Moja Gino. — Och, Harry — odparła cicho. — Chyba nie chcesz... czyżbyś chciał? — Musnęła mnie ręką. — No cóż. Chyba chcesz. — Masz cudowne ciało. — Jurny z ciebie zawodnik — stwierdziła, śmiejąc się i obracając przodem do mnie, z oczyma wciąż zlepionymi snem. — To znaczy, jak na kogoś w twoim wieku. Usiadła na łóżku, ściągnęła przez głowę T-shirt, który miała na sobie, i zrzuciła go na podłogę. A potem przeczesała palcami włosy i uśmiechnęła się do mnie. Jej długie znajome ciało widziałem w sączącym się przez żaluzje świetle ulicznych latarni. W naszym pokoju nigdy nie było naprawdę ciemno. — Nadal mnie pragniesz? — zapytała. — Po tylu latach? Pokiwałem chyba głową. I nagle, w chwili kiedy zetknęły się nasze usta, w sąsiednim pokoju zapłakał Pat. Spojrzeliśmy na siebie. Gina uśmiechnęła się. Ja się nie uśmiechnąłem. — Przyniosę go — powiedziała, kiedy opadłem na poduszkę. Po chwili wróciła do sypialni z Patem w ramionach. Zachłystując się płaczem, próbował opowiedzieć zły sen — coś o wielkich potworach. Gina ukoiła małego, kładąc go między nami. Gdy znalazł się w ciepłym łóżku, jak zawsze szybko ucichł. — Przekładamy łyżeczki — powiedziała Gina. Pat i ja obróciliśmy się posłusznie na drugi bok. Jego ciepłe małe nogi w puszystej bawełnianej piżamie przylgnęły do moich. Słyszałem, jak pociąga nosem, ale najgorsze już minęło. Gina zarzuciła na nas obu swoją długą rękę, przytulając się do Pata. — Pora spać — powiedziała. — Wszystko będzie dobrze. Zamknąłem oczy i zapadając w sen z leżącym między nami synem, zastanawiałem się, czy powiedziała to do mnie, czy do Pata. Czy może do nas obu. — Potwory nie istnieją — dodała i zasnęliśmy w jej ramionach. Rozdział 4 Trzydzieste urodziny Giny nie odbyły się zupełnie bezboleśnie. Ojciec złożył jej życzenia dopiero wczesnym wieczorem, a to oznaczało, że przez cały ranek i popołudnie zastanawiała się, czy niewydarzony stary gnojek w ogóle się odezwie. Dwadzieścia pięć lat wcześniej, tuż zanim Gina poszła do pierwszej klasy, Glenn — jak kazał mówić na siebie wszystkim, a zwłaszcza swoim dzieciom — wyszedł z domu, marząc o tym, by zostać muzykiem rockowym. I chociaż od niepamiętnych czasów tyrał ciężko za ladą sklepu z gitarami przy Denmark Street i wszystkie jego sny o sławie uleciały wraz z jego hipisowską fryzurą, wciąż uważał się za kogoś w rodzaju swobodnego ptaka, kogoś, kto może zapomnieć o dacie czyichś urodzin albo przypominać sobie o nich, kiedy mu przyjdzie ochota. Glenn nigdy nie zrobił muzycznej kariery. W jego artystycznym życiorysie była jedna kapela z przyzwoitym kontraktem na nagranie i jeden dość udany singel. Być może mignął wam, grając na gitarze basowej w liście przebojów Top of the Pops, zanim jeszcze Ted Heath bezpowrotnie pożegnał się z Downing Street. W młodości był bardzo przystojny — Glenn, nie Ted Heath — podobny trochę do Roberta Planta, z lokami w stylu wikingów i obnażonym torsem. Ja jednak zawsze podejrzewałem, że jego prawdziwym powołaniem jest zakładanie rodzin, a następnie ich rozbijanie. Rodzina Giny była pierwszą w długiej serii żon i dzieci, które Glenn porzucił dla innych. Mieszkały w najróżniejszych częściach kraju, kobiety podobne do jej matki, która w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych uchodziła za taką piękność, że jej uśmiechnięta twarz pojawiła się kilkakrotnie na okładkach kolorowych czasopism, i dzieci podobne do Giny, dorastające w domach, gdzie obecne było tylko jedno z rodziców i które wówczas nazywano jeszcze rozbitymi domami.
|