Męczyła się jeszcze więcej swoim położeniem wskutek tego, że nie mogła odosobnić się od ludzi, jak to robiła w Bukowcu po każdej kłótni z ojcem; nie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- ustaw federalnych i innych aktw normatywnych prezydenta, parlamentu i rzdu,- konstytucji i statutw podmiotw Federacji, jak rwnie| innych aktw normatywnych,- porozumieD midzy organami wBadzy paDstwowej a organami podmiotw Federacji oraz porozumieD midzy organami wBadzy poszczeglnych podmiotw,- porozumieD midzynarodowych, ktre zostaBy podpisane, lecz nie weszBy jeszcze w |ycie
»
Kiedy Mick Jagger koczy 50 lat, nie robio tu ju moe takiego wraenia, jak owe pamitne urodziny, kiedy koczy 30 - ale to tylko z tego powodu, e by czas, kiedy...
»
26|167|Oni powiedzieli: "Jesli nie zaprzestaniesz, o Locie, to niechybnie zostaniesz wypedzony!"26|168|On powiedzial: "Nienawidze tego, co wy czynicie...
»
- mówi minister - chcecie tak pomagać, żeby cesarstwo nic z tego nie miało? I tu, razem z ministrem, nasza prasa głos podnosi i zbuntowanym dobroczyńcom wytyka, że...
»
—- Widać, że wrzuciłem spory kamień do tego gniazda! — zaśmiał się Mowgli, który nieraz zabawiał się wrzucaniem dojrzałych owoców papawy do...
»
Wejście do tego zakątka ciepła i światła przyniosło Mellesowi ogromną ulgę; poczuł, jak pod wpływem ciepła rozluźniają się jego napięte mięśnie...
»
 Z tego wszystkiego wyłania się inny interesujący problem: w jaki sposób wyzwania - takie jak rozlew krwi, rewolucja czy inny wstrząs - pomagają nam...
»
Dziesięcioletnie bliżniaczki ze Złotego Brzegu stanowiły całkowite przeciwieństwo tego, jak ludzie wyobrażają sobie bliźniacze siostry — były do...
»
Jeżeli miłość jest zdolnością dojrzałego, produktywnego charakteru, wynika z tego, żezdolność do miłości jednostki, która żyje w określonej...
»
y chorób, bez tego iżby ów nicpotem ze śrzodka od nich cirpiał; owo panie nazbyt gorące w tey rzeczy staią się hnet siwe, iako powiedaią lekarze...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Chodziła po mieście, ale wszędzie za wielu spotykała ludzi. Byłaby się chętnie zwierzyła
Głogowskiemu ze wszystkiego, co ją trapiło, ale nie śmiała; duma wstrzymywała ją od tego.
Głogowski zdawał się odgadywać jej położenie, a przynajmniej zgryzoty, i ciągle jej przypo-
minał, że powinna mówić przed nim wszystko... wszystko... Nie powiedziała.
Przebywała w mieszkaniu, o ile można najmniej, a ile razy wchodziła, starała się to robić
tak cicho, żeby nikt nie słyszał, żeby nikomu się nie narazić i nie wywołać rozmowy o swoim
długu.
Nie to ją przerażało, że jutro może znaleźć się na bruku, ale to, że M-me Anna albo Sowiń-
ska mogą jej powiedzieć krótko: „Zapłać pani, coś winna!”, a ona nie będzie mogła zapłacić...
A chwila ta przyszła nareszcie.
Jedząc tego dnia obiad, wiedziała już, że ją to spotka dzisiaj nieuchronnie, choć Stępniak,
M-me Anna, a nawet Sowińska byli w doskonałych humorach; ale schwyciła jedno spojrzenie
M-me Anny przy rozlewaniu zupy i przeczytała w nim wszystko.
Jadła wolno, bo taka trwoga szarpała jej sercem, że połykała z trudnością i siedziała przy
stole jak mogła najdłużej, byle odwlec trochę jeszcze tę spodziewaną rozmowę, ale w końcu
musiała iść do swego pokoju.
Przyszła zaraz za nią M-me Anna i z miną najswobodniejszą opowiadać zaczęła o jakieś
fantastycznej klientce, a potem przeskakując nagle z przedmiotu, jakby sobie dopiero przy-
pomniała, rzekła:
– Ale, ale!... może mi pani da za te pół miesiąca, bo dzisiaj muszę płacić komorne.
Janka zbladła i ledwie potrafiła wykrztusić:
– Nie mam dzisiaj...
Chciała jeszcze coś mówić, ale zbrakło jej głosu.
– Co to jest: nie mam?... Proszę o moją należność!... Pani nie myśli przecież, że ja mogę
żywić kogoś darmo... ot, tak sobie!... dla ozdoby mieszkania!... Ładna ozdoba, co rano dopie-
ro wraca do domu!...
– Oddam pani przecież!... – zawołała Janka ocknąwszy się nagle pod uderzeniem jej słów.
