Poprawiał też błędy gramatyczne, ulepszał konstrukcję, precyzował wątki. Ganił za ustawianie jak pod sznurek jednego przymiotnika za drugim, jak gdyby słowa, niczym zwarte bloki, miały służyć wzniesieniu możliwie najwyższej wieży. Bobo miał wykształcenie uniwersyteckie, a Mary nie. Wiedział o tym. Coś tam kręciła, zwodziła go, ale on swoje i tak wiedział. - Mój sposób pisania się sprawdza - protestowała. - Czy miliony czytelników się mylą? Czy mogą być w błędzie? - Mary, kochanie, oczywiście, że mogą. Nie jest istotne, dla ilu czytelników tworzysz, ale jacy ludzie cię czytają. Jesteś więcej warta niż to, co wypisujesz. Przygnębia mnie, gdy widzę, jak trwonisz swój talent na te szmiry. Możesz być poważną pisarką. - Ależ jestem! Szmira! Cierpiała. Objął ją swoimi muskularnymi ramionami i na pocieszenie całował jej delikatne stopy i ręce. Zrobił to! Zrobił! Niekiedy wszystko przebiegało jak w jej powieściach. Czemu więc nie wierzył jej intuicji, wątpił w to, co pisała? A raczej o czym dawniej pisywała, gdy miłość rządziła jej myślami, nie ciałem? Miłość jest realna, życie może trwać wiecznie, a zakończenia bywają szczęśliwe. Czyż oni sami nie stanowią najlepszego żywego przykładu, że prawdziwy romans jest możliwy? Bobo i Mary szczęśliwi na zawsze w Wysokiej Wieży... Lecz gdy Mary Fisher to wypowiadała, głos jej leciutko drżał. Mary Fisher w sekrecie poprawiła powieść, pisząc ją według dawnych sentymentalnych reguł, i przynajmniej na jakiś czas odzyskała utracone zaufanie wydawcy oraz pewność siebie. - Kochanie - odezwał się Bobo, który nie spał z nią od trzech dni (trzech pełnych dni!), jakie upłynęły od ukazania się powieści. - Nie chodzi o moje rozczarowanie tobą, lecz o to, że zamiast przerabiać książkę, powinnaś zmienić wydawcę! Skoro możesz mieć wyższe aspiracje i nie pisać tylko pod dyktando masowego rynku, dlaczego tego nie zrobisz? - Ponieważ to się zupełnie nie opłaca - odpowiedziała szorstko, uporczywie się wpatrując w rachunek za energię elektryczną. Dopóki nie spotkała Jonasza, bogatego starego socjalisty, żyła w biedzie. Ojciec opuścił dom, gdy była małą dziewczynką. Z wczesnego dzieciństwa zapamiętała, że matka, aby opłacić czynsz, musiała zabawiać jednego lub dwóch dżentelmenów. Jednym z nich był Jonasz. Biednemu Jonaszowi nie było dane długo żyć po poślubieniu Mary. Jego córka jednak zakwestionowała testament i od tamtego czasu Mary Fisher musiała sobie radzić sama. - Mamy siebie nawzajem - powiedział Bobo. - Czy to nie wystarczy? Moja praktyka wspaniale się rozwija. Gdybym mógł liczyć na twoje pełne poparcie, wszystko by szło jeszcze lepiej. Wówczas w ogóle nie musiałabyś pisać. - Bobo rozchyla językiem jej wargi, własnym ciałem rozsuwa uda i zapewnia, że cały należy do niej, a ona do niego. I być może jest to prawda. Mary Fisher zastanawia się nad istotą pożądania, nad sobą i naturą poświęcenia. Nie jest już tą samą kobietą co dawniej. Dobrze o tym wie. Mały twardy orzech, tkwiący gdzieś głęboko w niej, rozłupał się i skruszył. Czuje to. Żądza niszczy i wypala; miłość nigdy do tego nie prowadzi. Pożądanie jest żywiołem; miłość to jedwabista, aksamitna zasłona, za którą można się schronić. Pożądanie jest czymś realnym, miłość należy do sfery marzeń, a z marzeń jesteśmy stworzeni. Miliony, miliony kobiet nie mogą się mylić. Czyż byłyby w błędzie? Niebieskie oczy Bobba wpatrywały się w nią z uwagą. Gdy przymykała powieki, delikatnie rozsuwał je palcami. Chciał, aby spojrzała prawdzie prosto w oczy. Częścią prawdy o życiu, jak sama ostatnio zaobserwowała, jest przykra natura jego końca. Ciało i umysł starszej pani nie harmonizowały już ze sobą. Umysł nadal pozostawał jasny, niezależny i trzeźwy, lecz wiecznie utyskujące ciało nie mogło samodzielnie funkcjonować. Ciszę i ukojenie przynosiły jedynie środki uspokajające. Kiedy zaś je stosowano, śliniła się i moczyła w łóżku lub, co gorsza, załatwiała swoje potrzeby w szpary między cegłami Wysokiej Wieży. Służba narzekała. - Co ja mam z tym zrobić? - pytała lekarza Mary Fisher. - Spójrzmy na to w ten sposób - brzmiała odpowiedź. - Nie ma idealnych rozwiązań. Jest twoją matką; musisz ją kochać i o nią dbać, podobnie jak ona otaczała cię miłością, gdy byłaś małym, bezbronnym dzieckiem. To wszystko, co możesz zrobić. Niełatwo jest kochać matkę, która własnemu dziecku nigdy nie okazała miłości. Pomimo to Mary Fisher próbowała sprostać ciążącym na jej barkach obowiązkom. W ciągu trzech miesięcy rozpoczęła i ukończyła nową powieść, której dała tytuł "As Aniołów". Wydawcy nie byli przekonani co do jego trafności, bo wydał im się zbyt zawiły, pozbawiony owej prostoty właściwej dla jej wcześniejszych książek. Ponadto pojawił się w jej widzeniu rzeczywistości pewien nieprzyjemny, zgrzebny ton. To nie mogło się podobać czytelnikom. Romans na jednej stronie, bajka na następnej, społeczny realizm na kolejnej! Wydawcy popatrywali na siebie z zakłopotaniem. No tak, postarzała się. Jak bardzo? Nikt tego nie wiedział.
|