Młody policjant spojrzał na swoich kumpli, a potem znów na Matta. - Jesteś pijany. - I co z tego? Teraz przysunął swoją twarz do twarzy Matta. - To, że może chcesz, żebym wziął cię za dupę, zawiózł do centrum i kazał dmuchać w alkomat? - Po pierwsze - Matt podniósł palec wskazujący - komisariat nie znajduje się w centrum Livingston. Raczej w śródmieściu. Obejrzałeś za dużo powtórek Nowojorskich gliniarzy. Po drugie, nie prowadzę, tępaku, więc nie wiem, po co miałbym dmuchać w alkomat. Po trzecie, skoro mowa o dmuchaniu, a ty stoisz tak blisko mnie i w ogóle, to mam w kieszeni miętówki. Teraz powoli sięgnę po nie i dam ci jedną. Może nawet całą paczkę. Inny gliniarz podniósł się z krzesła. - Wynoś się stąd, Hunter. Matt odwrócił się do niego i zmrużył oczy. Po chwili rozpoznał tego łasicowatego typa. - Mój Boże, ty jesteś Fleisher, prawda? Młodszy brat Douga. - Nie jesteś tu mile widziany. - Naprawdę? - Matt obrzucił spojrzeniem obu policjantów. - Mówicie poważnie? A co, chcecie wypędzić mnie z miasta? Ty... - warknął Matt, pokazując palcem. - Młodszy bracie Fleishera, jak ci na imię? Tamten nie odpowiedział. - Nieważne. Twój brat Doug był największym ćpunem w mojej klasie. Zaopatrywał całą szkołę. Nazywaliśmy go Zioło, jak pragnę zakwitnąć. - Oczerniasz mojego brata? - Nikogo nie oczerniam. Mówię prawdę. - Chcesz spędzić tę noc w areszcie? - Za co, dupku? Zamierzasz aresztować mnie pod jakimś sfingowanym zarzutem? No już. Pracuję w kancelarii prawniczej. Zaskarżę cię i zażądam takiego odszkodowania, że przypomni ci się egzamin wstępny do szkoły średniej, którego pewnie nigdy nie zdałeś. Stuk następnych odsuwanych krzeseł. Wstał następny gliniarz. I jeszcze jeden. Puls Matta gwałtownie przyspieszył. Ktoś podszedł i złapał go za rękę. Matt wyrwał się. Zacisnął pięść. - Matt? Łagodny głos poruszył jakąś strunę, głęboko w jego pamięci. Matt zerknął za bar. Pete Appel. Jego stary przyjaciel ze szkoły średniej. Bawili się razem w Riker Hill Park. Ten park był dawną bazą wojskową z okresu zimnej wojny. Razem z Pete'em odpalali rakiety z popękanych betonowych pasów startowych. Tylko w New Jersey. Pete uśmiechał się do niego. Matt się odprężył. Policjanci nie ruszyli się z miejsc. - Cześć, Pete. - Cześć, Matt. - Dobrze cię widzieć, człowieku. - Ciebie też - rzekł Pete. - Słuchaj, kończę zmianę. Może podwiozę cię do domu, co? Matt spojrzał na gliniarzy. Niektórzy byli czerwoni ze złości, bliscy wybuchu. Odwrócił się do starego przyjaciela. - W porządku, Pete. Sam trafię do domu. - Na pewno? - Tak. Słuchaj, człowieku, przepraszam, jeśli sprawiłem kłopot. Pete kiwnął głową. - Miło było cię widzieć. - Ciebie też. Matt czekał. Dwaj policjanci się odsunęli. Nie oglądając się za siebie, wyszedł na parking. Głęboko wciągnął w płuca nocne powietrze i poszedł ulicą. Po chwili zaczął biec. Miał jasno sprecyzowany cel. 20 Lance Banner wciąż się uśmiechał do Loren. - No już, wsiadaj - powiedział. - Porozmawiamy. Jeszcze raz spojrzała na dom Marshy Hunter, a potem wsunęła się na siedzenie pasażera. Lance zaczął objeżdżać stare kąty. - No więc - zaczął - czego chciałaś od szwagierki Matta? Kazała mu przysiąc, że zachowa to w tajemnicy, ale i tak podała mu tylko najważniejsze fakty - że prowadzi dochodzenie w sprawie podejrzanej śmierci siostry Mary Rose, ale jeszcze nawet nie mają pewności, czy to było morderstwo, że siostra Mary Rose prawdopodobnie dzwoniła do domu Marshy Hunter. Nie powiedziała mu o implantach ani tego, że jeszcze nie ustalili tożsamości zakonnicy. Ze swojej strony Lance poinformował ją, że Matt Hunter jest teraz żonaty i zatrudniony jako „doradca niskiego szczebla" w dawnej firmie prawniczej brata. Żona Matta Huntera, powiedział Lance, pochodzi z Wirginii lub Marylandu, nie pamięta skąd. Ponadto dodał, nieco zbyt ochoczo, że chętnie pomoże Loren w rozwikłaniu tej sprawy. Loren odparła, żeby się nie fatygował, że to jej śledztwo i gdyby coś mu przyszło do głowy, powinien ją zawiadomić. Lance kiwnął głową i podwiózł ją do jej samochodu. Zanim wysiadł, zapytała: - Pamiętasz go? Jako dzieciaka? - Huntera? - Zmarszczył brwi. - Tak, pewnie, że go pamiętam. - Sprawiał wrażenie porządnego chłopca. Jak wielu zabójców. Loren chwyciła klamkę, kręcąc głową. - Naprawdę w to wierzysz? Lance nie odpowiedział. - Kiedyś czytałam pewien artykuł - ciągnęła Loren. - Nie pamiętam szczegółów, ale główną tezą było to, że w wieku pięciu lat nasza przyszłość jest już w znacznym stopniu określona: jak będziemy sobie radzić w szkołach, czy staniemy się przestępcami, czy będziemy umieli kochać. Kupujesz to, Lance? - Nie wiem - odparł. - Mało mnie to obchodzi. - Złapałeś wielu złych facetów, prawda? - Tak. - Sprawdzałeś ich przeszłość? - Czasem. - Mam wrażenie - powiedziała Loren - że zawsze coś w niej znajduję. Zazwyczaj jakiś oczywisty przypadek psychozy lub urazu. W wiadomościach sąsiedzi zawsze mówią: „O rany, nie miałem pojęcia, że ten miły człowiek ćwiartuje małe dzieci. Zawsze wydawał się taki uprzejmy". Jeśli jednak sprawdzisz dokładniej, popytasz nauczycieli, przyjaciół z dzieciństwa, niemal zawsze mówią coś innego. Nigdy nie są zaskoczeni. Lance skinął głową. - No więc jak? - spytała. - Widzisz w jego przeszłości coś, co czyni Matta Huntera zabójcą? Lance zastanowił się. - Gdyby wszystko było przesądzone już w wieku pięciu lat, nie mielibyśmy co robić. - To nie jest odpowiedź.
|