Olbrzymia chmura o kształcie parasola wspinała się w próżnię, zrzucając po drodze na płonący księżyc szczątki wybuchu. Floyd widział już dziesiątki podobnych zjawisk, zawsze go jednak fascynowały. Wydawało się nieprawdopodobne, by niewielki satelita dysponował tak tytaniczną siłą. Chcąc widzieć lepiej, przesunął się do innego okna obserwacyjnego. To, co zobaczył — a raczej: czego nie zobaczył - sprawiło, że natychmiast zapomniał o lo. O wszystkim innym także. Gdy doszedł do siebie i upewnił się, że nie cierpi — po raz kolejny? - na halucynacje, wywołał drugi statek. - Dzień dobry, Woody - ziewnął Sasza. - Nie, nie spałem. Jak idzie ci ze starym Tołstojem? - Zupełnie mi nie idzie. Spójrz na zewnątrz i powiedz mi, co widzisz. - Nic niezwykłego jak na tę część kosmosu. lo znowu robi numery. Jowisz. Gwiazdy. O mój Boże! - Dziękuję, że potwierdziłeś moją normalność. Lepiej obudźmy szypra. - Oczywiście! I wszystkich innych, Woody, boję się. - Byłbyś głupcem, gdybyś się nie bał. Zaczynamy: Tania? Tania? - mówi Woody. Przykro mi, że cię budzę, ale twój cud wreszcie się zdarzył. Wielki Brat zniknął. Tak, zniknął. Po trzech milionach lat postanowił odejść. On chyba wie coś, czego my nie wiemy. Po piętnastu minutach w kabinie obserwacyjnej, będącej jednocześnie miejscem pełnienia wachty, zebrała się niewielka grupa ponurych ludzi i rozpoczęto naprędce przy gotowaną konferencję. Przyszli nawet ci, którzy dopiero co udali się na spoczynek, i popijając teraz kawę ze szklanych baniek w zamyśleniu spoglądali za okno, na szokująco obcy widok nieba, jak gdyby chcieli się upewnić, że Wielki Brat naprawdę zniknął. „On wie coś, czego my nie wiemy" - zdanie Floyda, które sformułował najzupełniej spontanicznie, obracane było na wszystkie stro- 215 ny, głównie przez Saszę, i zawisło w powietrzu jak groźba. Floyd w tym jednym zdaniu wyraził wszystko, o czym teraz myślała załoga, włącznie z Tanią. Było za wcześnie, żeby powiedzieć: „a nie mówiłem". Poprzednie ostrzeżenia zresztą przestały teraz mieć jakiekolwiek znaczenie. Zakładając nawet, że nie istniało żadne zagrożenie, pozostawanie tu dłużej nie miało sensu. Po prostu obiekt badań zniknął i mogą wracać do domu choćby zaraz. Rzeczywistość jednak była znacznie bardziej skomplikowana. - Heywood - odezwała się Tania -jestem obecnie gotowa zaakceptować tę wiadomość, czy cokolwiek to było, i potraktować ją poważniej niż przedtem. Musiałabym być skończoną idiotką, gdybym tego nie uczyniła po tym, co się teraz stało. Lecz jeśli nawet zagraża nam tutaj jakieś niebezpieczeństwo, musimy rozważyć, czy podejmując próbę ucieczki nie bierzemy na siebie jeszcze większego ryzyka. Połączenie „Leonowa" z „Discovery", sterowanie „Di-scovery" z olbrzymim ładunkiem poza osią statku i wreszcie rozłączenie obydwu pojazdów w ciągu kilku minut, tak by można było odpalić nasze silniki we właściwym momencie - żaden odpowiedzialny kapitan nie podejmie takiego ryzyka bez wyraźnych powodów, więcej: powodów śmiertelnie poważnych. A takich nawet teraz nie widzę. Mam tylko słowo... ducha, które może okazać się niezbyt przekonującym dowodem w sądzie. - Czy nawet podczas śledztwa - powiedział Walter Curnow bardzo cichym głosem. - Zakładając nawet, że wszyscy poprzemy twoje zeznania. - Tak, Walterze, myślałam również o tym. Ale jeśli dotrzemy bezpiecznie do domu, to sam ten fakt będzie wystarczającym usprawiedliwieniem, jeżeli nie dotrzemy, to nic już nie będzie miało znaczenia, czyż nie tak? W każdym razie nie podejmuję jeszcze decyzji. Po przekazaniu wiadomości na Ziemię wracam do łóżka. Decyzję przedstawię wam rano, muszę się z nią przespać. Heywood, Sasza, chodźcie ze mną na mostek. Musimy obudzić Kontrolę Lotu, a potem wrócicie na wachtę. Nie był to jednak koniec niespodzianek tej nocy. Krótki raport Tani minął się gdzieś w okolicach Marsa z wiadomością biegnącą w przeciwnym kierunku. Betty Fernandez w końcu zdecydowała się mówić. CIA i Krajowa Agencja Bezpieczeństwa były wściekłe: ich pochlebstwa, apele do poczucia patriotyzmu połączone z zawoalowanymi groź- 216 bami nie odniosły żadnego skutku. Sztuczka natomiast udała się producentowi plotkarskiej, dość marnej sieci telewizyjnej, który w ten sposób zapewnił sobie nieśmiertelność w annałach Królestwa Wideo.
|