Tak przechodzi Bernstein ze zniewalającą logiką od
materialistycznego pojmowania dziejów do „Frankfurter” i „Vossiche Zeitung”.
Po wyrzeczeniu się całej socjalistycznej krytyki społeczeństwa kapitalistycznego pozostaje jeszcze
tylko uznanie obecnego stanu rzeczy, przynajmniej na ogół za zadowalający. Bernstein nie cofa się nawet
przed tym: uważa, że reakcja w Niemczech nie jest tak silna, że „w państwach zachodnioeuropejskich nie
odczuwa się prawie reakcji politycznej”, że we wszystkich krajach Zachodu „postawa klas burżuazyjnych
wobec ruchu socjalistycznego jest co najwyżej postawą defensywy, a nie ucisku” („Vorwärts”, 26 marca
1899). Robotnicy nie żyją w nędzy, lecz przeciwnie, są coraz zamożniejsi, burżuazja jest pod względem
politycznym postępowa, a nawet moralnie zdrowa, reakcji i ucisku widać niewiele – i wszystko dzieje się
jak najlepiej na tym najlepszym ze światów...
Tak przechodzi Bernstein logicznie i konsekwentnie całą drabinę od a do z. Zaczął od odrzucenia
c e l u o s t a t e c z n e g o ze względu na ruch. Ponieważ jednak w rzeczywistości nie może być ruchu
socjaldemokratycznego bez socjalistycznego celu ostatecznego – kończy więc na odrzuceniu także
samego r u c h u .
W ten sposób runęła cała socjalistyczna teoria Bernsteina. Z dumnego, symetrycznego,
wspaniałego gmachu systemu marksowskiego została u Bernsteina wielka kupa gruzów, w której znalazły
wspólny grób szczątki wszystkich systemów, okruchy myśli wszystkich wielkich i małych duchów.
Marks i Proudhon, Leo von Buch i Franz Oppenheimer, Friedrich Albert Lange i Kant, pan Prokopowicz
i dr Ritter von Neupauer, Herkner i Schulze-Gaevernitz, Lassalle i prof. Julius Wolf – wszyscy oni
przyczynili się czymś do powstania systemu Bernsteina, u wszystkich Bernstein terminował. Nic w tym
dziwnego! Porzucając stanowisko klasowe, stracił on kompas polityczny, przez porzucenie socjalizmu
naukowego – duchową oś krystalizacyjną, dokoła której poszczególne fakty grupują się w organiczną
całość konsekwentnego światopoglądu.
Ta teoria, w której okruchy wszelkich możliwych systemów zostały ze sobą pomieszane bez
rozróżnienia, jak groch z kapustą, wydaje się na pierwszy rzut oka zupełnie pozbawioną uprzedzeń.
Bernstein nie chce też nic wiedzieć o jakiejś „nauce partyjnej” lub, dokładniej, o jakiejś nauce klasowej
ani też o liberalizmie klasowym czy klasowej moralności. Uważa się on za przedstawiciela
ogólnoludzkiej, abstrakcyjnej wiedzy, abstrakcyjnego liberalizmu, abstrakcyjnej moralności. Ponieważ
jednak rzeczywiste społeczeństwo składa się z klas, które mają diametralnie sprzeczne interesy, dążenia i
poglądy, przeto ogólnoludzka nauka o sprawach socjalnych, abstrakcyjny liberalizm czy abstrakcyjna
moralność są na razie fantazją, oszukiwaniem samego siebie. To, co Bernstein uważa za swą
ogólnoludzką naukę, demokrację i moralność, jest w rzeczywistości tylko panującą, tzn. burżuazyjną
nauką, burżuazyjną demokracją, burżuazyjną moralnością.
I rzeczywiście, gdy Bernstein wypiera się ekonomicznego systemu Marksa, by przysięgać na
nauki Brentano, Böhm-Bawerka, Jevonsa, Saya, Juliusa Wolfa, to czyż nie zamienia naukowej podstawy
wyzwolenia klasy robotniczej na apologię burżuazji? Gdy mówi o ogólnoludzkim charakterze liberalizmu
– 36 –
© Samokształceniowe Koło Filozofii Marksistowskiej
http://skfm.dyktatura.info/
Róża Luksemburg – Reforma socjalna czy rewolucja? (1900 rok)
i przekształca socjalizm w odmianą liberalizmu, to czyż nie odbiera socjalizmowi charakteru klasowego,
a więc treści historycznej, a więc w ogóle wszelkiej treści, i czyż historycznej reprezentantki liberalizmu
– burżuazji – nie czyni tym samym rzecznikiem interesów ogólnoludzkich?
A gdy rusza do walki przeciw „podnoszeniu czynników materialnych do rangi wszechmocnych sił
|