Ale teraz będziemy mieli dużo czasu. Cały dzień będziemy sobie tylko opowiadać. Jutro. Nie można tak od razu.
Przytaknęła.
- Tak, opowiemy sobie wszystko. Wtedy cały czas rozstania przestanie w ogóle być czasem, który nas dzielił. Będziemy wiedzieć o sobie wszystko, tak jakbyśmy cały czas byli razem.
- Bo też tak było.
Uśmiechnęła się.
- Nie. Nie dla mnie. Nie mam tyle siły. Mnie było ciężej. Kiedy jestem sama, nie mogę pocieszać się rozmyślaniem. Jestem wtedy po prostu sama i nic więcej.
Znacznie łatwiej znieść człowiekowi samotność, jeżeli nikogo nie kocha.
Uśmiechała się ciągle. Był to jakiś dziwny, szklisty uśmiech, który przywarł
do jej twarzy, ale można go było przejrzeć.
- Pat, stary, dzielny Å‚obuzie.
- Tak dawno nie słyszałam tych słów - rzekła z oczyma pełnymi łez.
Zszedłem na dół do Köstera. Walizki były już wyładowane z wozu. Dano nam dwa pokoje obok w dependence.
- Spójrz tylko - rzekłem do Köstera pokazując mu wykres gorączki. - Jak to skacze w górę i w dół.
Przeszliśmy po trzeszczącym śniegu do sąsiedniego budynku.
- Spytaj jutro lekarza. Z samego wykresu gorączki niewiele można zmiarkować.
- Mnie to wystarcza - odparłem mnąc wykres i wsadzając go do kieszeni.
Umyliśmy się. Potem Köster przyszedł do mego pokoju. Wyglądał tak świeżo, jakby dopiero co wstał.
- Musisz się przebrać, Robby.
- Tak.
Ocknąłem się z rozmyślań i zacząłem wypakowywać walizkę. Wróciliśmy do sanatorium. Karl stał jeszcze na dworze. Köster okrył chłodnicę kocem.
- Kiedy pojedziemy z powrotem, Otto?
PrzystanÄ…Å‚.
- Myślę, że pojadę jutro wieczorem albo pojutrze rano. Ty chyba zostaniesz tutaj...
- Ale jak to zrobić? - zagadnąłem zrozpaczony. - Forsy starczy mi najwyżej na dziesięć dni. A za pobyt Pat w sanatorium zapłacone jest zaledwie do piętnastego. Nie sądzę, żeby potrzebowano tutaj takiego rzępoły jak ja.
Köster pochylił się nad Karlem i uniósł koc.
- Postaram się o pieniądze - rzekł prostując się. - Możesz więc spokojnie zostać.
- Otto, przecież ja wiem, ile ci zostało z licytacji. Nawet niecałe trzysta marek.
- Ja też nie myślę o tych pieniądzach. Zdobędę więcej. Nie trap się tym. Za tydzień dostaniesz forsę.
- Czyżbyś liczył na spadek? - spytałem z ponurą ironią.
- Coś w tym guście. Licz na mnie. Przecież nie możesz teraz odjechać stąd.
- Nie. Nie umiałbym jej nawet tego powiedzieć. Köster okrył z powrotem kocem chłodnicę Karla. Pogłaskał go lekko po masce. Potem poszliśmy do hallu i
usiedliśmy przy kominku.
- Która to właściwie godzina? - spytałem.
Köster spojrzał na zegarek.
- Wpół do siódmej.
- Zabawne. Byłem przekonany, że jest znacznie później.
Pat zeszła z góry. Miała na sobie futrzaną kurtkę. Przesunęła się szybko przez hall, żeby przywitać się z Kösterem. Teraz dopiero zauważyłem, jak bardzo jest opalona. Skóra jej miała odcień czerwonawego brązu. Wyglądała jak młoda Indianka o jasnej cerze. Ale twarz jej zeszczuplała, a oczy błyszczały nadmiernie.
- Masz gorÄ…czkÄ™?
- Troszeczkę - odpowiedziała szybko i niechętnie. - Wieczorem wszyscy tutaj mają podniesioną temperaturę. To dlatego, że przyjechaliście. Czy jesteście zmęczeni?
- Czym?
- W takim razie chodźmy do baru, dobrze? Przecież pierwszy raz mam tutaj gości.
- Macie tu naprawdÄ™ bar?
- Owszem, taki malutki. W każdym razie kącik, który pozuje na bar.
To należy do kuracji. Unika się wszystkiego, co przypomina chorobę. Zresztą nie podają tam nic, co jest wzbronione.
W barze było pełno. Pat przywitała się z paru ludźmi. Zwróciłem uwagę na jakiegoś Włocha. Zajęliśmy stolik, który właśnie zwolniono.
- Czego siÄ™ napijesz?
- Cocktailu z rumem. Takiego, jaki pijałam zawsze w naszym barze. Znasz przepis?
|