INSPEKTOR DONNEL: „Związek Bezludnej Adoracji”… Ale to żart...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Tak zatem, kiedy następna grupa żałobników weszła do kościoła, myśli inspektora Sloana odbiegły jeszcze dalej w przeszłość niż myśli Cynthii Paterson...
»
Rozdział piątyInspektor policji Były inspektor policji...
»
Inspektorzy stwierdzają, że żadna z tych dwu planet nie dorosła do przyjęcia do Federacji...
»
i tak kompletnym brakiem zrozumienia, o czym mowa, że obiektowi jego adoracji aż się głupio zrobiło...
»
nakład wysiłku i przedsiębiorczości, żeby to mógł być żart...
»
Więcej informacji na temat funkcji BitLocker...
»
z najlepszej restauracji...
»
Ale tego dnia nic takiego się nie stało...
»
associating _dan_ with their mother's name Danu...
»
I znowu upłynął czas, aż wreszcie Robin raz jeszcze zapytał młodego Dawida, co słychać za murem, a Dawid rzekł:— Słyszę kukułkę i widzę, jak wiatr...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

rozumie się. Jest to po prostu Związek Elektrycznej Służby Domowej.
PANI DONNEL: No, proszę. A w ogóle, proszę pana, mój mąż mógłby wam niejedno opowiedzieć… I to nie takie niewinne ploteczki! Czy państwo wiecie, że bywają przypadki łączenia się mózgów elektrycznych w szajki, związane ze światem przestępczym?
CLEMPNER: Tak. ale to było dawno temu. Teraz takie rzeczy już się chyba nie zdarzają. To niemożliwe. Prawda, inspektorze?
INSPEKTOR DONNEL: Nie wiem, czy mam prawo to opowiedzieć, bo śledztwo nie jest jeszcze zakończone… Ale znam pewną historię…
CLEMPNER: Ależ, panie inspektorze, ma pan do czynienia z ludźmi dyskretnymi…
PAN GORDON: Co do mnie — zobowiązuję się milczeć.
INSPEKTOR DONNEL: Co robić? Zaryzykuję… Ale nie będę wymieniał żadnych nazwisk. Od dłuższego czasu jesteśmy na tropie pewnego, niezmiernie niebezpiecznego robota. Został on zbudowany jako model eksperymentalny i nie był przeznaczony na sprzedaż. Pan mówił o doskonaleniu, panie Gordon. No, więc właśnie inżynierowie Forda, dążąc do ideału, chcieli zbudować doskonałego robota. Miał być wszechstronny, rozumny, genialny wprost, i udało im się tak dobrze, że ledwo go złożyli, nocą, kiedy w laboratorium nikogo nie było, wstał, uporał się za wszystkimi zamkami, zbiegi z fabryki i grasuje teraz po kraju!
PANI GORDON: Och, pan mnie przeraził, panie inspektorze! Co on właściwie robi?
CLEMPNER: Czy jest nienormalny?
INSPEKTOR DONNEL: W pewnym sensie tak. Opętany jest ideą fixe: chce stworzyć człowieka!
PANI GORDON: Co pan mówi?!
CLEMPNER: To ciekawe…
INSPEKTOR DONNEL: Wymyślił sobie całą teorie. Ludzie dążą do stworzenia doskonałego robota, a ten robot pragnie stworzyć doskonałego człowieka.
PANI GORDON: Coś podobnego!
PAN GORDON: Ten robot ma być pomylony? To całkiem zdrowa myśl.
INSPEKTOR DONNEL: Tak pan sądzi? Tropiliśmy go długo, bo doskonale zatarł za sobą wszelkie ślady. Aż nagle zatelefonował do nas jego właściciel. Pewien znany człowiek, u którego służył.
GRAUMER: Panie! Pan człowiek Higgins prosi pana do telefonu.
CLEMPNER: Przepraszam… Wychodzi.
INSPEKTOR DONNEL: Urządził sobie w domu swego pana skrytą pracownię i już był bliski celu, kiedy został niespodziewanie zaskoczony. Szczegółów nie mogę państwu podać ze względu na dobro śledztwa, ale. żeby dać wam wyobrażenie o sprycie tego robota, powiem, w jaki sposób zbiegł. Zatelefonował do biura przewozowego, zamówił wielką skrzynię, kazał nadesłać ją na adres swego pana i wyekspediował się w niewiadomym kierunku!
PAN GORDON: Sam się wysłał? Po co?
INSPEKTOR DONNEL: Tego możemy się tylko domyślać. Przypuszczam, że skrzynia przyjdzie na adres, który sobie poprzednio upatrzył.
PANI GORDON: I ten adresat przyjmie go?… Jak to?
INSPEKTOR DONNEL: Oczywiście. Nadawca jest sfingowany. Pewnego dnia przychodzi poleconą przesyłką robot. Odbiorca, który go nie zamawiał, dzwoni do biura wynajmu i powiada, że nie będzie płacił, biuro odpowiada, że o niczym nie wie. a wtedy ten gość, widząc, że dostał po prostu robota za darmo, w prezencie, siedzi, rozumie się, cicho. Przecież robot kosztuje ładny grosz!
PAN GORDON: Dlaczego nie ogłosicie tego w prasie?
INSPEKTOR DONNEL: Boby to nic nie dało. On jest chytry — wymyśliłby sobie natychmiast nową metodę ucieczki. Wolimy działać po cichu. Niedługo będziemy go mieli pod kluczem.
Wraca Clempner.
INSPEKTOR DONNEL: Możecie być. państwo, pewni, że go w końcu przymkniemy. Podobnie jak innego, który dokonał grubych nadużyć na Południu. Nie był to zresztą zwyczajny robot, tylko specjalny mózg elektronowy do przepowiadania pogody. Jednym słowem — automat meteorologiczny. O. to był prawdziwy geniusz elektryczny finansów! Otworzył sobie pod fikcyjnym nazwiskiem konto w banku, obliczał prawdopodobieństwo wygranych na wyścigach. grał. rozumie się — wygrywał, a pieniądze lokował na tym rachunku. Ale to jeszcze nie wszystko!
PAN GORDON: Co jeszcze zrobił?
INSPEKTOR DONNEL: Za tamto nie można by go skazać. W końcu każdemu wolno grać na wyścigach. Ale on był taki wygodny, że nie chciało mu się przepowiadać pogody. Wynajmował w tym celu ludzi, których opłacał, a sam zajmował się wyłącznie hazardem.
PANI GORDON: To rzeczywiście niesłychanie ciekawe i wszyscy słuchalibyśmy pana całą noc. Ale już tak późno… Ryszardzie!…
PAN GORDON: Tak jest. moja droga…
CLEMPNER: O, zostańcie jeszcze państwo! Dopiero dwunasta…
PANI GORDON: Nie. nie możemy… Dzieci zostały same z robotem.
PANI DONNEL: Do widzenia!… Było bardzo miło…
PAN GORDON: Więc manuskrypt przyniesie mi pan pojutrze?
CLEMPNER: Tak jak obiecałem.
PAN GORDON: Niech pan myśli już o następnej książce, Clempner!
CLEMPNER: Nic innego nie robię, doprawdy! Dobranoc!
IV 
Poranek w sypialni. Clempner śpi, Graumer wchodzi na palcach. Otwiera szafę, bierze koszulę, gacie, garnitur i wychodzi. Po chwili wraca, wyjmuje z szafy parę bucików. Jeden bucik wypada mu z ręki.
 
