— I będziemy — obiecał Cabral...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Inne szczegóły dotyczące wyżej wymienionego siódmego salonu; w wyżej wymienionym siódmym salonie pałacu Ligi Narodów będzie urzędował Sek­retarz...
»
"PPP (point-to-point) support"Tutaj odpowiedz yes, bedziesz mol laczyc sie za pomoca PPP z providerem...
»
Wtedy z nagła ozwał się z niebios cudowny głos, wychwalający mój czyn miłosierny:— Niech mnie wszyscy diabli, synu! To ci będzie policzone!— A niech...
»
co są najgotowsi do ofiary? Posłuchajcie! Chcecie walki? Macie ją przed sobą; godna Polski i polskich dzieci, będzie to bój nie mniej srogi, nie mniej...
»
Drugi element, ktry bdzie mia wpyw na polsk polityk celn, to system preferencji handlowych, udzielanych przez Uni Europejsk krajom Afryki, Karaibw i Pacyfiku...
»
- Każdego - powiedział powoli imperator - kto piśnie słowo o tym, co będzie tu za chwilę powiedziane, czeka ćwiartowanie...
»
Poza pytaniami tego rodzaju interesujące są również przewidywania dotyczące skutków, z którymi trzeba będzie się liczyć, jeżeli koncepcja Dennetta i jej...
»
- Pani Xandra będzie tym zafascynowana - powiedziała głu­chym głosem, wiedząc o zainteresowaniu, jakim czarodziejka Shobalar darzyła magiczne przedmioty...
»
Jeśli ta niewinna panna uprze się, że tylko ślub uratuje ją przed upadkiem, to wówczas on będzie miał coś do powiedzenia...
»
Jérôme ponownie wstał i przesiadł się na puste miejsce między dwoma zajętymi, sądząc, że nareszcie będzie miał spokój...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

— Daj mi godzinę. Sprowadzę tamtych z powrotem.
— Godzina — przypieczętowano. — Ale ruszaj zaraz. Jak ich znajdziesz?
— Bez trudu. Zobacz.
Nad Ayonną coraz szerzej rozlewała się migotliwa, różowa poświata. Dało się słyszeć odległe bicie w dzwony.
— Sayla spaliła swój dom — wytłumaczył Cabral, nie tając dobrego humoru.
— Po co?
— Nie wiem. Ale dzięki temu łatwo odnajdę tamtych.
Zaraz potem cienie rozdzieliły się: pierwszy dołączył do pozostałych, drugi zaś zniknął w głębi zagajnika. Wkrótce rozbrzmiało parsknięcie wierzchowca i uderzenia kopyt o rozmiękłą ziemię. Drobnym- kłusem jeździec dojechał do traktu, po czym puścił konia galopem.
Łuna nad miastem przygasała. Umilkło też bicie dzwonów.
Strzelając spod kopyt strugami zimnego błota, niosący jeźdźca rumak przemknął obok starej gospody, minął pierwsze domy miasta i wpadł w wąskie uliczki. Cabral zgubił kapelusz; deszcz, przybierając na sile, zmoczył mu włosy i twarz. Odrzuciwszy w pędzie niewygodną pelerynę, czarny jeździec skręcił po raz ostatni, zmierzając prosto w stronę płonącego domu. Ciasna ulica pełna była ludzi, biegających i krzyczących bezładnie. Dźwigano cebry i stągwie, ustawieni w żywy łańcuch mieszczanie podawali je z rąk do rąk. Wjechawszy w ciżbę, Cabral obalił końską piersią kilku mężczyzn. Górując nad tłumem i czyniąc wokół siebie dodatkowy zamęt, liczył, że ściągnie uwagę tych, których szukał.
Ktoś pochwycił konia za uzdę.
— Gdzie pan jedziesz, na Boga? — krzyczał rozgniewany mężczyzna. — Nie przeszkadzaj, waszmość, jeśli nie chcesz bądź nie umiesz pomóc!
