- Dobrze zrobiłeś przychodząc z tym szybko. Czy możesz opisać tych ludzi, ich twarze? - Nie, O Wielki, poza faktem, że jeden nosił szatę Naacala, a drugi był oficerem floty z Uighur, nic więcej nie mogę o nich powiedzieć. Myślę, że poznałbym ich głosy, gdybym je jeszcze raz usłyszał. - Według tego co powiedział, Lady Ayna zna marynarza. To już jest jakiś ślad. Jeden z Naacali stojąc obok Re Mu poruszył się, w jego głosie zabrzmiała lodowata wściekłość. - Bądź pewien, że znajdziemy zdrajcę i dowiemy się, jakich sztuczek użył, że strażnicy Płomienia go nie wykryli. Czego dowiemy się z jego ust będzie ci natychmiast przekazane, Władco Płomienia. - Marynarz pozostaje więc dla nas. Bądź w pogotowiu, Urodzony w Słońcu, by tu powrócić i pomóc go rozpoznać. Możesz odejść. Ray wrócił na dziedziniec Lady Aiee. Kusiło go, by odwiedzić doki i poszukać tam marynarza z Uighur w niebieskiej tunice. Nadchodził zmierzch, a jego zdrowy rozsądek powiedział mu, że przedstawiciele prawa podejmą działanie, które będzie bardziej efektywne, niż jakikolwiek amatorski wysiłek z jego strony. - Ray, gdzie byłeś? - Cho spacerował ogrodową ścieżką. - Szukałem cię… - Poszedłem na brzeg morza. Ray zawahał się. Czy powinien powiedzieć Cho o wszystkim? Dlaczego nie? Nie wymuszano na nim obietnicy, żeby tego nie czynił. Wspiął się na taras, gdzie znalazł panią domu siedzącą już przy stole. - Proszę mi wybaczyć - powiedział pospiesznie. - Nie sądziłem, że godzina jest tak późna. - Myślę jednak - wyraz jej twarzy zmienił się - że masz lepszą, wymówkę, niż zwyczajne „zapomniałem”. Czyż nie jest tak? - To… Po raz drugi Ray opowiedział o wszystkim. - Potem poinformowałem o tym Re Mu. - Na Płomień! Zdrajcy w mieście! - wykrzyknął Cho. - W świątyni! Ale jak zło mogło przebrać się tak dobrze, by móc wejść tam niezauważone? - Głos Lady Aiee zadrżał, był niepewny, taki, jakiego Ray nigdy nie słyszał. - Naacalowie powiedzieli, że go odszukają - uspokajał Ray. - Była jednak tak zmartwiona, że Ray z kolei poczuł się niespokojny. W pewien sposób przez ostatnie dni zaczai na nią patrzeć, jak na kogoś tak pewnego siebie, iż pozostała ona dla niego solidną podporą we wszystkich trudnościach. - Ci, którzy wchodzą w drogę Naacalom - odparł Cho - nie uważają już życia za tak przyjemne, że chcieliby trwać przy nim długo. Można by się nad takimi litować. - Nie! - Głos jego matki brzmiał ostro. - Nie ma litości dla kogoś, kto rozmyślnie wikła sprawy Światła, by służyć Ciemności. Bowiem ten człowiek zna dobro, a z własnej woli służy złu. Wybrał Cień jak ci z Atlantydy. Litość jest dla słabych duchem, a nie dla słabych sercem… - Myślę teraz, że coraz bardziej zbliżamy się do dnia, kiedy nasza flota wypłynie na wschód. - Głos Cho zabrzmiał, jakby ta myśl sprawiała mu satysfakcję. Ray przypomniał sobie swoją, podróż w marzeniach; a może był to sen. Dla Cho bitwa może być kwestią czerni i bieli, zła pokonanego przez dobro. Murianin mówił tak zawsze o tej walce, rzadko wspominał o przyszłości. Istniało jednak to laboratorium w wieży atlanckiej i to co zostało wymazane z pamięci Ray’a. Szkoda, że teraz nie mógł tego przywołać, bo to, co jest prawdopodobnym faktem, może być wyolbrzymione przez wyobraźnię, a kiedy pozwalał sobie pamiętać, więcej niż jedna okropność stawała mu żywo przed oczami. - Mogą mieć nową broń - rzekł - teraz nieznaną. Cho spojrzał na niego. - Nie mogę zadawać pytań, ale mówisz jak ktoś kto wie. Nie kazano mu trzymać sennej podróży w tajemnicy, Ray instynktownie nigdy nie mówił o niej od swej wizyty w wieży. Był to pierwszy raz, kiedy Cho nawiązał do tego tematu, choć nie zrobił tego wprost. - Nie jestem pewien tego, co wiem - powiedział Ray. I choć mówił prawdę był przekonany, że Murianin bierze to za wykręt. Cho wstrząsnął ramionami. - Nieważne. Każdy ma swoje rozkazy. Ray zawahał się. Miał tak niewiele na tym świecie, czego mógł się uchwycić. - Cho z powodu zbiegu okoliczności i przez prawdziwą sympatię i Lady Aiee… Stracił wieczorny posiłek na rozmyślaniu, a oni rozmawiali o błahych sprawach dnia. Amerykanin zjadł to, co przed nim postawiono, niezbyt świadom smaku, czy zapachu, po prostu był głodny. Posiłek zaspokoił jego głód. Później jednak zauważył, że Lady Aiee ledwie tknęła zawartości talerzy, które jej przyniesiono. W końcu wstała i podeszła do krawędzi tarasu, patrząc ponad murem ogrodu na światła miasta. - Jak długo to potrwa? - spytała. Jej słowa były ciche, lecz słyszalne. - Przeżyjemy tę wojnę - tak powiedzieli nam opiekujący się losami świątyni. Jednak koniec nadchodzi w samą porę. Może nie za naszych czasów, czy czasów synów naszych synów. A jednak ciemność przyszłości pochłonie nas. Powiedz mi Ray’u, w twoich czasach jesteśmy nieznani. Atlantyda upada, a człowiek pamięta ją jak przez mgłę. Mu odchodzi i nawet legenda ginie. Morze zalewa oba nasze lądy, a wyłaniają się nowe z nowymi rasami, które nie znają prawa, być może żadnego. I wszystko rozpoczyna się na nowo. Narody formują się z dzikich plemion, nowe miasta, nowa nauka, nowe walki, ale nie ma końca bólu i wojny i zła. Czyż nie jest tak? Ray skinął głową - jest.
|