CLEMPNER: Co to za hałasy? Graumer, przestań! Głowa mi pęka. Przynieś kawy!
GRAUMER: Ostrzegałem pana wczoraj…
CLEMPNER siad:,: nagle na łóżku: Dosyć tych morałów! W tej chwili daj mi kawę i wodę mineralną! I zostaw te buciki!
Graumer zostawia buciki przy szafie i wychodzi. Clempner narzuca szlafrok, idzie do łazienki, wraca z głową okręconą mokrym ręcznikiem, wchodzi do gabinetu. Graumer wnosi kawę. Clempner stojąc pije, podchodzi do biurka, przerzuca poranną pocztę.
CLEMPNER: Co to jest?
GRAUMER: Poranna poczta, proszę pana.
CLEMPNER: Ładna poczta! Same rachunki!… Siedem kilogramów oczyszczonego węgla… Fosforu… Siarka… Co to znaczy? Graumer!
GRAUMER: Słucham pana!
CLEMPNER: I dziesięć litrów roztworu fizjologicznego… Bierze inny rachunek. A to co znowu?! Naturalny szkielet, polerowany, metr siedemdziesiąt cztery wysoki, osiemdziesiąt sześć dolarów… Szkielet?! Graumer!!
GRAUMER: Słucham pana!
CLEMPNER: Co to wszystko razem znaczy? Za co te rachunki? Czemu nic nie mówisz?!
GRAUMER: To drobnostka, proszę pana! Takie moje małe hobby. W wolnych chwilach zajmuje się eksperymentami. Niewinna igraszka. To mi zostało z czasów, kiedyśmy razem z nieboszczykiem profesorem dokonali tego odkrycia, za które pan profesor dostał Nagrodę Nobla…
CLEMPNER: Hobby? Eksperymenty?! Bez pytania o pozwolenie? Graumer, co ty sobie właściwie myślisz? Ja mam płacić za twoje fanaberie?!
GRAUMER: Każdy ma swoje drobne przyjemnostki. proszę pana…
CLEMPNER: Dosyć! I żeby mi się to więcej nie powtórzyło!
GRAUMER: Tego może pan być pewien.

Powered by MyScript