I co teraz?Wyjąłem mój nowy telefon komórkowy...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
wyspianski stanislaw, wesele JASIEK (jest teraz kontent a dziwuje się) Tyle par, tyle par! CHOCHOŁ Tańcuj, tańczy cała szopka, a...
»
– I to właśnie ten plik jest teraz w TRANSLATORZE? – spytała Susan...
»
jan iii sobieski, listy do marysienki kontentem bardzo z niego i teraz, ale nie zawsze jest czas o tym pisać, ile w takim, jako my są, razie...
»
– Ja to robiê dla panów dobra, no bo teraz to oni siê wstydz¹ piæ herbatê, ich gryzie sumienie, ¿e to na moim gazie, a jak ka¿dy zap³aci gaz, to on bêdzie...
»
Jeśli masz zegarek tradycyjny, nie patrz na niego teraz i odpowiedz na pytanie: czy cyfra sześć na cyferblacie jest arabska, czy rzymska? 6 czy VI? Zastanów się...
»
Winicjusz chciał z niej mieć kochankę, lecz gdy okazała się cnotliwą jak Lukrecja, rozkochał się w jej cnocie i teraz pragnie ją poślubić...
»
Rzuciła się teraz do tego bigosu, ratując go przed najmniejszym cieniem przypalenia i nagle łyżka omal nie wypadła jej z ręki...
»
Teraz trzeba było tylko dojść po rampie do miejsca, gdzie droga dojazdowa łączyła się z autostradą, wystawić kciuk...
»
- A teraz niespodzianka - podjął Max tak tajemniczo, że Atros, Ted i Anna spojrzeli po sobie z lekkim niepokojem...
»
A potem zrobiłem coś, co wy, czytający teraz moją relację, z pewnością uznacie za głupotę...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Przez chwilę tarłem podbródek, a potem wpadłem na pomysł. Wystukałem numer. Siedzący po drugiej stronie alejki mężczyzna, który już bardzo długo czytał gazetę, zerknął na mnie. Nie spodobało mi się to. Lepiej bezpiecznie niż serdecznie. Wstałem i odszedłem, żeby nie mógł mnie podsłuchać.
Shauna odebrała telefon.
- Halo?
- Telefon starego Teddy’ego - powiedziałem.
- Beck? Co, do diabła...?
- Za trzy minuty.
Rozłączyłem się. Podejrzewałem, że telefon Shauny i Lindy będzie na podsłuchu. Policja usłyszałaby każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Piętro niżej pod nimi mieszkał stary wdowiec, niejaki Theodore Malone. Shauna i Linda pomagały mu od czasu do czasu. Miały klucz do jego mieszkania. Zadzwonię tam. Federalni, policja czy ktokolwiek na pewno nie założyli u niego podsłuchu. Przynajmniej na razie.
Wybrałem ten numer.
Shauna była lekko zasapana.
- Halo?
- Potrzebuję twojej pomocy.
- Czy masz pojęcie, co się dzieje?
- Zakładam, że rozpoczęto szeroko zakrojone poszukiwania.
Wciąż byłem dziwnie opanowany - przynajmniej pozornie.
- Beck, musisz się oddać w ich ręce.
- Nikogo nie zabiłem.
- Wiem, ale jeśli nadal będziesz uciekał...
- Chcesz mi pomóc czy nie? - przerwałem jej.
- Powiedz jak.
- Czy ustalili już, kiedy popełniono morderstwo?
- Około północy. To pozostawia ci niewiele czasu, ale uważają, że wyszedłeś z domu zaraz po moim odjeździe.
- W porządku - powiedziałem. - Chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła.
- Tylko powiedz co.
- Przede wszystkim wyprowadź Chloe.
- Twojego psa?
- Tak.
- Dlaczego?
- Głównie dlatego - odparłem - że powinna wyjść na spacer.
Eric Wu zameldował przez telefon komórkowy:
- Rozmawia przez telefon, ale mój człowiek nie zdołał do niego podejść.
- Został zauważony?
- To możliwe.
- Może odwołuje spotkanie.
Wu nie odpowiedział. Patrzył, jak doktor Beck chowa telefon do kieszeni i rusza przez park.
- Mamy problem - rzekł Wu.
- Jaki?
- Wygląda na to, że opuszcza park.
Na drugim końcu zapadła cisza. Wu czekał.
- Już raz go zgubiliśmy - rzekł Gandle.
Wu nie odpowiedział.
- Nie możemy ryzykować, Eric. Zgarnij go. Zgarnij go teraz, dowiedz się, co wie, i skończ z nim.
Eric dał sygnał ludziom w furgonetce. Potem poszedł w ślad za Beckiem.
- Zrobione.
Ruszyłem w kierunku posągu Garibaldiego, wyciągającego szablę z pochwy. Dziwne, ale zmierzałem w konkretnym celu. Teraz odwiedziny u KillRoya nie wchodziły w grę. Natomiast PF z dziennika Elizabeth, czyli Peter Flannery, specjalista od załatwiania odszkodowań, to zupełnie inna sprawa. Mogłem pojawić się w jego biurze i porozmawiać sobie z nim. Nie miałem pojęcia, czego chciałem się dowiedzieć. W każdym razie będę coś robił. Od czegoś trzeba zacząć.
