— Och, Gino...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Ha! Pora ci już, pora rozejrzeć się za jaką głupią panną…Było rzeczą powszechnie wiadomą, że John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet,...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
miejskiej partyzantki? Baader (z odpowiednim naciskiem) — a czy wasza interwencja nie jest niezbitym dowodem na to, że taka partyzantka jest...
»
Uszczęśliwieni chłopcy natychmiast pobiegli na dwór, Una poszła pomóc cioci Marcie przy zmywaniu — choć gderliwa staruszka niechętnie przyjmowała jej...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...
»
Że ktoś ze mną zagra w berka, Lub przynajmniej w chowanego… Własne pędy, własne liście, Zapuszczamy — każdy sobie I korzenie...
»
— Czy moglibyśmy zwabić Gurboriana w pułapkę za pomocą rzekomego listu Voloriana? Przypuśćmy, że twój stryj zapragnął poznać prawdziwe...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
Ów największy Memnóg wstał i tak mi powiedział:— Czcigodny ojcze, wiemy dobrze, że będziemy potępieni i męczeni do końca świata, i...
»
— To, że jestem jednym z Cayhallów? Nie zamierzam mówić każdemu, kogo spotkam, ale nie będę zaskoczony, jeśli wkrótce się to wyda...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Moja Gino.
— Och, Harry — odparła cicho. — Chyba nie chcesz... czyżbyś chciał? — Musnęła mnie ręką. — No cóż. Chyba chcesz.
— Masz cudowne ciało.
— Jurny z ciebie zawodnik — stwierdziła, śmiejąc się i obracając przodem do mnie, z oczyma wciąż zlepionymi snem. — To znaczy, jak na kogoś w twoim wieku.
Usiadła na łóżku, ściągnęła przez głowę T-shirt, który miała na sobie, i zrzuciła go na podłogę. A potem przeczesała palcami włosy i uśmiechnęła się do mnie. Jej długie znajome ciało widziałem w sączącym się przez żaluzje świetle ulicznych latarni. W naszym pokoju nigdy nie było naprawdę ciemno.
— Nadal mnie pragniesz? — zapytała. — Po tylu latach? Pokiwałem chyba głową. I nagle, w chwili kiedy zetknęły się nasze usta, w sąsiednim pokoju zapłakał Pat. Spojrzeliśmy na siebie. Gina uśmiechnęła się. Ja się nie uśmiechnąłem.
— Przyniosę go — powiedziała, kiedy opadłem na poduszkę.
Po chwili wróciła do sypialni z Patem w ramionach. Zachłystując się płaczem, próbował opowiedzieć zły sen — coś o wielkich potworach. Gina ukoiła małego, kładąc go między nami. Gdy znalazł się w ciepłym łóżku, jak zawsze szybko ucichł.
— Przekładamy łyżeczki — powiedziała Gina.
Pat i ja obróciliśmy się posłusznie na drugi bok. Jego ciepłe małe nogi w puszystej bawełnianej piżamie przylgnęły do moich. Słyszałem, jak pociąga nosem, ale najgorsze już minęło. Gina zarzuciła na nas obu swoją długą rękę, przytulając się do Pata.
— Pora spać — powiedziała. — Wszystko będzie dobrze. Zamknąłem oczy i zapadając w sen z leżącym między nami synem, zastanawiałem się, czy powiedziała to do mnie, czy do Pata. Czy może do nas obu.
— Potwory nie istnieją — dodała i zasnęliśmy w jej ramionach.
 
 
Rozdział 4
Trzydzieste urodziny Giny nie odbyły się zupełnie bezboleśnie.
Ojciec złożył jej życzenia dopiero wczesnym wieczorem, a to oznaczało, że przez cały ranek i popołudnie zastanawiała się, czy niewydarzony stary gnojek w ogóle się odezwie.
Dwadzieścia pięć lat wcześniej, tuż zanim Gina poszła do pierwszej klasy, Glenn — jak kazał mówić na siebie wszystkim, a zwłaszcza swoim dzieciom — wyszedł z domu, marząc o tym, by zostać muzykiem rockowym. I chociaż od niepamiętnych czasów tyrał ciężko za ladą sklepu z gitarami przy Denmark Street i wszystkie jego sny o sławie uleciały wraz z jego hipisowską fryzurą, wciąż uważał się za kogoś w rodzaju swobodnego ptaka, kogoś, kto może zapomnieć o dacie czyichś urodzin albo przypominać sobie o nich, kiedy mu przyjdzie ochota.
Glenn nigdy nie zrobił muzycznej kariery. W jego artystycznym życiorysie była jedna kapela z przyzwoitym kontraktem na nagranie i jeden dość udany singel. Być może mignął wam, grając na gitarze basowej w liście przebojów Top of the Pops, zanim jeszcze Ted Heath bezpowrotnie pożegnał się z Downing Street.
W młodości był bardzo przystojny — Glenn, nie Ted
Heath — podobny trochę do Roberta Planta, z lokami w stylu wikingów i obnażonym torsem. Ja jednak zawsze podejrzewałem, że jego prawdziwym powołaniem jest zakładanie rodzin, a następnie ich rozbijanie.
Rodzina Giny była pierwszą w długiej serii żon i dzieci, które Glenn porzucił dla innych. Mieszkały w najróżniejszych częściach kraju, kobiety podobne do jej matki, która w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych uchodziła za taką piękność, że jej uśmiechnięta twarz pojawiła się kilkakrotnie na okładkach kolorowych czasopism, i dzieci podobne do Giny, dorastające w domach, gdzie obecne było tylko jedno z rodziców i które wówczas nazywano jeszcze rozbitymi domami.

Powered by MyScript