroldów. Teraz wreszcie niezwykłe zachowanie konia znalazło wyjaśnienie. Laylan to nie koń. “Gryfy nie są potworami bardziej niż on - tak mówi Rubryk. Lecz to nie tylko czarodziejski koń; nie można go także porównać do ptaków Sokolich Braci. W takim razie kim lub czym on jest, jeśli nie koniem?” Nie odważył się jeszcze zadać tego pytania, lecz drażniło go ono jak ugryzienie komara, którego nie wolno drapać. Laylan chyba się tego domyślał, ponieważ często odwracał się, by spojrzeć na Karala. Teraz sekretarz widział to, czego przedtem, uważając Towarzysza za zwierzę, nie dostrzegał. Wierzchowiec obserwował go, obserwował Ulricha i zdawał się brać udział w rozmowie, chociaż nie mówił. Wreszcie Karal nie wytrzymał. - Panie...? Czym... kim on jest? Rubryk zamrugał zaskoczony. - Najlepsze określenie to chyba: duch opiekuńczy w śmiertelnym ciele - rzekł, odwracając się w siodle i mrużąc oczy porażone blaskiem słońca. - Przypominają nieco gryfy, lecz w odróżnieniu od nich związują się z heroldami, żeby im pomagać w służbie krajowi. Sądzimy, że przybrały postać koni, gdyż dzięki temu nie rzucają się w oczy. - Ach! - wykrzyknął Ulrich z zadowoleniem; obaj odwrócili się do niego. - To najlepsze wyjaśnienie, jakie słyszałem; nigdy dotąd nie mogłem się dowiedzieć, dlaczego Towarzysze zdecydowały się na taką postać. Wydaje się niezbyt... wygodna. Rubryk i Laylan prychnęli równocześnie. - Powiedz to, kiedy zobaczysz go w pełnej gotowości! To kilka pudów mięśni i bardzo twarde kopyta, przyjacielu - a zapewniam cię, że wie doskonale, jak ich używać! Wolałbym w bitwie mieć przy boku jego niż dwudziestu zbrojnych - przechylił głowę na bok i dodał: - Z drugiej strony to dziwne, że w Karsie nie ma nikogo w rodzaju Towarzyszy, skoro Vkandis tak... Zaczerwienił się i nie dokończył; Ulrich zachichotał. - Tak się wtrąca w nasze życie? Nie przepraszaj, nawet Jej Świątobliwość pozwala sobie czasem na takie komentarze. W rzeczywistości jednak Vkandis może objawiać kapłanom - którzy najbardziej przypominają heroldów - swą wolę na dwa sposoby. Niestety, jeden z nich bardzo łatwo sfałszować.- Ulrich spojrzał wyczekująco na sekretarza. - Głos Płomieni? - zapytał Karal z zainteresowaniem. Kapłan skinął głową. - Zgadza się, dobrze pamiętasz moje nauki. - Odwrócił się z powrotem do herolda. - Głos Płomieni to ognisty krąg; pojawia się nad głową kapłana i mówi jego ustami. To chyba najczęstszy sposób objawienia woli Vkandisa. Ponieważ zaś wśród kapłanów bardzo często spotyka się magów, domyślasz się, jak łatwo go podrobić. Rubryk wykrzywił twarz. - Towarzysza nie da się w żaden sposób podrobić... - Co ciekawe - wpadł mu w słowo Ulrich - według tradycji istniał jeszcze jeden - niemożliwy do sfałszowania - sposób objawiania woli Vkandisa: ogniste koty. Nie pojawiały się od tak dawna, że zaczęto je uważać za mit - przynajmniej do niedawna. Wydaje mi się, że one bardzo przypominają Towarzyszy. - Ogniste koty? Nie słyszałem... - Chyba nikt spoza Karsu ich nie zna - wtrącił Karal. - Właściwie dopóki jeden z nich nie pojawił się z Solaris, większość z nas także w nie nie wierzyła! - Kot? - Głos Rubryka brzmiał sceptycznie. - Jak może zwyczajny kot...
|