Po prawej był plac zabaw dla dzieci, lecz bawiło się na nim najwyżej tuzin malców. George’s Dog Park po lewej był pełen opatulonych we wdzianka piesków i ich troskliwych właścicieli. Na parkowej scenie popisywali się dwaj żonglerzy. Przeszedłem obok grupki odzianych w poncha studentów siedzących półokręgiem. W pobliżu pojawił się Azjata o tlenionych włosach, zbudowany jak mały czołg. Zerknąłem przez ramię. Mężczyzna, który czytał gazetę, znikł.
Zacząłem się nad tym zastanawiać.
Siedział tam prawie tak długo jak ja. A teraz, po dwóch godzinach, nagle postanowił odejść jednocześnie ze mną. Zbieg okoliczności? Zapewne...
Będziesz śledzony...
Tak ostrzegał e-mail. Nie było w nim „być może”. Rozważając to teraz, doszedłem do wniosku, że była to bardzo wyraźna przestroga. Idąc, zastanawiałem się gorączkowo. Niemożliwe. Nikt nie zdołałby pozostać na moim tropie przez cały dzisiejszy dzień.
Ten facet z gazetą nie mógł mnie śledzić. A przynajmniej nie potrafiłem sobie wyobrazić w jaki sposób.
Czy mogli przechwycić wiadomość?
Absurd. Wykasowałem ją. Ani na chwilę nie znalazła się w zasobach komputera.
Przeszedłem przez Washington Square West. Kiedy wszedłem na chodnik, ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Najpierw delikatnie. Jak stary przyjaciel, zachodzący mnie od tyłu. Odwróciłem się i zdążyłem zobaczyć Azjatę z tlenionymi włosami.
Potem zacisnął dłoń.
31
Jego palce wbiły się jak włócznie w mój staw barkowy.
Ból - przeszywający ból - sparaliżował mi całą lewą połowę ciała. Nogi ugięły się pode mną. Chciałem wrzasnąć lub wyrwać się, ale nie mogłem. Biała furgonetka zahamowała przy nas z piskiem. Boczne drzwi odsunęły się. Azjata przesunął dłoń na mój kark. Nacisnął sploty nerwowe po obu stronach szyi i oczy wyszły mi na wierzch. Drugą ręką uderzył mnie w kręgosłup i poleciałem do przodu. Zacząłem zginać się wpół. Popchnął mnie w kierunku furgonetki. Z jej wnętrza wysunęły się dwie pary rąk i wciągnęły mnie do środka. Wylądowałem na metalowej podłodze. Z tyłu nie było siedzeń. Drzwi się zamknęły. Samochód włączył się do ruchu.
Cały epizod - od chwili gdy napastnik położył dłoń na moim ramieniu - trwał najwyżej pięć sekund.
Glock, pomyślałem.
Usiłowałem po niego sięgnąć, ale ktoś skoczył mi na plecy. Usłyszałem metaliczny trzask i prawą rękę przykuto mi do podłogi. Przewrócili mnie na plecy, o mało nie wyłamując stawu barkowego. Było ich dwóch. Teraz mogłem zobaczyć. Dwaj mężczyźni, obaj biali, najwyżej trzydziestoletni. Widziałem ich dobrze. Aż za dobrze. Mógłbym ich zidentyfikować. Musieli o tym wiedzieć.
Niedobrze.
Przykuli mi drugą rękę, a potem usiedli na nogach. Z szeroko rozłożonymi ramionami leżałem na podłodze furgonetki, zupełnie bezbronny.
- Czego chcecie? - zapytałem.
Nie odpowiedzieli. Furgonetka skręciła za róg i zatrzymała się. Wielki Azjata wślizgnął się do środka i samochód znów ruszył. Azjata pochylił się nade mną, spoglądając z umiarkowanym zaciekawieniem.
- Po co przyszedłeś do parku? - zapytał.
Jego głos zaskoczył mnie. Spodziewałem się groźnego warknięcia, tymczasem usłyszałem łagodny, wysoki, upiornie dziecinny głosik.
- Kim jesteście? - zapytałem.
Uderzył mnie pięścią w brzuch. Zrobił to tak mocno, że miałem wrażenie, że podrapał sobie przy tym knykcie o podłogę furgonetki. Usiłowałem podkurczyć nogi i zwinąć się w kłębek, ale uniemożliwiały mi to kajdanki i siedzący na moich nogach napastnicy. Powietrze. Potrzebowałem powietrza. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Będziesz śledzony...
Wszystkie te środki ostrożności - niepodpisane wiadomości, szyfr, ostrzeżenia - teraz nabrały sensu. Elizabeth bała się. Jeszcze nie znałem wszystkich odpowiedzi - do diabła, prawie żadnych odpowiedzi - ale w końcu zrozumiałem, że te tajemnicze wiadomości wynikały ze strachu. Bała się, że ją znajdą.
Tacy faceci jak ci.

Powered by MyScript