To jest bardzo moralne, panie Szteiman, bardzo.
– Mia³em jeszcze proœbê do pana prezesa w imieniu kolegów.
– Mów pan, ale prêdko, mam ma³o czasu.
– Pan prezes obieca³ daæ gratyfikacjê przy zamkniêciu pó³rocza.
– A bilans jak stoi?
– Robi¹ go w godzinach pozabiurowych, bêdzie na czas z pewnoœci¹.
– Panie Szteiman – rzek³ poufale bankier, wstaj¹c. – Usi¹dŸ pan trochê, pan jesteœ zmê-
czony.
– Dziêkujê panu prezesowi, muszê zaraz iœæ, bo mam du¿o roboty.
– Robota nie gêœ, ona siê nie wytopi. Si¹dŸ pan, ja panu co powiem. Czy oni bardzo czekaj¹ na gratyfikacjê?
– Zas³u¿yli na ni¹ uczciwie.
– To ja wiem, pan mi tego nie potrzebujesz powiadaæ.
– Przepraszam pana prezesa, bardzo przepraszam – szepta³ uni¿aj¹c siê w pokorze i onie-
œmieleniu.
– Pogadamy po przyjacielsku. Co ja móg³bym im daæ?
– To ju¿ pan prezes sam zadecyduje.
– Wiêc przypuœæmy, ¿e da³bym im tysi¹c rubli, wiêcej nie móg³bym, rok zamkniemy z grub¹ strat¹, ja to czujê.
– Mamy dotychczas zdwojony obrót w porównaniu do roku zesz³ego.
– Cicho pan b¹dŸ, ja mówiê, ¿e ze strat¹, to inaczej byæ nie mo¿e. Wiêc weŸmy tê okr¹g³¹
cyfrê tysi¹c rubli. Ile mamy ludzi w kantorze?
– Piêtnastu jest nas razem.
– Ile w filii?
– Piêciu.
– To razem dwadzieœcia osób. Co ka¿dy mo¿e dostaæ z tych pieniêdzy? Jakieœ trzydzieœci do piêædziesiêciu rubli, bo trzeba odtr¹ciæ procent na kary. Teraz ja siê pana zapytam, co mo¿e komu przyjœæ z takiej marnej sumy? Co ona mo¿e komu pomóc?
– Przy takich ma³ych p³acach jak u nas to i te kilkadziesi¹t rubli bêd¹ bardzo wielk¹ pomoc¹.
– G³upi pan jesteœ i Ÿle pan liczysz! – zawo³a³ z gniewem i zacz¹³ prêdko chodziæ po pokoju.
– My pieni¹dze rzucimy w b³oto, panie Szteiman, jak my je rozdamy. Ja panu zaraz powiem, co siê z nich zrobi. Pan swoje ulokuje w loterii, bo pan grasz, ja wiem o tym. Perlman kupi sobie nowy garnitur, ¿eby siê spodobaæ weberkom. Blumenfeld kupi sobie ró¿ne g³upie kawa³ki muzyczne. Kugelman sprawi ¿onie wiosenny kapelusz. Szulc pójdzie do szansonistek. Wilczek, o, ten jeden nie zmarnuje, on komu po¿yczy na dobry procent. A reszta! Wszyscy strac¹ co do jednego grosza. I ja mam dawaæ swoje pieni¹dze na zmarnowanie, ja tego zrobiæ nie mogê jako dobry obiwatel! – zawo³a³, uderzaj¹c siê w piersi.
Szteiman uœmiechn¹³ siê ironicznie.
Bankier spostrzeg³ to, usiad³ przy biurku i zawo³a³:
243
– No, zreszt¹, co to d³ugo gadaæ, nie chcê daæ i nie dam, a za te pieni¹dze kupiê sobie ³adny garnitur do sto³owego pokoju. Panowie bêdziecie mieli tê przyjemnoœæ mówiæ na mie-
œcie: „Pan Grosglik, nasz szef, ma sto³owy garnitur za tysi¹c rubli” – to dobrze robi! – zawo-
³a³, wybuchaj¹c drwi¹cym œmiechem.
