Wszyscy zresztÄ… w dziale jedwabi,
od praktykanta, który marzył, aby awansować na subiekta, aż do kierownika działu, którego
ambicją było zostać udziałowcem magazynu, myśleli tylko o tym, jak wysadzić z miejsca
kolegę, zajmującego wyższe stanowisko, aby samemu posunąć się o szczebel na drabinie
hierarchii kupieckiej i zniszczyć rywala, jeśli zajdzie potrzeba. Ta walka apetytów, ten napór
jednych na drugich stanowił dowód dobrego funkcjonowania maszyny, ożywiając sprzedaż i
zapalając płomień powodzenia. który zadziwiał paryżan. Za Hutinem stał Favier, za Favierem
inni, ustawieni w kolejkę. Wszyscy ostrzyli sobie zęby, Robineau uważano już za straconego,
podzielono się nawet jego kośćmi. Kiedy więc powrócił niespodziewanie, rozległ się szmer
ogólnego niezadowolenia. Trzeba było raz z tym skończyć. Postawa subiektów wydała się
kierownikowi działu tak niedwuznacznie wroga, że postanowił wystać Robineau do składu,
aby zostawić dyrekcji trochę czasu na powzięcie postanowienia.
– Wolimy wszyscy odejść, jeżeli on ma zostać – oÅ›wiadczyÅ‚ Hutin.
Cała ta sprawa denerwowała Bouthemonta. Pogodny z natury, nie lubił takich zatargów.
Irytowało go. że wokół siebie napotykał same nachmurzone twarze, ale chciał być
sprawiedliwy.
136
– Zostawcie go w spokoju. Przecież nie robi wam nic zÅ‚ego.
Wówczas podniosły się protesty.
– Jak to! Nie robi nic zÅ‚ego?... Jest nieznoÅ›ny, stale rozdrażniony i taki dumny, że nikogo
koło siebie nie widzi!
To było właśnie przyczyną urazy, jaką żywił do niego cały dział. Robineau miał nerwy
rozklekotane jak kobieta i z tego powodu zachowywał się bardzo sztywno i był ogromnie
drażliwy. Opowiadano na ten temat wiele anegdotek: jakiś chłopak aż się rozchorował z winy
zastępcy kierownika, nawet klientki czuły się urażone jego ciętymi uwagami.
– Moi panowie – powiedziaÅ‚ w koÅ„cu Bouthemont – nie mogÄ™ wziąć tego na swojÄ…
odpowiedzialność... Wspominałem już o tym dyrekcji, zaraz porozmawiam znowu.
Pierwsza tura skończyła właśnie posiłek; z suteren dochodził odgłos dzwonka na drugą
turę, daleki i stłumiony, głucho rozlegając się w nieruchomym powietrzu magazynu. Hutin i
Favier zeszli na dół. Ze wszystkich działów schodzili się bezładnie subiekci, tłocząc się przy
wejściu do wąskiego, wilgotnego korytarza kuchennego, w którym stale paliły się lampy
gazowe. Spieszył tam cały tłum ludzi nie wymieniając między sobą ani jednego słowa, ani
jednego uśmiechu, pośród wzrastającego hałasu naczyń i silnego zapachu potraw. Na samym
końcu korytarza wszyscy zatrzymali się przed okienkiem. Kucharz mając pod ręką stosy
talerzy, uzbrojony w widelec i łyżkę, którymi czerpał z mosiężnych rondli, wydawał porcje
obiadowe. Gdy odsuwał się na chwilę od okienka, za jego białym fartuchem widać było
rozpaloną płytę kuchenną.
– Do licha! – powiedziaÅ‚ cicho Hutin czytajÄ…c spis potraw wypisanych na tablicy ponad
okienkiem. – WoÅ‚owina w ostrym sosie albo ryba morska... Nigdy nie widzimy pieczystego w
tej wstrętnej budzie!To ich mięso rosołowe i ryba wcale nie sycą.
Na ogół ryba nie miała powodzenia, ogromny rondel był pełny. Favier skusił się na nią
jednak. Za nim schylił się Hutin mówiąc:
– WoÅ‚owina w ostrym sosie.
Mechanicznym ruchem kucharz nadział na widelec kawałek mięsa, a następnie polał go
łyżką sosu. Gorące powietrze buchające z okienka zatamowało Hutinowi oddech. Ledwie
zdążył wziąć swój talerz, a już rozbrzmiewały na nowo wciąż powtarzane jak litania te same
słowa:
|