Ledwie kawałek usze-
dłem, słyszę, że ktoś spiesznie za mną idzie, a kiedy się właśnie chcę oglądnąć, czuję, jak
jakaś twarda ręka uderza mnie po lewym ramieniu.
Obracam się i widzę przed sobą okrutnego chłopa w kozackim ubiorze, przy szabli, z prze-
rąbaną twarzą, bo długa, sina, snadź niedawno zagojona blizna szła mu od oka przez nos aż
ku brodzie, z rudym wąsem, z bardzo dzikim i surowym spojrzeniem. Chłop ten srogi patrzy
mi w oczy i mówi groźnym głosem:
Oko Proroka
Synopa Archioka
– Musztułuk! – zaraz zawołam, a słowo to wyleciało mi z ust jakby swoją własną wolą bez
mojego pomyślenia; tak mi je Semen w pamięć wbił, że i przez sen bym był tak odpowie-
dział.
– Bedryszko ci się kłania! – rzecze na to Kozak, ale nie czekając ani chwilki, co mu na to
powiem, skoczy ku mnie, porwie mnie całą mocą za gardło, obali mnie na ziemię, a przy-
gniótłszy mi kolanem piersi, tak mnie zdławi, że krzyknąć, i nawet odetchnąć nie mogę.
W tejże chwili widzę, jak przypada dwóch innych Kozaków, i nim jakie słówko wyrzec
mogłem, już mi ręce powrozem skrępowano i w pole powleczono. Tu czekały już konie, któ-
re przyprowadził spod gospody wyrostek jakiś; Kozacy powsiadali, a jeden z nich, ów strasz-
ny, przerębany, co do mnie w Semenowe słowa był przemówił i na ziemię mnie zaraz potem
powalił, przytroczył mnie teraz do swego konia.
Dotychczas nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, tak to wszystko nagle, jakoby w jednym
okamgnieniu się stało, a w oczach mi jeszcze to iskry, to czarne kropki skakały, tak mnie ów
niecnota zdławił, ale teraz ochłonąłem po tym zaskoczeniu i widzę, że jeden z Kozaków to
nie kto inny, jeno ów nasz Kozak z Podborza, Semen Bedryszko!
– Semen! – zawołałem – Semen!
Semen tylko popatrzył na mnie jakby z wielkim gniewem i żałością zarazem, ale nic nie
odpowiedział, jeno zaraz głowę w przeciwną stronę odwrócił.
Kozacy ruszyli przez pola dobrym kłusem, a jam musiał biec co tchu i kroku koniom do-
trzymywać, i już byłem bliski omdlenia, kiedy Semen coś przekładać zaczął temu, co mnie
miał na troku, i w chwilę potem zwolniono, i stępo jechać zaczęto. Zadyszany bardzo, nie
mogłem zrazu nawet przemówić, aż wysapawszy się trochę, rzekę:
– Semen! Za co mnie, jak Tatary, tak w łykach wleczecie?
– Ty wiesz, za co – odpowiada krótko Semen.
– Ani ja wiem, ani ty wiesz, boś mnie jeszcze nie pytał.
– Nie bój się – rzecze Semen – wiem ja dobrze. Byłem w Podborzu i tam mi powiadano...
– Co ci powiadano?
– Żeś wykopał i uciekł.
– To ci źle powiadano.
– Albożeś nie wykopał? – pyta Semen.
– Wykopał – odrzekę, ale już śmiało i z gniewem, bom się nigdy po Semenie tego nie
spodziewał, aby mnie nie wysłuchawszy, tak zdradziecko i jakby ostatniego złoczyńcę poj-
mać i związać kazał.
Jechaliśmy dalej, a jam milczał ciągle, aż Semen znowu zaczął:
– Czemuż ty dalej nie mówisz?
