Jeff na to: - Zamknij się i jedź. Tak zrobił. Dwadzieścia minut później wjechaliśmy do Newcastle. Czułem, jak skacze mi poziom adrenaliny. Jeff kazał punkowi zaparkować jakieś dwadzieścia metrów przed wejściem do banku. Wysiedliśmy, włożyliśmy kominiarki i wpadliśmy do środka. Są tacy, co przy napadach na banki wierzą w skuteczność terroru słownego. Wpadają z wrzaskiem do środka, wykrzykują wulgarne słowa. Zastraszają obywateli. Dostrzegam w tym pewne zalety. Jednak Jeff miał własną metodę. On uważa, że przedstawienie jest warte więcej niż tysiąc słów. Dlatego właśnie postrzelił pierwszego napotkanego klienta. Postrzelił go w kolana. Facet osunął się na podłogę. Jeff załadował swoją broń śrutem. Nie czyni wielkiej szkody, ale boli jak wszyscy diabli wygląda okropnie i napędza niezłego stracha. Po dwóch minutach stłoczyłem razem cały personel i klientów. Jeff przeleciał przez bank jak wirus, napełnił dwie czarne torby. Potem daliśmy nogę. Gdy biegliśmy do samochodu, w pewnym gościu odezwał się brytyjski duch obywatelski. Złapał mnie od tyłu, zacisnął ramiona wokół mnie. Punk odpalał silnik. Rozluźniłem ciało, a potem z całej siły nastąpiłem na podbicie stopy tamtego. Wydał wrzask, który pewnie było słychać aż w Brixton. No a przede wszystkim mnie puścił. Obróciłem się do niego, walnąłem w twarz i wrzasnąłem: - Głupi skurwielu, chcesz, żeby cię zastrzelić, tak? Jeff odciągnął mnie i warknął przez zęby: - Idziemy, szybko. Słychać już było syreny. Wycofałem się i pobiegłem do samochodu. Ruszyliśmy z piskiem opon. - Rany, Mitch, myślałem, że go sprzątniesz - powiedział Jeff. - Ja też. Punk zaśmiał się histerycznie. - Trzeba było - zawołał. - Trzeba było wpakować mu kulkę! Gdyby nie to, że prowadził, walnąłbym go pięścią w łeb. Dotarliśmy do Keele i zmieniliśmy samochody. Potem w stateczniejszym tempie pojechaliśmy do trzeciego pojazdu. Znów się przesiedliśmy i wkrótce wyjechaliśmy na szosę, zgubiliśmy się w sznurze samochodów. Gdy wsiedliśmy do furgonetki, głośno wypuściłem powietrze z płuc. Nawet nie wiedziałem, że wciąż wstrzymywałem oddech. Na tylnym siedzeniu Mike, Bert i punk krzyczeli z radości. Jeff, który prowadził, sięgnął pod swój fotel. Wyjął butelkę whisky Cutty Sark i mi ją podał. Wziąłem długi palący łyk. Jeff zerknął na mnie i uśmiechnął się pod nosem. - Bułka z masłem, co? - powiedziałem. Po powrocie do Jeffa zaczęliśmy balować. Piłem budweisera i sączyłem cutty. Gówniarz opróżniał butelkę dżinu. Jeff i Bert liczyli forsę. - Chcesz jeszcze jednego buda, Mitch? - spytał Mike. - Jasne. Siedziałem na krześle kuchennym, a Mitch nachylił się nad stołem i powiedział: - Ten chłopak cię wkurwia. - Mogą z nim być kłopoty. - Dziś dobrze sobie radził. - Widziałeś ślady na jego rękach? Mike zerknął i odparł: - Wygląda na to, że już nie bierze, nie ma spuchniętych żył. - Maść na hemoroidy. - Co? - Schodzi po niej obrzęk. Mike był naprawdę zaskoczony. - Jezu, Mitch, skąd ty wiesz takie rzeczy? - New Hope for the Dead. - Co? - Książka Charlesa Wil eforda. - Nie znam gościa. - Już nie żyje. Jeff podniósł rękę i powiedział: - Chłopaki, policzyliśmy. Zastygliśmy w oczekiwaniu. - Piętnaście kawałków. Głośna owacja. Po odjęciu kosztów Jeff wypłacił nam po dwa siedemset na głowę. Punk rzucił: - Trzeba to oblać. Po jakimś czasie chłopaki zaczęły się rozchodzić. - Masz chwilę, Mitch? - spytał Jeff. - Jasne. Gdy wszyscy wyszli, otworzył piwo i spytał: - Słyszałeś kiedyś o niejakim Kerrkovianie? - Nie. - Taki wysoki, chudy skurwiel, lubi ubierać się na czarno. Ma oczy jak kulki, bez śladu życia. Myślę, że to jeden z tych wschodnioeuropejskich gangsterów. - Bardzo ciekawe, Jeff, ale co to ma ze mną wspólnego? - Wypytywał o ciebie. - Aha. - Uważaj na siebie. - Dobra. Dzięki, Jeff. - Musiałeś zaleźć za skórę jakiemuś ważniakowi. - Chyba mam do tego talent. Poszedłem do kwiaciarni. Zamówiłem bukiet złożony z róż, orchidei, tulipanów. - Taka wiązanka będzie sporo kosztować - zauważyła kwiaciarka. - Czy ja się z panią targuję? - Nie. Ale... Włożyłem kwiaty do bagażnika i pojechałem do Peck-ham.
|