Biedny Dan. Biedny orangut. Więc wydobyłem puszki z prochami, które mi generał Scheisskopf dał tamtego dnia w Kuwejcie, poszłem do mojej starej łajby, odwiązałem ją od palika i zaczełem wiosłować. Wcześniej powiedziałem Gretchen i małemu Forrestowi co sobie umyśliłem. Oboje spytali się czy nie chcę żeby popłynęli ze mną, ale powiedziałem że nie, muszę to zrobić sam. - Hej, panie Gump! - zawołał ktoś stojący na nabrzeżu. - Dlaczego pan nie weźmie motorówki? Po co się tak męczyć i przebierać wiosłami? - Czasami lubię! - odkrzykłem temu na brzegu. - Przypominają mi się stare czasy! I powiosłowałem. Po drodze co rusz słyszałem syreny mgłowe statków, dzwonki ostrzegawcze na bojach i różne inne dźwięki. Słońce czerwone jak dojrzały pomidor przebijało się przez mgłę i powoli opadało nad wodą. Dopłynęłem do naszej nowej hodowli ostrygów przy miejskiej oczyszczalni ścieków. Byłem sam: wszyscy już dawno wrócili do domu. Co jak co, myślę sobie, ale perfumami tu nie pachnie. Podpłynęłem jeszcze kawałek w stronę zawietrzną, potem ustawiłem łajbę w miejscu gdzie moim zdaniem były największe i najtłustsze ostrygi. Otwarłem puszki z prochami, zmówiłem za porucznika Dana i oranguta Zuzię krótką modlitwę - żeby im tu dobrze było i takie tam bzdety - następnie pochyliłem się przez burtę i wrzuciłem ich, znaczy się Dana i Zuzię, do ciemnej wody. Myślałem że zrobi mi się smutno czy coś, ale nie. Patrzyłem na to tak jakby dotarli do kresu swojej podróży. Niby wolałbym Zuzię rozsypać po dżungli, ale żadna nie rosła w pobliżu. Zresztą może od biedy spodoba się małpiszonowi ławica ostrygów - w końcu będzie tam ze swoim kumplem Danem. Metalowe puszki opadły na dno, przez moment zamigotały jak gwiazdy na niebie, a potem znikły. Zakręciłem łajbę i zaczełem płynąć z powrotem do domu, kiedy nagle na którejś boi rozdzwonił się dzwonek, wiec zerkłem przez ramię i kurde bele, wiecie kogo widzę? Moją Jenny! Siedzi na boi, powolutku się kołysze i jest tak samo śliczna jak dawniej. Kochana Jenny. Zawsze się pojawia kiedy jej najbardziej potrzebuję. - No i co, Forrest? - mówi do mnie. - Wreszcie postąpiłeś tak jak ci radziłam? - To znaczy? - pytam się. - Pamiętasz? Tam na pustyni... Mówiłam, żebyś zapamiętał sobie, co mówi Dan. - Tak. Faktycznie. Mówił że Sradam to sknera, bo na ostatni posiłek nie chciał mu zafundować ostrygów. Tylko że... - Tylko że trochę to trwało, zanim wreszcie wpadłeś na rozwiązanie? Nie szkodzi. Grunt, że wpadłeś. - Wiesz, Jenny, mam nadzieję że tym razem już nic nie sknocę - mówię. - Na pewno nie - ona na to. - Jesteś smutna, Jenny. Coś się stało? - Nie. Tylko że to pewnie nasze ostatnie spotkanie. Chyba sobie dalej sam poradzisz, kochany. A mnie czekają inne zajęcia... - No a mały Forrest? Myślałem że chodzi ci o niego? - Właściwie nie - mówi Jenny. - Głównie chodziło mi o ciebie. Mały wyrósł na wspaniałego chłopca. Zawsze wiedziałam, że da sobie radę. To ty potrzebowałeś mojej opieki. - Wiesz, Jenny, nie jestem pewny czy on mnie lubi. - Oj, chyba tak - ona na to. - Tylko czasem dzieci są dziwne. Nie pamiętasz, jacy myśmy byli w jego wieku? - To było tak dawno temu. - A co z Gretchen? - pyta Jenny. - Jak wam się wiedzie? Mówiłam ci, że mi się podoba, prawda? Jest taka... bo ja wiem... taka normalna. Opowiedz mi o niej. - To trochę krępujące. Bo przecież ty i ja... - No właśnie. Mieliśmy swoją szansę. - Niezupełnie - mówię. - Twoja nagła śmierć... - Tak bywa, Forrest - ona na to. - Ale najważniejsze są wspomnienia. Kiedy nie zostaje już nic, wspomnienia wciąż żyją. - Czy to znaczy że cię więcej nie zobaczę? - Tak, kochany. Ale nie smuć się, masz przed sobą całe życie. Będziesz bardzo szczęśliwy. A teraz, zanim się rozstaniemy, chciałabym cię o coś prosić. Nie wiem, jak to zrobisz, ale na pewno coś wymyślisz... Chciałabym, żebyś pożegnał ode mnie mamę i małego Forresta... - Jasne. - Wiedz, Forrest, że zawsze cię kochałam i że jesteś wspaniałym facetem. - Jenny - mówię, ale kiedy podnoszę głowę pusta boja kołysze się we mgle. Poza nią nie ma nic. Co mam robić? Wiosłuję z powrotem do brzegu. Zacumowałem łajbę i polazłem do naszego działu przetwórstwa. Spacerowałem sobie po budynku i czułem się strasznie samotny - dokoła pustka, większość ludzi poszła do domu, tylko w paru pokojach palą się światła. Ci co muszą, pracują do późna żeby interes się kręcił. Najbardziej lubiłem taki jeden mały pokoik wielkości szafy na miotły. Głównie trzymaliśmy w nim narzędzia i inne takie. Stało tam również wiadro. Wiadro z perłami.
|