- Pieklił się, że nie zaczęliście roboty od rana. - Machnął prawą ręką: z rękawa koszuli wysunął się kikut, który wyglądał jak zaokrąglony drewniany klocek. - Możecie se wziąć te dwa wyrka - wskazał na prycze obok pieca. George podszedł do pryczy i rzucił swoją derkę na wypchany słomą jutowy worek imitujący siennik. Zajrzał do skrzynki i wyciągnął stamtąd małą, żółtą puszkę. - Co to jest, do diabła? - A bo ja wiem - wzruszył ramionami stary. - Tu stoi napisane: “Tępi skutecznie wszy, pluskwy, karaluchy i inne robactwo" - przeczytał George. - Coś ty nam dał za wyrka? Nie chcemy, żeby nas oblazły mendy. Stary przerzucił szczotkę, przycisnął ją łokciem do boku i wyciągnął zdrową rękę po puszkę. Uważnie przeczytał napis na etykietce. - A, już wiem - rzekł wreszcie. - Na tym łóżku spał jeden kowal. Fajny facet i czyścioch, jak nie wiem co. Ręce mył nawet po jedzeniu. - To jakim cudem złapał wszy? - W George'u zaczął narastać gniew. Lennie położył swój tłumok na sąsiedniej pryczy, usiadł na niej i gapił się na George'a z otwartymi ustami. - No więc tak - rzekł stary. - Ten kowal, Whitey, używał tego zawsze, nawet jak nie było żadnego robactwa. Tak, dla pewności, no nie? Powiem wam, co on jeszcze odwalał: jak obierał gotowane kartofle, to wydłubywał każdą, choćby najmniejszą plamkę. A jak zobaczył czerwoną plamkę na jajku, to ją zeskrobywał. W końcu odszedł stąd przez żarcie. Taki to był czyścioch. W niedzielę elegantował się, nawet jak nigdzie nie szedł. Zakładał krawat i siedział w nim w baraku. - No, dziwne - powiedział George sceptycznie. - To czemu niby odszedł? Stary wetknął puszkę do kieszeni i potarł wierzchem dłoni szczecmiasty, siwy zarost. - Hm, poszedł sobie tak, po prostu, jak to bywa. Mówił, że to przez żarcie. Nosiło go po świecie. Ale mówił, że tylko przez żarcie. Po prostu jednego wieczoru powiedział: “Dajcie mi moją wypłatę" i poszedł. George uniósł swój siennik i zajrzał pod spód. Poddał też dokładnym oględzinom sam worek. Lennie natychmiast wstał i zrobił to samo. Ostatecznie George'a zadowoliły chyba wyniki inspekcji, bo rozwinął tłumok i zaczął układać w skrzynce swoje rzeczy - brzytwę, kawałek mydła, grzebień, buteleczkę z tabletkami, płyn do nacierania i skórzaną opaskę na nadgarstek. Potem zasłał starannie pryczę. - Coś mi się widzi, że lada chwila wpadnie tu gospodarz - rzekł stary. - Pieklił się jak cholera, że nie było was tu od rana. Jedliśmy właśnie śniadanie, a on przyszedł do baraku i pyta: “Gdzie są, do cholery, ci nowi?". I strasznie opierniczył stajennego. George wygładził derkę i usiadł na pryczy. - Opierniczył stajennego, powiadasz? - No. Ten stajenny to czarnuch. - A, czarnuch, mówisz? - Tak, ale to porządny chłop. Ma przetrącony grzbiet, bo go koń kopnął. Gospodarz zawsze się na nim wyżywa, jak się wścieknie. Ale on ma to gdzieś. Dużo czyta. Ma u siebie książki. - A gospodarz? Jaki on jest? - Właściwie to w porządku. Czasem mu coś odbije, ale tak w ogóle to jest w porządku. Wiecie na ten przykład, co zrobił na święta? Przytargał do baraku galon whisky i powiada: “Napijcie się, chłopaki. Boże Narodzenie jest raz do roku". - O rany, cały galon whisky? - A jak. Jezu, aleśmy mieli zabawę! Pozwolili wtedy czarnemu przyjść tu do nas. Taki jeden mały parobek, Smitty się nazywał, wdał się z Murzynem w bójkę. Był już fest narąbany. Chłopaki nie pozwolili kopać, więc czarny go załatwił. Smitty mówił potem, że jakby mu dali walić z kopyta, to zabiłby czarnucha. Ale chłopaki uważali, że skoro Murzyn ma przetrącony grzbiet, to Smitty nie może kopać. - Zamilkł i przez chwilę z lubością rozpamiętywał tamten wieczór. - A potem wszyscy poszli do Soledad i tam dopiero pohulali, jak się patrzy. Ale mnie już tam nie było. Padłem.
|