Zaciągnęła się głęboko dymem, po czym ciągnęła. *** ...dobroczynnym skutkiem ubocznym. Brandon siedział koło mnie w trakcie przesłuchań na policji, trzymając włączony magnetofon. Grzecznie, lecz bez ogródek informował wszystkich obecnych – nie wyłączając stenotypistek i pielęgniarek – że jeśli ktoś przekaże prasie sensacyjne szczegóły sprawy, musi się liczyć z wyjątkowo przykrymi konsekwencjami prawnymi ze strony renomowanej i niezwykle mściwej kancelarii adwokackiej z Nowej Anglii. Chyba brzmiało to bardzo przekonująco, bo o ile wiem, nikt nie przekazał prasie żadnych szczegółów. Najgorsze były przesłuchania w ciągu trzech dni, które spędziłam w szpitalu Northern Cumberland, otrzymując kroplówki z krwi, glukozy i elektrolitów. Sporządzone wtedy protokoły brzmiały tak dziwnie, że gdy przedrukowały je gazety, wszystko wyglądało w miarę wiarygodnie i przywodziło na myśl fantastyczne historyjki o pogryzieniu psa przez człowieka ukazujące się niekiedy w gazetach. Tyle że w tej historyjce chodziło o pożarcie mężczyzny przez psa... Chcesz wiedzieć, co się znalazło w protokołach? Proszę bardzo: Postanowiliśmy spędzić dzień w domku letniskowym w zachodniej części stanu Maine. Po dość brutalnym stosunku seksualnym wzięliśmy razem prysznic. Gerald wyszedł z łazienki, gdy myłam głowę. Skarżył się na bóle brzucha, prawdopodobnie po kanapkach zjedzonych w drodze z Portland, i spytał, czy mamy coś na trawienie. Odpowiedziałam, że nie wiem, ale powinien sprawdzić na komodzie i półce nad łóżkiem. Po kilku minutach, płucząc włosy, usłyszałam nagle krzyk Geralda, zwiastujący prawdopodobnie początek ataku serca. Nastąpiło po nim głuche uderzenie ciała padającego na podłogę. Wyskoczyłam spod prysznica, a kiedy wpadłam do sypialni, potknęłam się, uderzyłam głową w kant komody i straciłam przytomność. Wedle tej wersji, wymyślonej przeze mnie wspólnie z Brandonem i zaakceptowanej entuzjastycznie przez policję, odzyskiwałam kilkakrotnie świadomość, lecz za każdym razem znowu mdlałam. Kiedy ocknęłam się po raz ostatni, pies znudził się Geraldem i zabierał do mnie. Wdrapałam się na łóżko (wedle naszej historyjki Gerald i ja zastaliśmy je tam, gdzie stało, prawdopodobnie przesunięte przez ekipę sprzątaczy, i byliśmy tak rozognieni, że nie przestawiliśmy go na właściwe miejsce), a następnie odpędziłam psa, ciskając w niego szklanką i popielniczką. Później znów zemdlałam i leżałam przez kilka godzin na łóżku, plamiąc je krwią. Wreszcie znów się ocknęłam, dotarłam do samochodu i odjechałam w bezpieczne miejsce, choć wcześniej jeszcze raz straciłam przytomność, uderzywszy w przydrożne drzewo. Tylko raz spytałam, jak Brandon przekonał policjantów, by uwierzyli w te bzdury. – Śledztwo prowadzi policja stanowa, Jessie – odparł – a my, to znaczy kancelaria, mamy tam mnóstwo przyjaciół. Prosiłem ich, żeby zatuszowali sprawę, i szczerze mówiąc, nie musiałem nawet nalegać. Policjanci to też ludzie. Jak tylko zobaczyli kajdanki wiszące na zagłówku, od razu się zorientowali, co się stało. Wierz mi, nie pierwszy raz widzą kajdanki po czyjejś śmierci, i nie ma ani jednego gliniarza, który chciałby, by ciebie i twojego męża szargano w prasie z powodu czegoś, co jest w istocie rzeczy tylko groteskowym zbiegiem okoliczności. Na początku nie wspomniałam Brandonowi o nocnym gościu, śladzie stopy ani kolczyku z perłą. Czekałam, jak widzisz, choć sama nie wiem na co. Jessie spojrzała na ostatnie zdanie, pokręciła głową i znów zaczęła stukać w klawisze. Nie, bzdura. Czekałam, aż przyjdzie policjant z pierścionkiem i obrączką w małej plastikowej torebce i poprosi, bym je zidentyfikowała. „Jesteśmy całkiem pewni, że należą do pani, bo mają inicjały wygrawerowane w środku i znaleziono je na podłodze gabinetu pani męża”.
|