Boże drogi, jeśli Karola tam uszkodzili, może ten brydż się wcale nie odbędzie? Po co ona tu leci, zamiast tam dzwonić...?! Helenka, niestety, nastawiona na wielkie dzieło kulinarne i pełna ambicji patriotycznej, nie pozwalała jej wyjść z kuchni. Dopilnować należało wszystkiego, i kaczki, przewidzianej na zimno, w galarecie, i francuskiego ciasta, które musiało swoje odleżeć, i mielonych orzechów, które musiały przejść miodem i ziołami, i Bóg wie czego jeszcze, a wszak ten brydż to już, pojutrze! - Pojutrze, pojutrze - sarknęła Malwina, nadsłuchując cichego posykiwania kapusty na dnie garnka - Kto go tam wie, czy on w ogóle będzie... Boże, jakie ja mam straszne życie! Zreflektowała się, bo Helenka natychmiast okazała żywe zainteresowanie, jak nigdy, bo też nigdy nie istniała potrzeba stanąć na wysokości zadania do tego stopnia. Jej chlebodawczyni zazwyczaj wszystko udawało się samo, ale wiadomo, jak to bywa, im bardziej się człowiek stara, tym mu gorzej wychodzi. Co to znaczy, że brydż będzie albo nie będzie...? - No właśnie - bąknęła chlebodawczyni niepewnie. - Coś tam usłyszałam, że mówili... - Pan Karol dzwonił? - Nie. Ale ktoś od niego. No nie wiem... Cudzoziemcy, kto ich tam wie, czy na pewno przyjadą... - Będzie, nie będzie, najwyżej się to zje w domu. Albo pani kogo zaprosi. Wszystko takie, że nic się nie zaśmiardnie, a na wszelki wypadek wstydu sobie pani nie zrobi! Genialne słowa Helenki tknęły Malwinę nową myślą. A niechby! Nikt nie przyjdzie, na przykład, tylko ta tłumaczka obrzydliwa, żeby o uszkodzeniu Karola , zawiadomić, nie zje, ale niech bodaj spróbuje, niech zobaczy, jak trzeba karmić jej szefa! Kolejna myśl, że po zejściu z tego świata Karola problem tłumaczki upadłby samodzielnie, nie znalazła już dla siebie miejsca w jej głowie. Zajęła się ostatecznym doprawieniem marynowanych filecików ze śledzi. Jednakże owa chęć pokazania Joli miała swoją dobrą stronę. Mimo roztrzęsienia kompletnego i nowych nadziei na upragnione zajście samochodowo-bandycko-złodziejskie, pozwoliła jej wykazać się całym wrodzonym i nabytym kunsztem kulinarnym. Dopiero późnym wieczorem, już po powrocie Justynki, wróciło zdenerwowanie Karolem i mogła dopaść telefonu. - Więc co tam było, pod tym Pałacem Kultury - spytała niecierpliwie. Odpowiedź z drugiej strony znów uzyskała nie najlepszą. Wprawdzie nie skrzeki, ale za to charkot i strzępy słów, z których wciąż nie dawało się nic zrozumieć. Z krzykiem zażądała uściślenia wypowiedzi, na co padło tylko jedno wyraźne słowo: “...zasięgu...". Orientowała się w osobliwych fanaberiach telefonów komórkowych. Odgadła, iż jej rozmówca uparcie przebywa w miejscu, nie sprzyjającym porozumieniu. Kretyn jakiś, wmurowali go czy co...? Zrobiło jej się, ciemno w oczach. - Nie słyszę...! - wysyczała. Dotarły do niej kolejne strzępy. - ...zdemolował dwa samochody, w tym jaguara... - usiłował z drugiej strony odpowiedzieć Konrad - ...niejaki Suchcik... Kilka osób brało udział w awanturze, pan Wolski wyszedł... Za oknem błysnęły światła reflektorów i zaczęły skręcać ku bramie. Gwałtownym gestem Malwina zgasiła lampę w gabinecie, tylko tego brakowało, żeby Karol znów ją tu zastał... - Resztę jutro! Ja zadzwonię! Była tam jakaś awantura. Karol wyszedł. Zdemolowany jaguar... Własnym oczom nie wierząc, przez kuchenne okno Malwina oglądała męża i pojazd w stanie idealnym, bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek uszkodzenia. Zdążyła uświadomić sobie, że dziś niepojętego zjawiska nie wyjaśni, co to jest, że różni sobie krzywdę robią, a jemu nic?! Jakim sposobem ze wszystkie go wychodzi cało, sama przecież napuściła na niego złodziei, tylko tego płatnego zabójcy jeszcze nie znalazła , ale przecież nie zapyta go o wydarzenie, bo nie ma prawa nic o nim wiedzieć! Karol wkroczył do domu w tak doskonałym humorze, że musiał dać mu jakieś ujście. Najpierw pogłaskał oba koty, potem gromkim okrzykiem poprosił o kolację, wreszcie wyszedł z łazienki, gdzie pogwizdywał wesoło, i usiadł przy stole. Usiadła także Justynka. W Malwinie wszystko się kotłowało, już otworzyła usta, żeby zadać kąśliwe pytanie, bo całe wnętrze wrzało jej niczym lawa w wulkanie, na szczęście jednak nie zdążyła. - No i czego was uczą na tym prawie? - zwrócił się wuj do siostrzenicy. - Jak się kwalifikuje zamach na mienie dłużnika? Skuteczny. - To zależy - odparła Justynka bez namysłu i z zaciekawieniem. - Mam oskarżać dłużnika czy zamachowca? - A chcesz oskarżać? Nie bronić? - Oskarżać. Nastawiam się na oskarżanie.
|