się, że go zaatakuję, choć wiedział, że tam jestem. Wyszedł zza rogu-mówiąc - Słuchaj, musisz posłuchać...! - Po tym, jak go chwyciłam, udało mu się rzucić - Nie! - zanim zaczął odruchowo i konwulsyjnie machać kończynogonem. Musiałam ścisnąć go w zębach, inaczej by mnie udusił. Jakoś zdało mi się utrzymać na nogach pod jego ciężarem. Przez ten czas jego kończyny zesztywniały, a twarz wykrzywiła się z przerażenia. Przestał oddychać. Ja również. Ważył więcej niż ja. Czekałam, słaniając się, na zbliżające się dudnienie kroków trzech pozostałych, z zamiarem rzucenia na nich ich kumpla, kiedy się tylko pojawią zza rogu. Jednak nie zobaczyłam ich. Usłyszałam, jak hamują. - I co teraz, do licha? -spytał jeden z nich, cały rozgorączkowany. Wtedy wpadłam w szał. Ponieważ i tak musiałam zostawić spitykana, upuściłam go w rynnę na sałatę. Usłyszałam wielkie “chlup”. Woda chlusnęła na mnie, a ja opadłam na cztery łapy - dla szybkości -nie robiłam tego od lat, i popędziłam z łomotem naprzód. Ten odruch otwiera dodatkowe wentylatory powietrza. Przez głowę przeleciała mi myśl, że teraz korzystam w pełni z powietrza Reiss, za które zapłaciłam, ale przede wszystkim zastanawiałam się, jaka kara groziła za wrzucenie spitykana w sałatę. Zaśmiecanie i zakłócanie porządku publicznego. Lata więzienia, wielkie grzywny, egzekucja. Biegłam wytężając wszystkie siły, żeby dostać się do Bon Quin, zanim tych czterech dopadnie posterunku żandarmerii Reiss. Jak przez mgłę pamiętam urzędników próbujących zagrodzić mi drogę przy kracie. Może próbowali tylko skasować mnie za powrót. Wydaje mi się, że mijając ich w pędzie wykrzyknęłam kilka różnych kłamstw. W połowie żelaznych schodów zobaczyłam, że rusza platforma windy, i przeskoczyłam resztę stopni. W (windzie był Yanni Altunian. Spadłam w kupkę w jego stóp. - O, Fingi! - powiedział. Był bardzo z siebie zadowolony, zbyt zadowolony, by zauważyć, że coś ze mną nie tak. - Cieszę się, że złapałaś tę windę. Będziemy musieli zrobić małą reorganizację na pokładzie. Mam dziesięciu pasażerów na kabiny do Archangel. - Dziesięciu! - zabrakło mi oddechu, podniosłam się na tylne łapy. Nasze tak zwane kabiny to były dwie komórki - jedna cztero-, jedna dwuosobowa. - Szóstka jest razem - powiedział - z małym ładunkiem, który musi być trzymany w temperaturze zerowej. Oczywiście płacą za to dodatkowo! - Ale co z czwórką pozostałych? - zaczęłam. Ale potem zaświtało mi, że im bardziej będę przydatna Yanni'emu, tym większe prawdopodobieństwo, że stanie po mojej stronie, kiedy zgłoszą się żandarmi Reiss. Oczywiście pogderałam trochę, bo Yanni się tego po mnie spodziewał, ale kiedy winda dojeżdżała do pokładu, już się służalczo zgodziłam znaleźć cztery miejsca w kabinie, której nie mieliśmy. Yanni patrzył, jak Bon Quin rozszerza się wolno u dołu, wyglądało to jak rura wydechowa jakiegoś ziemnego pojazdu, która w jakiś sposób zabłąkała się w gładkiej, szarej rurze kanalizacyjnej. -1 załatw, żeby uporządkowali i wywietrzyli ładownię B - powiedział. -Może trochę ogrzej. Bierzemy też na Archangel stu pielgrzymów. - Stu! - zawyłam, budząc łomoczące echa. - Co oni będą jedli, do Murphy'ego? - Przyniosą jedzenie ze sobą - powiedział. - Mój kuzyn, który załatwił ten interes, ma kuzyna, który pożyczy mi tanio 50 kuchenek mikrofalowych z marynarki wojennej. Gotują sami. Płacą tylko po stówie za przelot czwartą klasą. Ten kurs da niezły zysk. - Zatarł swoje różowe dłonie pokryte rzadkim, ciemnym zarostem. - Zajmij się tym, Fingi! Zajęłam się. Nie odważyłam się nie zająć. Nie należało to do mnie - drugiego .oficera, ale wtedy zrobiłabym jeszcze więcej -wszystko - żeby utrzymać się w łaskach Yanni'ego. Poza tym nasi dwaj trzeci oficerowie byli panczami bez kręgosłupa (dosłownie). Dobrzy astrogatorzy, ale niewiele poza tym. Złapałam Shyan, najstarszą kobietę w załodze. Była niestety spitykanką, ale i tak mianowałam ją główną stewardesą. Zabrałyśmy się do pracy, wpychając ludzi do kabin, po dwóch, trzech na łóżko. To poszło łatwo, natomiast ładownia B zapowiadała się na katastrofę. Była to niewielka przestrzeń w kształcie bębna. Jeśli 100 przeciętnej wielkości pielgrzymów położyłoby się na czymś, co musiałoby tu spełniać rolę podłogi, starczyłoby akurat miejsca.
|