Prawda, że nieraz płaciłeś moje długi. Była to jednak tyko część moich
wydatków.
- Mniejsza o długi.
- W podobnym położeniu - ciągnął Tutmozis - znajduje się kilkunastu szlachetnej młodzie-
ży twego dworu. Utrzymywali się sami, aby podtrzymać blask władcy; lecz dziś, podobnie
jak ja, żyją na twój koszt, bo już nie mają
czego wydawać.
- Kiedyś wynagrodzę ich.
- Otóż - mówił Tutmozis - bierzemy z twego skarbu, bo nas gniecie niedostatek, i - to samo
robią nomarchowie. Gdyby mieli, wyprawialiby dla ciebie uczty i przyjęcia na swój koszt; ale
że nie mają, więc przyjmują wynagrodzenie. Czy i teraz nazwiesz ich filutami?...
Książę chodził zamyślony.
- Za prędko potępiłem ich - odparł. - Gniew jak dym zasłonił mi oczy. Wstydzę się tego,
com powiedział, niemniej jednak chcę, ażeby ani ludzie dworscy, ani żołnierze i robotnicy nie
doznawali krzywdy...
A ponieważ moje zasoby są wyczerpane, trzeba więc pożyczyć... Chyba sto talentów wy-
starczy, jak myślisz?
- Ja myślę, że nam nikt nie pożyczy stu talentów - szepnął Tutmozis. Namiestnik wyniośle
spojrzał na niego.
- Także się to odpowiada synowi faraona? - spytał.
- Wypędź mnie od siebie - rzekł smutnym głosem Tutmozis - ale mówiłem prawdę. Dziś
nikt nam nie pożyczy, bo i już nie ma kto...
- Od czegóż jest Dagon?... - zdziwił się książę. - Nie ma go przy moim dworze czy umarł?
- Dagon mieszka w Pi-Bast, ale całe dnie wraz z innymi kupcami fenickimi przepędza w
świątyni Astarty na pokucie i modłach...
- Skądże taka pobożność? Czy dlatego, że ja byłem w świątyni, to i mój bankier uważa za
potrzebne naradzać się z bogami?
Tutmozis kręcił się na taburecie.
- Fenicjanie - rzekł - są zatrwożeni, nawet zgnębieni wieściami...
- O czym?
- Ktoś rozpuścił plotkę, że gdy wasza dostojność wstąpisz na tron, Fenicjanie zostaną wy-
gnani, a ich majątki zabrane na rzecz skarbu...
- No, to mają jeszcze dosyć czasu -- uśmiechnął się książę.
Tutmozis wciąż wahał się.
- Słychać - mówił zniżonym głosem - że zdrowie jego świątobliwości (oby żył wiecz-
nie!...) mocno zachwiało się w tych czasach...
153
- To fałsz! - przerwał zaniepokojony książę. - Przecież wiedziałbym o tym...
- A jednak kapłani odprawiają w tajemnicy nabożeństwa za powrócenie zdrowia faraonowi
- szeptał Tutmozis. - Wiem o tym z pewnością...
Książę stanął zdumiony.
- Jak to - rzekł - więc ojciec mój jest ciężko chory, kapłani modlą się za niego, a mnie nic o
tym nie mówią?...
- Słychać, że choroba jego świątobliwości może przeciągnąć się z rok.
Ramzes machnął ręką.
- Ech!... słuchasz bajek i mnie niepokoisz. Powiedz mi lepiej o Fenicjanach, bo to ciekaw-
sze.
- Słyszałem - ciągnął Tutmozis - tylko to, co i wszyscy, że wasza dostojność, przekonaw-
szy się w świątyni o szkodliwości Fenicjan, zobowiązałeś się wypędzić ich.
- W świątyni?... - powtórzył następca. - A któż może wiedzieć, o czym ja przekonałem się
i co postanowiłem w świątyni?...
Tutmozis wzruszył ramionami i milczał.
- Czyliżby zdrada i tam?... - szepnął książę. - W każdym razie zawołasz do mnie Dagona -
rzekł głośno. Muszę poznać źródło tych kłamstw i, przez bogi, położyć im koniec!...
- Dobrze uczynisz, panie - odparł Tutmozis - gdyż cały Egipt jest zaniepokojony. Już dziś
nie ma u kogo pożyczać pieniędzy, a gdyby te pogłoski trwały dłużej, ustałby handel. Dziś już
nasza arystokracja wpadła w biedę, z której nie widać wyjścia, a i twój dwór, panie, odczuwa
niedostatek. Za miesiąc może to samo zdarzyć się w pałacu jego świątobliwości...
- Milcz - przerwał książę - i natychmiast zawołaj mi Dagona.
Tutmozis wybiegł, ale bankier zjawił się u namiestnika dopiero wieczorem. Miał na sobie
białą płachtę w czarne pasy.
- Poszaleliście?... - zawołał następca na ten widok.
- Zaraz ja cię tu rozchmurzę... Potrzebuję natychmiast stu talentów. Idź i nie pokazuj mi
się, dopóki tego nie załatwisz. Ale bankier zasłonił swoje oblicze i zapłakał.
- Co to znaczy? - spytał niecierpliwie książę.
- Panie - odparł Dagon klękając - weź mój majątek, sprzedaj mnie i moją rodzinę...
Wszystko weź, nawet życie nasze. Ale sto talentów... skąd bym ja dostał dziś taki majątek?...
Już ani z Egiptu, ani z Fenicji... - mówił wśród łkań.
- Set opętał cię, Dagonie! - roześmiał się następca. - Czyliż i ty uwierzyłbyś, że ja myślę o
wygnaniu was?...
Bankier po raz drugi upadł mu do nóg.
- Ja nic nie wiem... ja jestem zwyczajny kupiec i twój niewolnik... Tyle dni, ile jest między
nowiem i pełnią, wystarczyło, ażeby zrobić ze mnie proch i z mego majątku ślinę...
- Ależ wytłomacz mi, co to znaczy? - pytał niecierpliwie następca.
- Ja nie potrafię nic powiedzieć, a choćbym nawet umiał, mam wielką pieczęć na ustach...
Dziś modlę się tylko i płaczę...
„Czy i Fenicjanie modlą się?” - pomyślał książę.
- Nie mogąc oddać ci żadnej usługi, panie mój - ciągnął Dagon - dam ci przynajmniej do-
brą radę... Jest tu w Pi-Bast sławny książę tyryjski, Hiram. Człowiek stary, mądry i strasznie
bogaty... Wezwij go, erpatre, i zażądaj sto talentów, a może on potrafi dogodzić waszej do-
stojności...
Ponieważ Ramzes żadnych objaśnień nie mógł wydobyć z bankiera, uwolnił go więc i
obiecał, że wyszle poselstwo do Hirama.
154
ROZDZIAŁ PIĄTY
Na drugi dzień rano Tutmozis z wielką świtą oficerów i dworzan złożył wizytę tyryjskie-
|