– Potrzebuję zaraz pieniędzy!
135
– Będziesz je pani miała... za godzinę! – odpowiedziała powziąwszy jakieś nagłe postano-
wienie i spojrzała tak pogardliwie, że M-me Anna wyszła bez słowa trzasnąwszy drzwiami.
Janka wiedziała coś od koleżanek o lombardzie i poszła tam zaraz zastawić złotą branso-
letkę, jedyną, jaką miała.
Powróciwszy zapłaciła zaraz zdziwionej i pomimo to niezbyt uprzejmej M-me Annie, do-
dając:
– Będę się stołowała na mieście! nie chcę państwu robić ambarasu...
– Jak pani chce. Jeśli u nas źle, wolna droga! – szepnęła M-me Anna upokorzona głęboko.
Tym jednym postąpieniem stanęła z całym domem na stopie wojennej.
– Wszystko sprzedam... do ostatka! – zacinała się Janka.
I obliczyła, że za połowę tego, co płaciła M-me Annie, wyżywi się doskonale.
Wolska zaprowadziła ją do taniej kuchni i tam chodziła na obiady; a jeśli nie było i na to,
to serdelek z bułką musiały starczyć często i na dzień cały.
Ale dnia jednego zamknięto przedstawienie, bo było coś dwadzieścia rubli w kasie, a na-
stępnego także nie grano z powodu ulewy nadzwyczajnej. Nie dostała, jak i wszyscy, ani gro-
sza od Cabińskiego i przez te dwa dni absolutnie nic nie jadła.
Ten pierwszy głód, którego nie miała czym zaspokoić, okropnie na nią podziałał. Czuła
ciągle w sobie jakiś ból dziwny i nieustanny.
– Głód!... głód!... – szeptała przerażona.
Znała go dotychczas tylko z nazwiska. Dziwiło ją to uczucie; dziwiło ją to, że się jej chce
jeść naprawdę, że nie ma nawet na kupno – bułki!
– Czy naprawdę nie mam co jeść? – zapytywała siebie samej.
Od przedpokoju dolatywał ją zapach smażonego mięsa. Przymknęła szczelnie drzwi, bo
ten zapach przyprawiał ją o mdłości.
Przypomniała sobie z pewnym dziwnym wzruszeniem, że większość wielkich artystów
różnych czasów także cierpiała nędzę, i to ją na chwilę pocieszyło; czuła się jakby namasz-
czoną pierwszym męczeństwem w imię sztuki...
Uśmiechała się w zwierciadle do swojej żółtawej, mizernej twarzy z pewną melancholijną
pozą; próbowała czytać, zapomnieć o sobie, wyzbyć się niejako własnej osobowości, ale nie
mogła, bo ciągle czuła, że się jej chce jeść.
Wyglądała oknem na długie podwórze, obstawione ze wszystkich stron wysokimi oficy-
nami, ale zobaczyła w kilku mieszkaniach, że siadają do obiadów; robotnicy jacyś na dole
siedzieli pod murami i jedli także swój obiad z czerwonych, glinianych garnczków... Cofnęła
się, bo poczuła, że głód, jak jaka stalowa ręka o ostrych pazurach, szarpie ją coraz silniej.
– Wszyscy jedzą! – szepnęła, jakby zdziwiona, jakby pierwszy raz dopiero zwróciła uwagę
na ten fakt.
Później położyła się i przespała do wieczora nie idąc na próbę ani do Cabińskiej; ale
uczuła się bardziej osłabioną i miała jakieś bolesne zawroty głowy, a to niezmierne ssanie, ja-
kie czuła w sobie, rozdrażniało ją aż do płaczu.
Wieczorem w garderobie ogarnęła ją hałaśliwa wesołość; śmiała się ustawicznie, mówiła
dowcipy, drwiła z koleżanek, pokłóciła się o jakąś bagatelkę z Mimi, a ze sceny kokietowała
pierwsze rzędy.
Mecenasa, który zaraz w antrakcie zjawił się za kulisami z pudełkiem cukierków, przywi-
tała radośnie i ścisnęła mu tak mocno rękę, że aż stary się zmieszał. Potem w jakimś ciemnym
kącie, gdzie usiadła oczekując, aż inspicjent zawoła: „Wejść!”, gdy ją ogarnęła ciemność i ci-
sza, rozpłakała się spazmatycznie.
Po przedstawieniu dostała akonto poczwórne, bo aż dwa ruble. Cabiński dał jej sam i w
tajemnicy przed drugimi, bo zabezpieczał sobie w ten sposób lekcje córki.
Poszła na kolację pod werandę, i upiła się zupełnie jednym kieliszkiem wódki, tak że sama
prosiła Władka, ażeby ją odprowadził do domu.
136
Władek od tego wieczoru chodził za nią jak cień i zaczął jawnie okazywać jej swoją mi-

Powered by MyScript