Wyjąwszy nogę ze strzemienia, jeździec wymierzył kopniaka. Uderzony w głowę mężczyzna puścił konia. Czarne ślepie lufy pistoletu patrzyło mu prosto w twarz. Zakrztusiwszy się z przerażenia, mieszczanin odwrócił się i uciekł. Cabral raz jeszcze rzucił okiem na dogasające zgliszcza domu — zaiste upiorny był widok pożogi pośród deszczu. Różowo-czerwona poświata kładła ruchliwe plamy na czarnym odzieniu Mordercy; było jasne, że jeśli ktokolwiek go szukał, musiał znaleźć. Rozważywszy to, jeździec poderwał konia, okręcił w miejscu i raz jeszcze naparł na łańcuch ludzi podających wodę. Spocony mężczyzna w koszuli krzyczał ochrypłym głosem, nagląc do pośpiechu. Osmalone włosy i sadza na twarzy dowodziły, iż bynajmniej nie trzymał się w bezpiecznej odległości od ognia. Teraz wołał, by dalej czerpać wodę; ponoć ogień szalał jeszcze w piwnicach. Podjechawszy doń, Morderca wyciągnął rękę z pistoletem. Huknął strzał, kula ugodziła nieszczęsnego w tył głowy, rozrzucając strzępy mózgu i odłamki czaszki. Czarny jeździec upuścił wystrzeloną broń, raz jeszcze spiął konia i gdy zwierzę stanęło dęba, uniósł drugi pistolet Błysk i grzmot kolejnego wystrzału, godzącego tym razem w niebo, ponownie oznajmiły: “Tu jestem!”. Pośród krzyków przerażenia i zgrozy niosący przeklętnika wierzchowiec stratował ciało zastrzelonego i przedarł się przez ciżbę. Ludzie rzucali swoje cebry i stągwie, uciekając. Cabral, odjechawszy pod ścianę najbliższego domu, wyjął z olstrów przy siodle jeszcze dwa pistolety, z których jeden zatknął za pas. Nieprawdopodobna była ilość oręża wiezionego przez tego mężczyznę — oto bowiem z sakwy przy kulbace wyłonił się granat armatni.
— Raz, dwa, trzy... — rzekł Cabral ze stoickim spokojem, choć nikt spośród ogarniętych paniką ludzi nie mógł go usłyszeć. Dwa i trzy... Kto przeszkodzi mi?
Wypaliwszy w lont granatu, odczekał długą chwilę, po czym wziął tęgi zamach i cisnął bombę tam, gdzie chwilowo ścisk był największy. Głuchy wybuch targnął powietrzem i natychmiast rozbrzmiały jęki, wrzaski, skowyty. Kierując konia pod prąd uciekających, Morderca pojechał ku miejscu, gdzie w krwawym błocie babrali się okropnie poranieni ludzie. Wyjąwszy szpadę, jął jeździć tu i tam, krótkimi pchnięciami dobijając rannych. Ogarnięty desperacją mężczyzna biegł z siekierą, rycząc, rozpoznawszy widać sprawcę zamieszania. Cabral wymierzył z ostatniego pistoletu. Trzasnął kurek, lecz wilgotny proch nie zajął się na panewce; podrzuciwszy broń w dłoni, Morderca rzucił nią w napastnika — i nie trafił. Nadbiegający wzniósł siekierę do ciosu; Cabral błyskawicznie wysunął przed siebie szpadę i — nim przeszyty klingą człowiek upadł — wyrwał mu z ręki topór. Ulica opustoszała; pragnąc wykorzystać darowany przez los oręż, jeździec musiał puścić się w pogoń za ostatnim z uciekających. Zbliżywszy się, zakręcił siekierą nad głową i cisnąwszy potężnie, rozłupał zbiegowi kark.
Pożar, z którym nikt już nie walczył, rozpalał się na nowo. Tkwiąc w siodle, pośrodku pustej ulicy, w błocie której leżały ciała pomordowanych, czarny jeździec czekał na dwóch ludzi, zbliżających się szybkim krokiem. Lśniły w blasku ognia obnażone ostrza rapłerów.

Powered by MyScript