jedna mogła mu wytłumaczyć, dlaczego wiosna tak podnosi na duchu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
13 W t³umaczeniu Macieja S³omczyñskiego kluczowe tu s³owo distinct nie zostaje oddane: "Kochali siê, jedna by³a/ Istota mi³oœci dwojga;/ Jednoœæ ¿y³a wœród obojga:/ Ich...
»
Jedna z trudności, jakie wiążą się ze stosowaniem terapii awersyjnej, polega na skłonieniu danej osoby, aby poddała się dobrowolnie tej terapii (a nawet...
»
Zobaczył, że Alessan pędzi prosto niczym jedna z jego strzał i na zwartych w kręgi najemników, jakby tym jednym bezpośrednim czynem chciał odciąć się od...
»
strumieniem rozkazów i jednym strumieniem danych, wykonujący w danej chwili tylko jedną operację...
»
Morgiana nie mogÅ‚a powstrzymać Å›miechu:– Urok? Na ciebie? A to po co? Avallochu, gdyby nawet wszyscy mężczyźni oprócz ciebie zniknÄ™li z powierzchni...
»
Nie mogąc wejrzeć do umysłu Davida ani go przywołać, miałem do dyspozycji tylko jedną telepatyczną sztuczkę: zaglądanie do umysłów przypadkowo wybranych...
»
FBI posiada jednostki przeznaczone do zadań specjalnych, przemierzających cały kraj w pościgu za seryjnym zabójcą a HRT jest uważany za jedną z...
»
Nie tłumaczyłam Tosi, że ta sprzedawczyni mogła okazać się kierowniczką albo właścicielką, albo czymkolwiek...
»
Mimo iż ekran ukazywał jedynie drobny ułamek całkowitego promieniowania czarnej dziury, nie mogła dostrzec, co leży w jej skrytym jądrze...
»
Męczyła się jeszcze więcej swoim położeniem wskutek tego, że nie mogła odosobnić się od ludzi, jak to robiła w Bukowcu po każdej kłótni z ojcem; nie...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Sprawiała wrażenie kobiety, która umiera, a on przypominał mężczyznę, który ślepnie.
Zadzwonił telefon w bibliotece. Marjorie odwróciła się w stronę okna. W lekkiej popołudniowej
mgle autobusy i taksówki przemykały ulicą w jedną i drugą stronę. Ale za ogrodzeniem,
w Kensington Gardens, mroczne drzewa tkwiły nieruchomo znając sekret, za który Marjorie
oddałaby wszystko: swój wzrok, swoją duszę, nawet życie.
Gdzieś w Kensington Gardens William ciągle żył. Była o tym przekonana tak głęboko, jak
tylko matki to potrafią. Godzinami wytężała słuch, próbując ponad hałasem ulicy usłyszeć jego
płacz. Miewała ochotę stanąć na środku Bayswater Road, podnieść ręce i krzyknąć: "Stop! Stańcie
na minutę, proszę! Zdaje się, że słyszę płacz mojego dziecka!"
John wrócił z biblioteki i wbił palce w swoje gęste kasztanowate włosy.
- To starszy inspektor Crosland. Mają orzeczenie sądowe na temat narzędzia, które zostało użyte do
rozcięcia twojego ubrania. Jakieś narzędzie ogrodowe, najprawdopodobniej para nożyc albo hak do
przycinania gałęzi. Będą rozpytywać w przedszkolach i w ośrodkach ogrodowych. Nigdy nie
wiadomo.
Zamilkł na chwilę, a potem dodał:
- Jest jeszcze coÅ›. MajÄ… wynik badania DNA.
Marjorie przeszedł zimny dreszcz. Nie chciała myśleć o gwałcie. W każdym razie jeszcze nie teraz.
Można się tym zająć później, po odnalezieniu Williama.
Kiedy odnajdą Williama, wyjedzie na wakacje i spróbuje się pozbierać. Gdy odnajdą
Williama, jej serce zacznie znowu bić. Tak bardzo tęskniła do tego, żeby znów go trzymać
w ramionach, chwilami miała wrażenie, iż odchodzi od zmysłów. Chciała poczuć, jak jego
maleńkie paluszki zaciskają się wokół jej palca.
- Crosland powiedział, że badanie DNA wykazało coś niezwykłego. Dlatego zajęło im tyle czasu -
ciÄ…gnÄ…Å‚ John.
Marjorie nie odpowiadała. Wydało jej się, że widzi jakiś ruch w ogrodzie. Wydało jej się, że widzi
coś małego i białego w wysokiej trawie pod drzewami, i że to coś macha rączką. Ale kiedy
odciągnęła na bok siatkową firankę, zobaczyła, że spod drzew wybiega mały terier, a machającą
rączką był jego ogon.
- Zgodnie z badaniem DNA ten mężczyzna nie był wtedy żywy.
Marjorie odwróciła się powoli.
- Co? - zapytała. - Co to znaczy: nie był wtedy żywy?
John wydawał się speszony.
- Nie wiem. Nie ma w tym żadnego sensu. Ale tak twierdzi Crosland. Przed chwilą oświadczył, że
ten mężczyzna był trupem.
- Trupem? W jaki sposób mógł być trupem?
- Chyba zaszedł jakiś błąd w badaniach. To znaczy... ten mężczyzna nie mógł być prawdziwym
trupem. Na pewno nie klinicznym. Po prostu...
- Trup - powtórzyła szeptem Marjorie, jak gdyby wszystko naraz stało się dla niej jasne. - Ten
mężczyzna był trupem.
Owego piątku telefon zbudził Johna za pięć szósta rano.
Słyszał deszcz bębniący o szyby sypialni i zgrzytliwe hałasowanie śmieciarki w zaułku na tyłach
domu.
- Tu starszy inspektor Crosland. Mam niedobrą wiadomość. Znaleźliśmy Williama w zbiorniku
fontanny.
John przełknął ślinę.
- Rozumiem - odparł. Chciał zapytać niemądrze, czy William żyje, ale nie mógł wydusić z siebie
słów.
- Przysyłam dwóch policjantów - mówił starszy inspektor. - Jednym z nich jest kobieta. Czy może
pan być gotowy za, powiedzmy, pięć lub dziesięć minut?
John cicho odłożył słuchawkę. Siedział przez chwilę na łóżku, obejmując kolana, oczy napełniały
mu się łzami. Potem przełknął ślinę, otarł łzy rękami i łagodnie obudził Marjorie.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego, jakby właśnie wróciła z innego świata.
- Co się stało? - zapytała gardłowym głosem.
Próbował odpowiedzieć, ale mu się nie udało.
- To William, prawda? - zapytała. - Znaleźli Williama.
Czekali pod parasolem Johna, przytuleni do siebie, obok szarej fontanny, przesłoniętej
ścianą deszczu. W pobliżu stał ambulans; jego niebieskie światła migały, tylne drzwi były otwarte.
Podszedł do nich starszy inspektor Crosland – silny mężczyzna o wołowatym wyglądzie,
z obwisłym wąsem. Uniósł kapelusz i powiedział:
- Bardzo nam wszystkim przykro. Do dziś mieliśmy nadzieję, mimo że sytuacja wydawała się
beznadziejna.
- Gdzie go znaleziono?

Powered by MyScript