Szteiman utkwi³ w nim blade, jakby wygryzione atramentem oczy o czerwonych obwódkach i d³ugo patrzy³, a¿ siê bankier poruszy³ niespokojnie, przeszed³ parê razy gabinet i powiedzia³:
– No, dam gratyfikacjê, dam, niech wiedz¹, ¿e ja umiê oceniæ pracê.
Zacz¹³ prêdko przerzucaæ w kasie stosy papierów i wyci¹gn¹³ w koñcu paczkê po¿ó³k³ych weksli i bacznie je przegl¹da³.
– Tu jest weksli na tysi¹c piêæset rubli, proszê pana.
– Firmy Wasserman i Spó³ka, to ony akurat warte s¹ ca³y grosz – mówi³ Szteiman ogl¹da-j¹c weksle.
– Nic nie wiadomo. Pan wiesz, ¿e firma jest w likwidacji, ¿e oni mog¹ jeszcze siê podnieœæ i zap³ac¹ sto za sto.
– ¯eby oni chcieli zap³aciæ piêæ za sto, ale nie zap³ac¹ ani grosza.
– Masz pan weksle, ja panu ¿yczê, ¿ebyœ pan wycisn¹³ z nich sto piêædziesi¹t za sto, sce-dujê je zaraz na pana.
– Dziêkujê panu prezesowi – szepn¹³ smutnie i cofn¹³ siê do wyjœcia.
– Zabierz¿e pan swoje weksle.
– Papieru nie brakuje w kantorze.
Zabra³ jednak weksle i wyszed³.
Bankier wzi¹³ siê do roboty i przede wszystkim w ksi¹¿ce trzymanej w kasie przekreœli³
tytu³ „gratyfikacja” i wpisa³ u do³u cyfrê 1500 rs. jako wyp³acon¹.
Uœmiecha³ siê po tej operacji d³ugo i z luboœci¹ g³adzi³ faworyty.
Wsun¹³ siê wkrótce do gabinetu bardzo elegancki ¯ydek, wysoki, szczup³y, w z³otych bi-noklach na garbatym nosie, z bródk¹ rudaw¹ w ostry klin przyciêt¹, z w³osami krêc¹cymi siê jak we³na i przedzielonymi przez ca³¹ g³owê; z niespokojnymi, biegaj¹cymi ustawicznie z przedmiotu na przedmiot oczami oliwkowymi; wywiniête mocno wargi popêkane i sinawe obciera³ ustawicznie jêzykiem i wykrzywia³ lekcewa¿¹co.
By³ to Klein, kuzyn bliski bankiera i powiernik zaufany.
Wszed³ tak cicho, ¿e bankier nie us³ysza³, obieg³ pokój oczami, rêkawiczki rzuci³ na fotel, kapelusz na krzes³o, a sam usiad³ niedbale na otomanie.
– Jak siê masz, stary? – mrukn¹³ zapalaj¹c papierosa.
– Ja siê mam dobrze, ale ty mnie, Bronek, przestraszy³eœ, kto tak wchodzi po cichu!
– Nic nie zaszkodzi!
– Co s³ychaæ?
– Du¿o s³ychaæ, bardzo wiele s³ychaæ. Fiszbin ju¿ dzisiaj skoñczy³.
– Niech mu bêdzie na zdrowie! Co to by³ Fiszbin! To by³ muzykant, co gra³ na dziesiêciu instrumentach – g³ow¹, ³okciami, kolanami, rêkami i nogami! Co to za interes? jeden da³
dziesi¹tkê i zarobiæ, a drugi wyrzuci³ go za drzwi!
– Mówi¹, ¿e w tym tygodniu potrzebuje siê spaliæ Goldberg – szepn¹³ cicho.
– Takie nieszczêœcie nie zaszkodzi i najbogatszemu.
|