– A czemużeś ty mnie sam nie pytał? Czemuż ty nastawiłeś na mnie tego człowieka, aby
mnie jako napadł, nie czekając, aż przemówię? Przecież tyś mnie pierwszy widzieć i poznać
musiał, skoroś mnie drugim wskazał, co mnie nie znali!
96
– Bo tak trzeba było – rzecze Semen, ale w pole, a nie na mnie patrzy, jak gdyby się wsty-
dził, że tak uczynił. – Tak trzeba było, aby mi dali wiarą, bo ja sam przed tymi ludźmi także
jako winowajca jestem. A tak przekonali się, żem prawdę mówił. Nas jest czterech do tego,
com ja zakopał, a tyś zabrał: mój ojciec nieszczęsny, o którym nie wiem, czy żyje jeszcze w
tureckich rękach, ja i ci dwaj starsi mołojcy, Midopak i Ryngasz. Czemuś wykopał?
– Boby inni byli wykopali! Jeżeliś był w Podborzu, jako powiadasz, toś przecie widział,
co na polanie w lesie robią.
– Widziałem, ale tyś przedtem jeszcze wykopał... tak mi mówili... A zresztą, widzisz, to
nie moja tylko rzecz; czterech nas do tego należy...
Kiedy tak z Semenem rozmawiałem, ów, co mnie miał u swego konia, a był to Midopak,
bardzo pilnie słuchał, a z niedowierzaniem to na mnie, to na Semena spoglądał, czy się też
nie zmawiamy z sobą.
– A gdzieś to podział, coś wykopał? – pyta Semen.
– Tam, gdzie mi się bezpieczne zdało – odpowiem.
– U siebie masz?
– Nie u siebie; we Lwowie mam.
– Gdzie?
– W pewnych rękach to jest – rzekę.
– Daj tobie Bóg – mówi na to Semen – aby to w pewnych rękach było, bo inaczej żyw od
nas nie wyjdziesz i lepiej by było, żeby ciebie matka na świat nie rodziła!
– Daj i tobie Bóg – odpowiem – aby ci każdy tak wiary dotrzymał, jako ja, Semenie! Kto
tobie kazał mnie, pacholęciu jeszcze, twoje tajemne sprawy zawierzać, kto tobie kazał ka-
mień ciężki do nóg mi wiązać, miecz mi nad głową zawieszać, bo to miecz dla mnie był,
miecz na moje gardło! Jam matkę opuścić, jam w świat uciekać, jakby złodziej się taić, do-
brym ludziom kłamać, w trwodze bezustannej żyć musiał, aby tobie wiary dochować, jako-
żem i dochował. A jeżeli tej twojej przeklętej rzeczy nie będzie już we Lwowie, to ją pewnie
diabeł wziął, bo to jego było, a i ciebie weźmie, bo tego wart będziesz, jeśli pomsty na nie-
winnym szukać zechcesz!
Nic na to Semen nie odpowiedział, ale widać było, że mu na taką mowę moją bardzo mar-
kotno się zrobiło. Jechaliśmy tak w milczeniu dość długo ku Paniowcom, a zamek tameczny
ciągle nam widniał nad Smotryczem. Niedaleko Paniowiec widzę obóz, ale nieduży, jakich
dwadzieścia namiotów i tyleż wozów, a koło wozów kilkadziesiąt osiodłanych koni kozac-
kich.
Zbliżając się do obozu, słyszymy krzyki jakoby radosne i strzelanie z samopałów i pisto-
letów jakoby na wiwat. Semen i obaj Kozacy popatrzyli na siebie z zadziwieniem, snadź im
to zagadką było, a że to nie bójka była, ale jakieś wielkie radowanie się kozackie, to już z
okrzyków miarkować było można. Widzimy dwóch Kozaków, co wyskoczyli na koniach z
obozu i pędzą naprzeciw nas, i czapkami w powietrzu wywijają, i krzyczą, że dobrą nowinę
niosą.
– Opanas jest! Bedryszko stary jest! – wołają z całego gardła.
|