- Założyli je Niemcy i Szwajcarzy. Zanglicyzowało się na przełomie wieków. - No proszę - mruknęła Petra. - Zawracam głowę, prawda? - Przestań. Edukacja jest dobra dla duszy. Gdzie wynajdujesz takie rzeczy? - Miałem zaawansowanš geografię w liceum, uczyłem się głównie samodzielnie. Badałem kilka miast hrabstwa Los Angeles i okolic. To mnie zaskoczyło, można by pomyleć, że wszystko tu ma latynoskie korzenie, a wiele miejsc nie ma. Eagle Rock na przykład, nazywano jš Szwajcariš Zachodu. Kiedy jeszcze powietrze było czyste. - Zamierzchła historia - powiedziała Petra. - Różne nieistotne informacje często zostajš mi w głowie, a potem czasami wyrywajš mi się z ust. - I czasami-dokończyła Petra-sš bardzo interesujšce. Zjechała z autostrady pierwszym zjazdem na Palmdale, zajrzała do atlasu drogowego i pojechała pod adres, który Conrad Ballou podał na formularzu emerytalnym, około pięciu kilometrów na zachód. Znajšc alkoholowš przeszłoć Ballou, spodziewała się, że będzie mieszkał w przygnębiajšcym bloku z kawalerkami dla emerytów albo czym jeszcze gorszym - i rzeczywicie, okolica, przez którš przejeżdżała, wyglšdała doć smutno. Ale potem zrobiło się lepiej - dookoła wyrosły takie same czerwone dachy, jakie widziała z autostrady, duże domy, zamknięte enklawy. Dom Ballou był redniej wielkoci, w hiszpańskim stylu, położony na terenie ładnego osiedla Golden Ridge Heights, gdzie drzewa - palmy i jakie inne, o korze jak z papieru - wyrosły całkiem spore, a na trawnikach widać było krzewy w rozkwicie. Wszędzie stały samochody z częciš mieszkalnš, przyczepy na motocykle, pikapy i terenówki. Ulice były szerokie, czyste i ciche, a domy miały podwórka z widokiem na pustynnš panoramę. W tle rysowały się ostre szczyty gór. Jak dla Petry za spokojnie, ale wyobraziła sobie ciepłe, ciche, rozgwieżdżone noce i pomylała, że może nie byłoby tu aż tak le. Zatrzymała się przy krawężniku. Na podjedzie Ballou stał dziesięcioletni, półtonowy ford. Sšsiedzi po obu stronach powiesili nad drzwiami 75 garażowymi kosze do koszykówki, podwórka wylali betonem. Ballou zasadził u siebie piękne, płożšce, karłowate jałowce, nieskazitelnie zielone kępy trawy mondo i bujne sagowce, a wysypany żwirem chodnik odgrodził rzędami niskich, ukonie ciętych bambusowych rurek. Dłuższy kawałek bambusa, nachylony nad kamiennš misš, służył za fontannę; strumień wody szemrał nieustannym sopranem. Japanofil? Dom nie wyglšdał na mieszkanie alkoholika. Może dane z działu kadr były nieaktualne, jak wiele innych danych departamentu policji Los Angeles. Petra powinna najpierw zadzwonić, zamiast w ciemno marnować czas i paliwo. A teraz wyszła na kretynkę przed Panem Geniuszem. W lękowych panelach frontowych drzwi wycięte były japońskie litery, pod nimi wisiała mosiężna kołatka w kształcie ryby. Karpia koi, takiego, jakie Alex Delaware trzymał w swoim uroczym małym stawie. Petra postukała kołatkš. Mężczyzna, który otworzył drzwi, był niski, krzywonogi, szczupły, ale z wystajšcym brzuchem, zwisajšcym nad klamrš paska. Klamrš z karpiem koi. Miał szećdziesišt pięć do siedemdziesięciu lat, ogolonš na łyso, opalonš głowę i białe sumiaste wšsy. Był ubrany w dżinsowš koszulę, dżinsowe spodnie z czerwonymi szelkami i sznurowane wysokie buty. Z tylnej kieszeni wystawała mu biała chusteczka. Obrzucił Petrę i Isaaca spojrzeniem od stóp do głów i potarł ręce, jakby włanie j e umył. Jasnoniebieskie oczy, czyste, niezmšcone wódkš. Bystre oczy. - Sprzedaję tylko w weekendy - powiedział. - Detektyw Ballou? Dłonie mężczyzny przestały się poruszać. Oczy zmieniły się w dwa okruchy granitu. - Od dawna nikt się tak do mnie nie zwracał. Petra pokazała mu legitymację. Pokręcił głowš. - Skończyłem z tym. Hoduję i sprzedaję ryby, i nie mylę o przeszłoci. - Zaczšł cofać się w głšb domu. - Marta Doebbler - powiedziała Petra. - A o niej pan czasami myli? Conrad Ballou poruszył szczękš. - Nie mogę powiedzieć, że tak. Nie mogę powiedzieć, że w ogóle mnie to jeszcze obchodzi. - Nie minęło aż tak dużo czasu, proszę pana. Szeć lat. Badam kilka starych spraw, w tym Doebbler. Gdyby mógł pan ruszyć dla mnie głowš… 76 - Nie ma czym ruszać - powiedział Ballou, pocierajšc łysš czaszkę. -Według psychiatrów, do których wysłał mnie departament. - Wyglšdał, jakby miał zamiar splunšć. - Mogłem oszczędzić im kłopotu. Nie byłem wariatem, tylko pijakiem. Dzięki Bogu, że nikogo nie zabiłem. - Pokręcił głowš. - Powinni mnie wykopać dużo wczeniej. Cholerny departament. - Czyli tęskni pan za pracš w policji - powiedziała Petra. Ballou spojrzał na niš wilkiem. Umiechnšł się. Zamiał. - Lubi pani ryby? - Jeć? - Oglšdać. Proszę wejć. I wzišć ze sobš stażystę. Przed banałem dom ratowało japońskie wyposażenie wnętrza. Barwione rolinnymi barwnikami dywany, palisandrowe stoły, porcelanowe wazy i donice, papierowe ekrany na cianach, a wszystko to ozdobione brokatowymi koi. Nazbierało się tego za dużo jak na takš przestrzeń; na oko Petry nie było tu nic drogiego. Głównie krzykliwe, za grubo polakierowane rzeczy, które można kupić w każdej pułapce na turystów w Chinatown albo Małym Tokio. Ballou zaprowadził ich dalej, przez podwójne tylne drzwi na podwórko. Na to, co kiedy było podwórkiem. Każdy centymetr kwadratowy tysišcmetrowego terenu zajmowały stawy rybne. Cały teren przykrywała druciana siatka rozpięta na słupkach, rzucajšca cień i chłodzšca pustynne powietrze. Na drugim brzegu znajdowało się wysokie, bambusowe ogrodzenie i przyczepa kempingowa sšsiada.
|